Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa
1739
BLOG

Experimentum crucis dla JOW?

Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa Polityka Obserwuj notkę 102

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który zatwierdził wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Senatu wywołał wysyp tekstów ostrzegających przed groźbami, jakie się za tym rozwiązaniem kryją. Do niedawna koronnym argumentem przeciwników JOW było opowiadanie, ze jest to system archaiczny, przeżytek wyborczy, że nowoczesne demokracje już od tego odchodzą, a za pożywkę tego rodzaju legendom służyły głosy niezadowolonych, których w demokracji nigdy nie brakuje i w odniesieniu do dowolnej sprawy. W Wielkiej Brytanii dodatkowo istnieje silna partia liberalno-demokratyczna, która od wielu lat nie jest w stanie zdobywać takiej ilości mandatów parlamentarnych, jaka odpowiadałaby jej politycznym aspiracjom. Argumentację tego rodzaju przecięło referendum ogólnonarodowe, które odbyły się 5 maja 2011 i w którym Brytyjczycy, większością 70% odrzucili propozycję zmiany ich systemu wyborczego.

 

Ten system brytyjski, nazywany tam First-Past-The-Post, który Ruch Obywatelski na rzecz JOW proponuje dla wyborów do Sejmu, sprowadza się w zasadzie do następujących rozwiązań:

 

1.    Kandydować może każdy obywatel, którego swoimi podpisami poprze 10 wyborców z jego okręgu i który wpłaci niewielką kaucję, w wysokości 500 funtów. Ta kaucja podlega zwrotowi, gdy kandydat uzyska w wyborach nie mniej niż 3% głosów poparcia.

2.    Wygrywa kandydat, który uzyskał najwięcej głosów

3.    Okręgi są małe, wynikające z podzielenia ok.62 mln obywateli na 650 miejsc w Parlamencie, czyli ok. 95 tysięcy mieszkańców, a ca 80 tysięcy wyborców

 

Ordynacja wyborcza do Senatu RP różni się od brytyjskiej w punktach 1 i 3. Po pierwsze tym, że okręgi są ponad trzykrotnie większe od brytyjskich; a po drugie, kandydaci nie mogą zgłaszać się sami, muszą powstać komitety wyborcze składające się minimum z 15 osób i te komitety muszą zebrać co najmniej 2 tysiące podpisów poparcia. Nie ma też obowiązku wpłacenia kaucji.

 

Te zapisy powodują, że zdobycie mandatu senatora w Polsce jest sztuką wielokrotnie trudniejszą niż zdobycie mandatu w Wielkiej Brytanii. Decyduje o tym wielkość okręgu i znacznie trudniejsze warunki kandydowania czyli ograniczenia biernego prawa wyborczego. Logika systemu JOW jest bowiem taka, że aby zdobyć mandat w takim okręgu trzeba być osobą ZNANĄ Z DOBREJ STRONY. Jest rzeczą oczywistą, że dać się poznać z dobrej strony w okręgu poniżej 100 tysięcy mieszkańców, a w okręgu ponad 300 tysięcy mieszkańców, to zupełnie różne sprawy.

 

Pomimo tego wprowadzenie JOW w wyborach do Senatu wywołało lekką panikę w szeregach partyjnych kandydatów, a na dodatek słyszymy, że zmawiają się prezydenci dużych miast (Wrocławia, Poznania, Gdyni, Kielc, Krakowa, Rzeszowa i Zabrza) i chcą wystawić swoich kandydatów, z nadzieją, że w ten sposób złamią monopol czterech partii rządzących. Dla różnych publicystów ten krok ma stanowić experimentum crucis systemu JOW. Jeśli ten eksperyment się powiedzie i spółka prezydencka wprowadzi swoich protegowanych do Senatu będzie to, dla jednych, dowód na to, że w JOW wygrywają pieniądze, koterie i mafie – bo teraz chętnie przedstawia się prezydentów miast, szczególnie tych, którzy już kilkakrotnie wygrali wybory, jako okazy lokalnych, mafijnych grup interesu. Jeśli, przeciwnie, ten zamysł nie przyniesie efektów, to będzie to – dla drugich – dowód na to, że JOW się nie sprawdził, że z JOW tak samo jak bez JOW i nie ma co zawracać sobie głowy systemem wyborczym.

 

Inicjatywa prezydentów zasługuje szacunek, jako wysiłek zmierzający w stronę przykrócenia rozbuchanej partiokracji, ale sceptycznie oceniam szanse powodzenia. Dowcip JOW polega na tym, że osłabiają one moc palców wskazujących partyjnych liderów i umożliwiają wyborcom samodzielną ocenę kto jest, a kto nie jest wart mandatu ich reprezentanta. Dowodem na to są same prezydentury panów Dutkiewicza, Grobelnego, Szczurka, Lubawskiego i wielu innych. Oni bowiem zdobyli mandaty, pomimo, że wskazujące palce partyjnych baronów wskazywały na innych. Teraz zaś uwierzyli, że ich palce wskazujące będą miały, kto wie, może nawet większą moc niż palce Kaczyńskiego, Tuska, Pawlaka czy Napieralskiego. To się może nie sprawdzić, a to dlatego, że kampania wyborcza będzie bardzo krótka i wypromować, w trzystutysięcznym okręgu, jakiegoś Iksińskiego czy Igrekowskiego w tak krótkim czasie może przekraczać nawet ich wielkie możliwości. Bowiem nie tylko czas jest krótki, ale finansowo pohulać sobie nie można, gdyż Kodeks Wyborczy zezwala na wydanie nie więcej niż jakichś 60 tysięcy złotych w jednym okręgu wyborczym. Nie bardzo wierzę, że za niecałe 60 tysięcy, w ciągu nie całych 3 miesięcy uda się wypromować osoby, które zawładną wyobraźnią wyborców. Tym bardziej, że partie nie będą przecież próżnowały, ale kampania będzie na całego.

 

Tym niemniej będzie to ciekawa próba, a doświadczenie zdobyte w tej kampanii może zaowocować w następnej. Jeśli prezydenci będą dalej wspomagać swoich protegowanych, to w przyszłych wyborach może im się to przydać. Tylko kto w Polsce patrzy dalej niż na odległość jednej kampanii wyborczej?

 

Dla pełnego otworzenia sceny politycznej i rozbicia „bandy czworga” konieczne są jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach do Sejmu. W małych, 60 – 80 tysięcznych okręgach wyborczych. Z nieograniczonym biernym prawem wyborczym i w jednej turze.

Strona Ruchu JOW Pomóż wprowadzić JOW

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (102)

Inne tematy w dziale Polityka