Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa
3446
BLOG

Geny polskiego parlamentaryzmu

Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa Polityka Obserwuj notkę 176

Ruch Obywatelski na rzecz JOW, który mam zaszczyt tutaj reprezentować, wysuwa od wielu lat postulat ustrojowy, sprowadzający się do żądania wyboru posłów do Sejmu na wzór brytyjski, a więc w małych jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), z jednakowym dla wszystkich prawem do kandydowania i gdzie zwycięzcą zostaje ten kandydat, który uzyskuje największą liczbę głosów wyborców. Najczęściej wysuwanym zarzutem wobec tego projektu jest twierdzenie, że taki system wyborczy może dobrze działać w krajach, w których mamy do czynienia z dojrzałą demokracją, taką jak w Anglii czy w Ameryce, podczas gdy społeczeństwo polskie do takiego systemu jeszcze niedojrzało, że nasza demokracja jest jeszcze zbyt młoda na tego rodzaju rozwiązania. Opinię taką znajdziemy nie tylko na wszystkich forach internetowych, na których problem JOW jest dyskutowany, ale przede wszystkim w wypowiedziach ważnych polityków, także tych najważniejszych, jak na przykład prezydent Aleksander Kwaśniewski czy ś.p. prezydent Lech Kaczyński. Nasi oponenci wywodzą, że wbrew prawom socjologicznym, które głoszą, że brytyjski system JOW (First-Past-The-Post) tworzy dwubiegunową, czy też, jak popularnie się mówi, dwupartyjną scenę polityczną, to w Polsce byłoby najzupełniej inaczej, że scena polityczna byłaby rozdrobniona, od Sasa do Lasa, byłoby 460 „wolnych elektronów”, wyłonienie rządu byłoby niemożliwością, podobnie jak uchwalenie jakiejkolwiek ustawy.

 

Zaborcy i Sowieci zagłuszyli i zasypali popiołem dorobek ustrojowy Królestwa Polskiego i I Rzeczypospolitej, dlatego dzisiaj, młody człowiek, poszukujący zarobku w Anglii czy we Francji i zaskoczony tym, jak działa demokracja brytyjska czy amerykańska nie zdaje sobie sprawy, że pochodzi z kraju, w którym te zdobycze wolnościowe  i w zakresie praw człowieka na wiele lat, wręcz na setki lat, wyprzedziły rozwiązania brytyjskie czy francuskie. A przecież powinien wiedzieć, że polskie Neminem captivabimus (1433) o 246 lat wyprzedza angielskie prawo Habeas corpus; że nasze Formula Processus (1523) o 281 lat wyprzedza Kodeks Napoleoński, że monteskiuszowski trójpodział władz miał miejsce w I Rzeczypospolitej na 225 lat przed pojawieniem się „O duchu praw” Monteskiusza. Oczywiście, tradycje parlamentaryzmu są w Polsce równie stare jak w Anglii, ponieważ od roku 1493 mieliśmy dwuizbowy Sejm Walny, z Izbą Wyższą, obradującą pod przewodnictwem króla i Izbą Niższą, pod przewodnictwem marszałka.

 

To, co w zasadniczy sposób odróżnia tę wielką demokrację polską od angielskiej, francuskiej czy amerykańskiej to fakt, że polska demokracja powstała w wyniku długotrwałego i pokojowego procesu dziejowego, podczas gdy angielska była reakcją na krwawą tyranię Tudorów, francuska powstała z okrutnego i barbarzyńskiego żniwa Rewolucji Francuskiej, a  amerykańska była wynikiem wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych.

 

Ten proces pokojowy, trwający przez pokolenia, nie mógł pozostać bez wpływu na postawy Polaków i odcisnął się na naszej mentalności i świadomości zbiorowej, wszedł nam w nasze narodowe geny. Profesor Norman Davies taką laurkę wystawia naszym przodkom: „Inspiracją tego procesu była zakorzeniona wiara w wolność jednostki i swobody obywatelskie, która – jak na owe czasy – była czymś wyjątkowym” ( „Boże igrzysko” , tom 2, Wydawnictwo Znak, Kraków 1989, str. 427). I dzisiaj, kiedy uważnie spojrzymy na naszą narodową historię, wiemy, że ta wiara przetrwała, że przeżyła wszystkie zabory, że przeżyła II Wojnę Światową i przeżyła pół wieku sowieckiej indoktrynacji.

 

Z tym poczuciem wolności wiązała się podstawowa, fundamentalna zasada demokracji: zasada równości obywateli wobec prawa. Mam wrażenie, że nie znajdziemy  innego kraju, w którym ta cecha tak wyraźnie odbijałaby się w charakterze obywateli tak, jak to miało miejsce w postawach Polaków, w ich działaniach, zarówno tych, z których jesteśmy dumni, jak i tych, które często przywoływane były jako przykłady warcholstwa, awanturnictwa, braku dyscypliny i skłonności do podziałów i niezgody. Ale czy efektem tego poczucia, że „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” była niemożność zgodnego i spójnego działania?  W moim długim życiu widziałem wiele filmów i seriali ilustrujących tamte czasy, czasy szlacheckiego sejmowania itp. Prawie zawsze były to komiczne i krytyczne obrazy szlacheckich opojów, pijących wino dzbanami, kłótliwych, skłonnych do wyciągania szabli i bigosowania tych, którzy ośmielali się nie zgadzać. Ale historyk brytyjski inaczej o tym pisze. Ze zdumieniem, opisując proces sejmowego podejmowania decyzji i o tak ostro zawsze krytykowanej zasadzie liberum veto, pisał:  „Jednakże proces, dzięki któremu ta zgraja uzbrojonych jeźdźców ostatecznie osiągała jednomyślną decyzję, wybierając jednego spośród dziesiątków kandydatów i jedną spośród dziesiątków opinii, można opisać jedynie jako akt zbiorowej intuicji” (ibidem, str. 439).

 

Kiedy patrzę na starych Polaków, na obywateli I Rzeczypospolitej, przez pryzmat przeczytanych książek i opracowań historycznych, to nie mam problemów ze zrozumieniem ich postaw, ich działań, ich zachowań. Czuję się wtedy obywatelem tamtej Rzeczypospolitej. I zastanawiam się, czy obywatel tamtego czasu pojął by i zrozumiał, to co dzieje się dzisiaj, czy zrozumiałby postawy dzisiejszych Polaków, czy zrozumiałby polską demokrację i polski parlamentaryzm XXI wieku? I myślę sobie, że dziwiłby się bardzo i nie mógłby pojąć tego co dzisiaj robią jego potomkowie.

 

Kiedy w brytyjskiej Izbie Gmin jeden poseł zwraca się publicznie do drugiego, to nie używa nazwiska, tylko mówi The Honourable Gentleman of Clacton, of Christchurch, of Witney itp. itd. A więc jest posłem określonego okręgu, określonej ziemi. I tak też było w Sejmie Walnym I Rzeczypospolitej: był poseł ziemi, kaliskiej, sieradzkiej, przemyskiej etc. Po tym ich rozróżniano i to stanowiło ich legitymację i powód do noszenia głowy wysoko. W Sejmie III RP nie ma po tym żadnego śladu. Posłowie nie reprezentują już swoich ziem, nie reprezentują już ludzi, którzy ich do Sejmu posłali. Co więcej, art.104 Konstytucji expressis verbis stwierdza: posłowie są reprezentantami narodu i nie wiążą ich instrukcje wyborcze. Tego obywatele I Rzeczypospolitej nie byliby w stanie zrozumieć. To jest – dla obywatela tamtej Polski postawienie sprawy na głowie. W tamtej Polsce poseł musiał zaprzysiąc że będzie skrupulatnie wypełniał instrukcje, jakie mu dali obywatele jego ziemi. A kiedy się temu zobowiązaniu sprzeniewierzył, wtedy czekały go nieprzyjemności, łącznie ze sławetnym „bigosowaniem”.

 

Dzisiaj, kiedy o tym mówimy, to światli obywatele dzisiejszej Polski mówią nam, że taka postawa to anachronizm, że to nie pasuje już do współczesności, do XXI wieku. A jednak w innych krajach, w tych, w których demokracja rosła i rozwijała się równolegle do I Rzeczypospolitej, tak jest do dzisiaj. A filozof polityki, Karl Popper, pisze wprost: „jedynym obowiązkiem posła jest odpowiedzialność wobec jego wyborców”. Więc gdzie indziej to wcale nie jest anachronizm, to jest jak najbardziej współczesna praktyka parlamentarna.

 

I druga fundamentalna różnica, coś czego nie pojąłby polski obywatel XVI czy XVII wieku, to jest to, co się stało z jego obywatelskim, wolnym, niczym nie ograniczonym prawem do kandydowania na prawo do reprezentowania jego ziemi, do bycia posłem, a więc to co się stało z tym, co nazywamy dzisiaj biernym prawem wyborczym. Każdy obywatel tamtej Rzeczypospolitej miał prawo kandydować na posła, tak jak miał prawo kandydować na króla. Zależało to tylko od jego zgody i od woli innych, równych mu obywateli. Jestem przekonany, że dla szlachcica owego czasu, tak jak i dzisiaj dla mnie, to co się stało z tym podstawowym prawem obywatelskim byłoby w równym stopniu nie do pojęcia i nie do zaakceptowania w żadnych warunkach. Mój szesnastowieczny czy siedemnastowieczny przodek nie potrafiłby zrozumieć, że istnieją jakieś gremia, od których zgody zależy to czy on może kandydować na posła, ani że może on kandydować pod warunkiem, że razem z nim kandydować będzie jeszcze jakaś kilkunastoosobowa grupa innych panów, a na dodatek, że w tej grupie muszą jeszcze być damy i to w określonej liczbie! I do zrozumienia sensu takiego kandydowania nie wystarczyłoby mu wypicie nawet kilku dzbanów wina!

 

I moi przodkowie nie zrozumieliby nigdy, że to, czy oni wejdą do Sejmu, jako posłowie, powiedzmy ziemi sieradzkiej, mogłoby zależeć od tego, czy posłami zostaną jednocześnie jacyś ich nieznani koledzy z ziemi podlaskiej czy leszczyńskiej!

 

I wiem, że w tym niezrozumieniu obywatele I Rzeczypospolitej byliby bliżsi dzisiejszym obywatelom Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej niż swoim potomkom – obywatelom III Rzeczypospolitej.,

 

Jestem głęboko przekonany, że ta tradycja I Rzeczypospolitej zasługuje nie tylko na refleksję i wspomnienie z naszej strony, ale że w całej pełni zasługuje, żeby do niej nawiązać i powrócić. I wierzę, że powrót do tych wspaniałych polskich tradycji w ogromnym stopniu pomógłby naszej Ojczyźnie w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca we współczesnej Europie i świecie.

 

* Wystąpienie w Debacie Historycznej na Zjeździe Potomków Sejmu Wielkiego ,

Warszawa, Zamek Królewski, 5 marca 2011

 

Strona Ruchu JOW Pomóż wprowadzić JOW

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (176)

Inne tematy w dziale Polityka