Wierzymy, Panie, żeśmy syny światła,
Że nasze wrogi są dziećmi szatana,
Że on im stoi na czele i matła
Twą świętą wiarę, co niepokalana
Z tryumfem skończy z nim swe bojowanie…
Wierzymy, Panie!
(Kornel Ujejski: „Noc natchnienia”)
Przestał już wołać Dzwon Zygmunta, a na Dziedzińcu Wawelskim długi rząd żałobnych postaci składa kondolencje Polsce - reprezentowanej w osobach marszałków Sejmu i Senatu, Premiera i Ministra Spraw Zagranicznych – a także wyrazy współczucia nieopodal stojącemu trio Wnuczki, Córki i Brata. Dostojni Goście wpisują się do Księgi Pamiątkowej, rozchodzą się wojska, kardynałowie i biskupi. Przy mikrofonach i przed kamerami zasiadają interpretatorzy – komentatorzy, którzy, wyposzczeni tygodniową Żałobą Narodową już spieszą nadrobić czas i jak najszybciej wyjaśnić nam sens i konsekwencje tych niesamowitych historycznych wydarzeń.
Ale czy one dadzą się wyjaśnić? Czy potrafimy rzeczywiście powiedzieć coś mądrego i cokolwiek wyjaśniającego? Wszyscy wypowiadający się w tym tygodniu politycy, wszyscy mądrzy analitycy, wszystkie autorytety mówią, że „wierzą, iż z tej tragedii coś dobrego wyniknie”. To samo mówią do kamer telewizyjnych uliczni rozmówcy. Te niezwykłe, milczące, zadumane, często płaczące tłumy, jakie od soboty 10 kwietnia wystawały pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie, na lotniskach i ulicach, te miliony zniczy, kwiatów – to wszystko świadectwo wielkiego uczucia, gdzieś tam bez przerwy kołaczącego w sercach Polaków, które nagle wyszło na ulice i mówi, że … wierzymy!
Wierzymy Panie, że synowie pychy
Silni są złością, ale słabi w duchu,
Że, jak cień, żywot ich przeminie lichy,
Że ich tu jeszcze przypniesz na łańcuchu,
Że ich płacz czeka i zębów zgrzytanie,
Wierzymy, Panie!
Krążą po Polsce, krążą po Internecie, dziesiątki wersji i dziesiątki teorii tej strasznej katastrofy. To spektrum rozciąga się od skrajnej, piętrowej wręcz głupoty, poprzez setki możliwych wyrafinowanych przyczyn technicznych, po najdziksze spiskowe wersje, głoszące, iż to wcale nie tego samolotu szczątki pokazują nam media, że był jakiś drugi, identyczny samolot, a obok druga, nowa zbrodnia katyńska, której tylko dalekie echa odbierali przygodni świadkowie. Nie zajmujmy się tym. Eksperci do dzisiaj nie potrafili nawet ustalić tożsamości wszystkich ofiar, ale obiecują nam, że niebawem wszystko zostanie, jak należy, wyjaśnione. Może tak, a może nie. Katyń ma to do siebie. Jeszcze we Lwowie, jako przedszkolny pędrak, słyszałem o Katyniu i już wtedy o tej tragedii dowiedziałem się wszystkiego i to „wszystko” ostało się pomimo, że od tamtych wydarzeń minęło już 70 lat, a wszystkie światowe i międzynarodowe komisje, jakie w ciągu tych lat dla gruntownego zbadania zbrodni powołano, niczego interesującego do tamtego „wszystkiego” nie wniosły. Faktem nie podlegającym dyskusji jest, że Prezydent Rzeczypospolitej, Lech Aleksander Kaczyński, leży już na Wawelu, a dziesiątki jego najbliższych współpracowników chowanych jest na rozlicznych cmentarzach po całej Polsce.
Drugim faktem podstawowym jest to, że w ciągu najbliższych dwu miesięcy musimy dokonać wyborów kolejnego Prezydenta.Katyńska katastrofa TU-154 była trzęsieniem ziemi na polskiej scenie politycznej. Po takim trzęsieniu, poza ofiarami, zmienia się, czasem bardzo radykalnie, krajobraz. W Polsce „trzęsienie” otworzyło nowe możliwości, których rozważenie warte jest pogłębionej refleksji. Pierwszym pytaniem, jakie się nasuwa jest, kto zastąpi Lecha Kaczyńskiego w roli kandydata na Urząd Prezydenta? Wszyscy spodziewamy się, że rolę tę przejmie Jarosław Kaczyński, aczkolwiek dają się słyszeć głosy powątpiewania. Niektórzy uważają, że Jarosław Kaczyński nie jest dzisiaj zdolny do podjęcia takiej decyzji i wiążącej się z tym konieczności walki wyborczej. Nie podzielam tej opinii. Uważam Jarosława Kaczyńskiego za polityka twardego, który jest w stanie opanować emocje i ani nie opuści w takiej chwili swojej partii, ani nie zlekceważy historycznej szansy, jaka się przed nim otwiera.
Od kiedy dotarły do mnie informacje o rozmiarach katastrofy i jej zarówno fizycznym, jak i symbolicznym znaczeniu, nie miałem wątpliwości, że okrutna Historia przyniosła Jarosławowi Kaczyńskiemu prezydenturę Rzeczypospolitej na tacy. Było dla mnie jasnym, że aby ten konkurs w tych warunkach wygrać, Jarosław Kaczyński nie potrzebuje w ogóle nic robić, że wystarczy mu zachowywać się godnie, dostojnie i milcząco, a moi Rodacy, którzy mają w naturze współczucie i skłonność do opowiadania się po stronie ofiar i przegranych, zaoferują mu ten urząd, jako swego rodzaju rekompensatę losowej niesprawiedliwości. Na dowód, że tak myślałem naprawdę, porobiłem nawet z przyjaciółmi zakłady!
Ale ktoś, najwyraźniej, dybie na moją kieszeń: już we wtorek dowiedzieliśmy się, że Prezydencka Para zostanie pochowana na Wawelu. I natychmiast prysł cały nastrój sympatii i współczucia i rozpoczęły się typowe polskie spory o to, czy Lech Kaczyński zasługuje, żeby go tam chować, a jeszcze obok samego Marszałka! Więc szybko z tego Marszałka się wycofano, a Parze Prezydenckiej zaoferowano miejsce ciut bardziej poślednie, żeby trochę wypuścić pary z polskiego kotła. Nie na wiele się to zdało i takim prostym sposobem Jarosław Kaczyński natychmiast został pozbawiony znacznej części swego potencjalnego elektoratu. Dziennikarze zajęli się poszukiwaniem autora tego pomysłu i okazało się, że nikt nie ma zamiaru się przyznać! W efekcie podejrzenia kieruje się w stronę Jarosława Kaczyńskiego, który dotychczas się nie wypowiedział, ale gdybyśmy zastosowali rzymską zasadę kryminalistyki, a więc cui prodest? – to podejrzenia kierować należy w stronę tego, który na tym skorzystał, a tym kimś na pewno nie jest Jarosław Kaczyński!
Na szczęście i jego konkurent popełnia błędy. Prasa, jaka się już ukazała, krytykuje Bronisława Komorowskiego za styl jego zachowania przy przejmowaniu funkcji prezydenta oraz za widoczny brak empatii w jego wystąpieniach publicznych, zarówno na Wawelu, jak i w Warszawie. Piszą, że stanowczo lepszy byłby Tusk, ale podobno kości już zostały rzucone i decyzja Platformy Obywatelskiej podjęta.
Tak czy inaczej, decyzje zostaną podjęte jutro-pojutrze. Nie sądzę, żeby w konkursie prezydenckim ktokolwiek inny miał dzisiaj szansę zwycięstwa, poza Kaczyńskim i Komorowskim. Na czyją stronę przechyli się szalka dziejowej wagi?
Żeby ten konkurs stał się naprawdę interesujący dla Polski, trzeba, żeby zwycięzca był zapowiedzią czegoś nowego, jakiegoś nowego otwarcia, które odbuduje zanikającą nadzieję Polaków. Co nowego mają do zaoferowania ubiegający się o ten najwyższy urząd kandydaci?
Na dzisiaj jedynym projektem politycznym, który jest zapowiedzią NOWEGO, a którego zrealizowanie rzeczywiście zmieniłoby krajobraz Polski, byłaby ordynacja wyborcza do Sejmu oparta o zasadę jednomandatowych okręgów wyborczych. Nowy Prezydent mógłby od razu przeprowadzić referendum narodowe w tej sprawie. Bronisław Komorowski ma tutaj szczególne zobowiązanie moralne, ponieważ to on był na czele tych, którzy 5 lat temu zbierali podpisy pod wnioskiem o takie referendum. Jarosław Kaczyński nigdy tej idei nie popierał. Ale polityk wielkiego formatu powinien być w stanie wyczuć nastrój społeczny i oczekiwania Polaków. Postulat JOW jest propozycją praktycznie bezdyskusyjną, ma za sobą potencjalnie największe poparcie. Dowodzą tego wszystkie dotychczasowe badania opinii publicznej. Dzisiaj, kiedy okrutny los wyciął Prawu i Sprawiedliwości znaczącą część jego elity, a wielu członków partii cicho popiera ten postulat, solenna zapowiedź jego realizacji otworzyła by partyjne wrota dla nowego zaciągu.
Panie! Toż wszystkie ojców naszych winy,
Już śmiercią swoją okupiły syny!
Panie! Tyś musiał zmarłych poczet cały
Wziąć już do chwały.
Amen.
Wrocław, 19 kwietnia 2010
Inne tematy w dziale Polityka