Popisy Tuska i jego przybocznych wobec Michała Rachonia dowodzą, że nie mamy do czynienia z politykami, tylko z szajbusami.
W miarę zbliżania się kampanii wyborczej do finału, do kwadratu rośnie zidiocenie w szeregach Koalicji Obywatelskiej. Skoro Ryszard Petru sformułował prawo, że „głowa psuje się od góry”, Donald Tusk nieustannie musi to udowadniać. I po raz kolejny udowodnił. Przed południem Tusk wybrał się na Plac Powstańców Warszawy, by przed siedzibą Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, wybrzydzić się na telewizję publiczną. Nawijka Tuska szybko się załamała, gdy z budynku wyszedł dziennikarz Michał Rachoń. Gdy tylko zrównał się z Tuskiem i towarzyszącymi mu politykami KO, natychmiast wystartowali do niego Michał Kołodziejczak, Piotr Borys i Andrzej Rozenek.
Szczególnie zabawnie na tle dwumetrowego Rachonia wyglądał wspinający się na palce i popiskujący Kołodziejczak. Wyraźnie chciał zyskać u Tuska jakieś punkty. Z kolei Piotrowi Borysowi zaciął się dysk i cały czas powtarzał: „Ile ci płacą”. Chłopcy Tuska wystartowali, zanim Rachoń zaczął cokolwiek mówić. Ale mimo ich asysty starał się zadać Tuskowi kilka pytań. Bez odpowiedzi. Wielki kawaler niemieckiej Nagrody Karola Wielkiego, wypadł z torów i coraz bardziej zaczął się irytować, co udzielało się jego straży przybocznej. Po chwili irytacja przeszła w labiedzenie na temat telewizji publicznej, oraz grożenie „odpowiedzialnością karną” takim „indywiduom” jak Michał Rachoń. Potem Tusk powtarzał te groźby jeszcze kilkakrotnie.
Tusk coś tam jeszcze nawijał i zaklinał się, że „nie ustąpi”, ale widać było, że już nad niczym nie panuje. Groził wezwaniem policji. Nie wyjaśnił tylko, jakim przestępstwem jest zjawienie się na jego nawijce, oficjalnie nazwanej konferencją prasową, i zadawanie pytań. Tym bardziej że całą zadymę wywołali samozwańczy ochroniarze Tuska, którzy wręcz fizycznie atakowali Michała Rachonia. Nawijka Tuska straciła jakikolwiek sens, ponieważ pies z kulawą nogą nie zwracał na nią uwagi, a jego groźby pozamykania tych, którzy ośmielają się naruszać jego majestat były tylko żałosną próbą dobrnięcia do końca w poczuciu, że jeszcze nad czymś panuje. Widok był zwyczajnie żenujący, a sam Tusk pokazał się jak jakaś podróbka Władysława Gomułki, który też straszył, m.in. Janusza Szpotańskiego.
Pierwszy demokrata Polski, czyli Donald Tusk zaprezentował się jak bezradny i zahukany chłoptaś, który potrafi się tylko odgrażać, że on jeszcze wróci, tylko ze szwagrem i kolegami z dzielnicy, a oni już dadzą do wiwatu. On sam może tylko popiskiwać i grozić, że jak już jacyś chłopcy z pałami będą do jego dyspozycji, to się zemści i wszystkich pozamyka. Miał triumfować i wzbudzać strach, a wywołał wyłącznie uśmiech politowania. Do akcji wkroczył też Andrzej Rozenek, który przez lata pełnił rolę zastępcy Jerzego Urbana w tygodniku „NIE”. Słowa, które padły z jego strony w kierunku Rachonia są szokujące. Ile masz mieszkań chłopczyku? A wiesz, że mamy adresy tych mieszkań? — mówił Rozenek, prawa ręka Goebbelsa stanu wojennego, Jerzego Urbana. Miał także zwrócić się do Rachonia słowami: „Dopadniemy cię”. Słowa te w ustach osobnika będącego wiele lat współpracownikiem Piotrowskiego, który "dopadł" księdza Popiełuszkę, brzmią wyjątkowo ponuro i groźnie. Tusk powinien natychmiast od tego się odciąć, ale widocznie jemu to nie przeszkadza?
Załóżmy, że np. ktoś z PiS, kto zajmuje się służbami mówi publicznie do pracownika TVN - „dopadniemy Cię”, „znamy Twój adres”…wiecie co by było? Międzynarodowy skandal. Na cztery tygodnie do wyborów grozi nam to, że zamiast oczekiwać jakichś komunikatów, choćby luźno odnoszących się do faktów, będziemy sprawdzać, komu akurat odbiło, żeby nie znaleźć się w jego pobliżu. Od dawna wisiało zresztą w powietrzu to, że opozycja, szczególnie Koalicja Obywatelska nie będzie prowadzić kampanii, tylko raczyć wyborców własnymi szajbami. Miejcie jednak litość! Polacy chcą normalnych polityków, nie szajbusów.
Inne tematy w dziale Polityka