Społeczność wygłaszających monologi
Niemiłą cechą moich rodaków jest to, że uwielbiają wygłaszać monologi. Nikt nikogo nie ma zamiaru słuchać, każdy pali się, żeby powiedzieć swoje. Każda dyskusja w najbardziej nawet sympatycznym polskim gronie przypomina imieniny u cioci, gdzie każdy stara się przekrzyczeć wszystkich, żeby tylko jego było słyszane. Tak zachowują się zwykli ludzie i tak zachowuje się elita, w szczególności tzw. elita polityczna. Kiedy w studio telewizyjnym zbierze się kilka osób, to najczęściej daje się słyszeć przekrzykiwanie „ja panu/pani nie przerywałem!” , pomimo, że przeważnie nie ma to wiele wspólnego z prawdą.
Tę przykrą cechę w rażący sposób demonstrują politycy, przede wszystkim posłowie. Konia z rzędem temu, kto powie mi, że spotkał się z posłem, czy innym wybitnym aktorem politycznym, który chciałby usłyszeć co inni mają do powiedzenia! W życiu! Zawsze przekaz jest tylko w jedną stronę. Do takich zachowań zachęca system wyborczy, w którym mandat poselski nie jest związany z umiejętnością komunikowania się i porozumiewania z wyborcami, a cementuje zapis art. 104 Konstytucji RP, który zapewnia, że posłów nie wiążą instrukcje wyborców. Skoro tak, to jaki może być powód, żeby ich słuchać?
Jest to zupełne przeciwieństwo sytuacji posłów w krajach, w których wybory odbywają się w jednomandatowych okręgach wyborczych, gdzie poseł, nolens-volens, musi wysłuchiwać swoich wyborców i poświęcać im czas, bo to jest conditio sine qua non jego kolejnego sukcesu wyborczego. Tam poseł musi być jak lekarz, który najpierw cierpliwie wysłuchuje narzekań pacjenta, zanim sam coś powie. Stąd też pewnie wzięła nazwa political surgery dla określenia miejsca, w którym poseł przyjmuje wyborców swojego okręgu. (Angielskie słowo surgery oznacza gabinet lekarski). Dobrej ilustracji tych stosunków dostarczyła nam niedawna przygoda urzędującego premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna. Będąc przekonanym, że nikt go nie słyszy, określił jedną z osób obecnych na spotkaniu, mianem „bigot”. Nagłośniły to media i biedny Brown musiał pojechać do Manchesteru, do mieszkania owej damy i tam, za zamkniętymi drzwiami, przez prawie godzinę ją przepraszać, zdaje się, że nie całkiem skutecznie.
Źli i dobrzy
Pochodną tego polskiego monologowania jest moralne znakowanie osób, które mają odmienne poglądy i inne zdanie w różnych sprawach szczegółowych. „Dlaczego on się ze mną nie zgadza? Musi z nim być coś nie w porządku! Może to zły człowiek ? A może po prostu ubek?”
W ten sposób konflikty ideologiczne, polityczne czy społeczne, często-gęsto przechodzą na płaszczyznę etyczną, na której przebiega linia oddzielenia Dobra od Zła.
Mam wrażenie, że od 10 Kwietnia te procesy ogromnie się nasiliły i na tej nieciekawej płaszczyźnie etycznej pojawiły się nie tylko linie, ale wprost głębokie rowy, na dodatek naszpikowane wszelakiego rodzaju kolcami. Niestety, to nie jest tylko jeden rów, tych rowów jest więcej, płytszych i głębszych, a w wyniku tych moralnych wykopów i podkopów, poruszanie się po tym terenie bez wpadki staje się prawdziwą sztuką.
Głębokie wykopanie rowu Zło – Dobro stało się podstawowym elementem walki politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Już 4 lata temu dokonał spektakularnego rozróżnienia: „my stoimy tu, gdzie wtedy, ONI tam gdzie stało ZOMO” i te słowa wielkiego polityka weszły już na trwałe do zbioru kamieni, którymi przy sprzyjającej okazji można rzucić w politycznego przeciwnika. Kilka dni temu, w kolejną „miesięcznicę” Katastrofy Smoleńskiej, Jarosław Kaczyński podkopał ten rów jeszcze głębiej, stwierdzając expressis verbis, że tacy ludzie jak prezydent Komorowski, premier Tusk, ministrowie Sikorski, Klich czy Arabski, powinni być na zawsze usunięci z polskiej polityki. Trudno o mocniejsze słowa.
Jak się pozbyć złych polityków?
Program polityczny, jaki jest zawarty w tych słowach jest bardzo ambitny, ponieważ Jarosław Kaczyński nie wskazuje, jak można by tego dzieła dokonać? W jaki sposób na trwałe usunąć z polityki Tuska, Komorowskiego e tutti quanti? W 1989 w Polsce dokonał się prawdziwy przewrót, nieomal rewolucja, a i tak tych, co nie tylko „stali tam gdzie ZOMO”, ale nawet tym „ZOMO” zarządzali i dyrygowali, odsunąć się nie udało i do dzisiaj dumnie zasiadają przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami radiowymi i dzielą się z nami swoją zomowską mądrością. Cóż więc nowego zamierza Jarosław Kaczyński, żeby ten program mógł zostać zrealizowany?
Jeśli do roboty nie mają być zaprzęgnięte grube kije, to w demokracji jedynym sposobem usuwania polityków ze sceny są wybory. Tzw. ordynacja proporcjonalna raczej nie daje wyborcom możliwości pozbycia się nielubianych polityków, chyba, ze ci politycy popełnią jakieś swoiste sepuku i wyeliminują się sami. Przykłady takich sytuacji widzieliśmy, ale nie wygląda to na propozycję obiecująca.
Może więc Jarosław Kaczyński byłby skłonny rozważyć projekt, którego nie lubi – ale gdy się nie ma, co się lubi…. – i zażądać jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu? W jego partii jest wielu ludzi, którzy odmawiają poparcia JOW, ponieważ wiedzą, że szef tego nie toleruje, a Platforma już sama zadeklarowała postulat wprowadzenia JOW! Deklaracje, wiadomo, ale można by ich za te deklaracje przytrzymać i powstała by interesująca sytuacja polityczna!
Rok temu, podczas kolejnego Marszu na Warszawę o JOW, zostaliśmy przyjęci w Pałacu Prezydenckim przez urzędującego wówczas Ministra – Szefa Kancelarii. Wyrażaliśmy zdziwienie, że PiS, szukając wszędzie grzechów Platformy, pomija zupełnie oczywistą sprawę JOW: nie tylko cała partia i Donald Tusk osobiście zobowiązali się do przeprowadzenia takiej zmiany ordynacji wyborczej, ale jeszcze zebrali prawie milion podpisów o referendum w tej sprawie! I co? I nic! Dlaczego więc PiS, zamiast lać bez miłosierdzia w odsłoniętą sempiternę PO, w sprawie zupełnie oczywistej i cieszącej się poparciem społecznym, wyszukuje rzeczy wcale nie tak jednoznaczne i z trudem zrozumiałe dla ogółu Polaków?
Minister Kownacki kiwał ze zrozumieniem głowa, a nawet zobowiązał się do zorganizowania dużej, międzynarodowej konferencji w sprawie ordynacji wyborczej. Prosił nas tylko o propozycje programowe i odpowiednich lektorów. Niestety, gdy tylko wykonaliśmy zadanie, stworzyliśmy odpowiedni komitet programowy z rektorem jednego z najważniejszych polskich uniwersytetów na czele i przekazaliśmy te informacje do Kancelarii Prezydenta – nagle ślad po Panu Ministrze zaginął i nie wiemy co się z nim stało!
Może teraz, po nowych bolesnych doświadczeniach, warto byłoby do tematu wrócić. W jednej z minionych kadencji pozwoliłem sobie porachować procent poparcia wyborczego poszczególnych posłów i wyszło mi, że 2/3 Wysokiej Izby to ludzie, których poparło mniej niż 1 na 100 wyborców! Zaledwie 6 (słownie sześciu) przekroczyło tzw. normę przedstawicielską, wynoszącą w naszym kraju ok. 65 tysięcy wyborców na jednego posła. A tylko 23 dostało poparcie większe niż to wynika z podzielenia liczby wszystkich głosujących przez 460. Tak więc gruntowna przebudowa parlamentu jest gwarantowana a JOW to jest od dawna opatentowany sposób jak się pozbyć złego rządu i złych polityków. Bez kija. Samą kartką wyborczą.
Inne tematy w dziale Polityka