Jerzy George Jerzy George
145
BLOG

Koniec wojny na Ukrainie. Na razie tylko w wyobraźni

Jerzy George Jerzy George Polityka Obserwuj notkę 2

Jeśli to prawda, że dotychczas zginęło 500 tysięcy ukraińskich żołnierzy, to ich trumny ułożone jedna za drugą ciągnęłyby się przez około 1000 km, czyli powiedzmy od Doniecka do Lwowa. Drugie tyle zajęłyby ułożone na tej samej trasie trumny rosyjskich żołnierzy, gdyby prawdą było, że ich też zginęło 500 tysięcy. Dwuszereg miliona trumien od Doniecka do Lwowa chyba byłby widoczny z kosmosu przy użyciu dzisiejszych technik obserwacyjnych. Świat oczywiście nie honoruje w ten sposób swoich poległych, dlatego widok takiego dwuszeregu można sobie jedynie wyobrazić. Niewykluczone zresztą, że za jakiś czas, dajmy na to za rok czy dwa, trzeba już będzie wyobrażać sobie trumny leżące czwórkami między Donieckiem i Lwowem.

Co jeszcze można sobie wyobrazić? Sporo rzeczy. Na przykład krajobraz po wojnie. Czy Rosja ją wygra - w sensie, że po umilknięciu armat zatrzyma sobie wszystko, co dotąd zdobyła? Tak, to jest zupełnie wyobrażalne. A co z wygraną Ameryki… wróć, oczywiście Ukrainy? Czy można sobie wyobrazić, że Ukraina odbierze Rosji wszystko, co od 2015 roku straciła? Z tym już gorzej. Może więc chociaż z pominięciem Krymu? Niestety, to też nie za bardzo wygląda na rzecz realną.

Niemniej spróbujmy wytężyć wyobraźnię. Odrobienie strat mimo wszystko wydaje się możliwe. Wszak eksperci klasy Anne Applebaum i liderzy kalibru sekretarza Blinkena czy generalnego sekretarza NATO Stoltenberga nie mają najmniejszych wątpliwości co do ostatecznego zwycięstwa wolnego świata. Jeżeli dotychczas jakieś obiekcje jeszcze były, to szwajcarski szczyt na pewno całkowicie je usunął. Putin powinien jak najpoważniej wziąć pod uwagę zwłaszcza przestrogę prezydenta Dudy, że Rosji grozi rozpad na 200 etnicznych państewek, jeśli się nie uspokoi.

Inna rzecz, że ani prezydent Duda, ani pozostali liderzy zachodniej cywilizacji, o straconych przez Ukrainę terytoriach raczej niewiele dywagują. Bo w końcu to nie jest aż tak istotny szczegół na tle całości. Weźmy porównanie z zakresu motoryzacji. Ukraina przed Majdanem była powiedzmy jak Toyota Camry. Po okrojeniu jej do obecnych rozmiarów w wyniku osłabiania Rosji przypomina Toyotę Corollę. Tak, stała się rzecz przykra, ale przecież nie tragiczna. Toyotą Corollą też można jeździć. Na froncie po ukraińskiej stronie wprawdzie wybuchają już trzytonowe pociski, ale Rosja nadal drepcze w miejscu i po jej stronie tak samo wylatuje w powietrze infrastruktura.

Powie ktoś: no dobrze, ale jak długo to jeszcze ma trwać? Cynicy z profesorskimi tytułami, w rodzaju Johna Mearsheimera czy Jeffreya Sachsa, natychmiast odpowiedzą, że co najmniej do listopadowych wyborów w USA, a zarzut cynizmu odeprą stwierdzeniem, że są po prostu realistami. Natomiast ludzie prawi, tacy jak chociażby mecenas Bartosiak, minister Sikorski czy prezydent Macron, zachowają odpowiedzialną postawę dowodząc, że czas nie gra roli, gdyż Ukraińcy bronią demokracji, w imię której należy ich wspierać. Również zbrojnie, o ile prezydent Biden pozwoli, a polskie społeczeństwo nie odmówi pójścia do okopów i przyjęcia na klatę uderzeń jądrowych.

Ostatnio prezydent Zełenski i prezydent Putin wygłosili bliźniaczo podobne oświadczenia. Obaj gotowi są wydać rozkaz natychmiastowego przerwania ognia, jeżeli strona przeciwna wycofa swoje wojska z zajmowanego terenu. Wymagania Putina są skromniejsze, bo chodzi mu tylko o resztki obwodów ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego. Zełenski natomiast wysuwa ekstremalne roszczenia. Chce oddania Ukrainie nie tylko prawie całości każdego z tych obwodów, ale i Krymu, łącznie z Sewastopolem. Nie przyjmuje przy tym do wiadomości gestu dobrej woli, jakim zapewne było niezgłoszenie przez Putina pretensji do obwodów odesskiego i charkowskiego. No, może z wyjątkiem tych dwóch kawałków na północ i wschód od Charkowa, co je sobie Rosja już przyłączyła.

Czy będąc świadomym takiej rozbieżności oczekiwań, można sobie wyobrazić szybki koniec wojny? Rzecz prosta nie można. Z tym, że przez podyktowane wojną czarnowidztwo przebija się jeden promyczek nadziei. Podobno w kuluarach Pentagonu i brukselskiej siedziby NATO już się przebąkuje, że Ukraina dla dobra demokracji powinna jednak pogodzić się z utratą w sumie niewielkiej przecież części swojego terytorium. Wojna dzięki temu przebąkiwaniu rzecz jasna nie skończy się tak szybko jakbyśmy pragnęli. Zachodni liderzy będą najpierw musieli odtańczyć wokół Zełenskiego niezbędny w tych jakże ciężkich okolicznościach taniec świętego Wita, a to potrwa.

Putin żarliwie zapewnia świat, że Rosja po zdemilitaryzowaniu i zdenazyfikowaniu Ukrainy nie ma najmniejszego zamiaru napadać na innych swoich sąsiadów. Cynicy z profesorskimi tytułami szczerze mu wierzą, dlatego właśnie z takim utęsknieniem oczekują listopadowych wyborów, które są dla nich równoznaczne z zakończeniem tej wojny. Z kolei mecenas Bartosiak odmawia dawania wiary prezydentowi Rosji. Wynika to przede wszystkim z doktryny jego think tanku, według której ekspansja imperiów jest koniecznością dziejową. Ale oprócz tego, nie wierzy mu też pewnie tak zwyczajnie, po ludzku, jak każdy Polak. Bo czy można sobie wyobrazić, że gość, który niemal w przeddzień specjalnej operacji wojennej odżegnywał się na wszystkie świętości od napaści na Ukrainę, zaniecha napaści na kolejny kraj? No nie.


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka