Kiedyś, za czasów, których nie pamiętają już najstarsi górale, mieliśmy w Polsce dwa programy telewizyjne, które miały zaspokajać naszą ciekawość świata i spraw na nim się dziejących. Potem, po odejściu komunistów i Armii Czerwonej, nasi opiekunowie podarowali nam setki różnorakich, bajecznie kolorowych kanałów telewizyjnych, w których można przebierać dowoli i w dowolnej kolejności i które powinny pokrywać całe spektrum zainteresowań polskiego, a może też i światowego odbiorcy. Moim osobistym, historycznym osiągnięciem jest fakt, że udało mi się wpaść na temat, na który żaden z tych setek kanałów informacyjnych nie zwraca najmniejszej uwagi i , ze swej strony, na przekór telewizyjnej rzeczywistości, temu tematowi poświeciłem już setki tekstów publicystycznych, a nawet kilka książek. Mam na myśli procedurę wyborczą do Sejmu RP. Czy to jest w ogóle możliwe, żeby temat, trwale i stale, nieobecny w tych wszystkich „kanałach”, nieobecny w pismach zarówno „prorządowych”, jak i w „antyrządowych”, mógł mieć jakiekolwiek znaczenie dla naszego życia publicznego, mógł być ważną sprawą państwową i obywatelską?
Naturalnie, nie chodzi mi tu o temat wyborów powszechnych, bo te są trwale i niezmiennie uważane za sprawę pierwszej wagi, a udział w wyborach zawsze przedstawiany jest jako najważniejszy obowiązek obywatelski. Konstytucja w tym celu zapewnia dzień wolny od pracy, na przeprowadzenie wyborów przeznacza się wielkie kwoty z budżetu państwa, środki masowego przekazu muszą być do dyspozycji kampanii wyborczej, a Kościół nakazuje udział w tym przedsięwzięciu obywatelskim pod „grzechem zaniechania”. Tymczasem
sprawa procedury wyborczej nie jest przedmiotem debat, dyskusji obywatelskich, nie zachęca do podejmowania tematu przez wybitnych publicystów ani z prawa ani z lewa, nie zajmują się nią listy pasterskie Episkopatu Polski, w których biskupi nakazują wiernym „dobrze wybierać”. Zupełnie tak, jakby kwestia „dobrego wybierania” nie miała jakiegokolwiek związku ze sposobem w jakim się go dokonuje! Kiedy zwracamy się do Hierarchów z propozycją zainteresowania się ordynacją wyborczą, nieodmiennie odpowiadają, że „Kościół nie miesza się do polityki”, a więc nawoływanie do „dobrego wybierania” mieszaniem się nie jest, byłoby natomiast, gdyby biskupi chcieli powiedzieć jak ta „dobroć” powinna wyglądać. W tej sytuacji nie jest niczym zaskakującym, że nawet wykształceni i inteligentni Polacy uważają tę kwestię za rzecz bez znaczenia.
Niedawno odbyła się, na jednej z elitarnych uczelni wyższych, tzw. debata oxfordzka, podczas której dwie drużyny młodych akademików debatowały nad kwestią, jaka ordynacja jest lepsza: proporcjonalna, czy większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi (JOW)? Debatę oceniało jury ekspertów, w którym zasiadło, między innymi, paru fachowców od politologii. Tak się składa, że w akademickich podręcznikach politologii i prawa konstytucyjnego w Polsce trudno znaleźć jakieś pozytywne opinie o wyborach w JOW, za to pisze się wiele i pozytywnie o przewagach tzw. systemu wyborów proporcjonalnych. Nie jest więc rzeczą dziwną, że drużyna adwokatów takiego rozwiązania była stosunkowo lepiej przygotowana i ze swadą przytaczała opinie autorów podręczników utrzymujących, iż system ten jakoby (1) jest bardziej reprezentatywny, (2) zwiększa frekwencję wyborczą, (3) zapewnia poszanowanie mniejszości, i to wszystko w przeciwieństwie do JOW, w których (1)wygrywa partia, która otrzymuje mniej głosów, ale ma za to więcej mandatów (2) wyborcy nie głosują na tych, których woleliby widzieć w parlamencie, tylko głosują „strategicznie”, na ludzi, na których raczej nie chcieliby głosować, na dodatek (3) pojawia się niebezpieczeństwo gerrymanderingu i (4) wygrywają bogacze przekupujący wyborców, jak np. senator Henryk Stokłosa.
Wszystkie te podręcznikowe argumenty nie wiele są warte, ale nie miejsce tu na polemikę z nimi. Chodzi raczej o to, że jury tej debaty zgodnie uznało wyższość zespołu optującego za ordynacją proporcjonalną, lecz, ku zaskoczeniu wszystkich, młodzież tworząca „bagno”, a więc publikę rozstrzygającą, olbrzymim stosunkiem głosów przyznała przewagę zespołowi broniącemu JOW!
Najciekawszy jednak był referat profesora politologii, który wystąpił po „debacie”. Otóż omówił on szczegółowo ewolucję systemu wyborczego w Polsce od roku 1989, uzasadniając obszernie wszystkie machinacje z systemem wyborczym, jakich mieliśmy, w ciągu tych ponad 20 lat, bez liku. Nawet potrafił uzasadnić słuszność zmiany ordynacji wyborczej w trakcie historycznych wyborów roku 1989, kiedy, jak niektórzy z nas pamiętają, miała miejsce kompromitująca wpadka z tzw. listą krajową. Profesor uznał, że lepiej było zmienić reguły gry pomiędzy pierwszą i drugą turą wyborów, niż powtarzać całe wybory!
Najbardziej smakowity był koniec tego interesującego wystąpienia: profesor politologii na elitarnej szkole humanistycznej stwierdził, że jego osobistym zdaniem najlepszą procedurą wyborczą byłoby wyłanianie posłów drogą losowania komputerowego!
Oczywiście, trudno się z nim nie zgodzić. Ruch Obywatelski na rzecz JOW od początku głosi i wyjaśnia, że tzw. ordynacja proporcjonalna jest procedurą selekcji negatywnej. Losowanie posłów byłoby selekcją przypadkową. Selekcja przypadkowa zawsze będzie lepsza od selekcji negatywnej. Przeciwstawiamy się takim procedurom i proponujemy JOW, ponieważ jest to system selekcji pozytywnej. Czy jednak można się dziwić postawom polskich inteligentów, skoro takie mają podręczniki akademickie i profesorów opowiadających banialuki, a publiczne skorygowanie tych fałszy i przekłamań jest praktycznie niemożliwe?
W książce „Bunt mas” hiszpański filozof i socjolog Jose Ortega y Gasset, napisał: „Zdrowie demokracji, każdego typu i każdego stopnia, zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego, a mianowicie:procedury wyborczej. Cała reszta to sprawy drugorzędne.” (Wydawnictwo „Muza”, Warszawa 2006, str. 175). Guru polskich socjologów, prof. Jerzy Szacki, we wstępie do tej książki pisze, że powinna ona być dla XX wieku tym, czym był „Kapitał” Marksa dla wieku XIX czy „Umowa społeczna” Rousseau dla wieku XVIII. Z jakiegoś powodu tak się jednak nie stało, a polski socjolog, politolog, inteligent w ogóle, ma w tej sprawie najzupełniej odmienne zdanie.
Stanisław Cat-Mackiewicz, po powrocie ze Związku Sowieckiego, napisał książkę zatytułowaną „Mózg w obcęgach”. Wysiłek peerelowskich profesorów politologii, prawa konstytucyjnego i tym podobnych dyscyplin, wespół w zespół z telewizją, wytworzył imadło, z którego umysły polskich inteligentów XXI wieku nie są w stanie się uwolnić. A tylko wyrwanie się z tych cęgów może otworzyć drogę do budowy suwerennego, demokratycznego państwa polskiego.
Inne tematy w dziale Polityka