Rok 2017 był to dziwny rok – świetny dla jednych Polaków, paskudny dla drugich, ale to tak paskudny, że poeta Zagajewski nie zdzierżył i wygarnął w Gazecie Wyborczej, co myśli o retoryce Jarosława Kaczyńskiego. Poeta ten już nie żyje. Zmarł w zasadzie zwyczajnie, z chorób i starości, ale skoro aktorka Janda twierdzi, że jej matka umarła przez PiS, to i Zagajewskiego mogło to samo spotkać. Zresztą przepraszam za wtręt o tych dwóch zgonach. Odeszły dwie zacne osoby i nie godzi się jednym tchem pisać o nich i o brudnej polityce. Przepraszam jeszcze raz, chodziło mi jedynie o to, że Zagajewski, podobnie jak matka Jandy, nie trawił PiS i dał temu wyraz w swoim wygarnięciu. Był to stek obelg nielicujących zupełnie z pozycją czołowego kandydata do Nobla, których nie ma sensu tu powtarzać, ale poetę pochwalił za odwagę też już dziś nieżyjący redaktor Passent w blogowej notce z 28 grudnia 2017 roku pod tytułem „Dał nam przykład Zagajewski”. Działo się to w dniach, kiedy zmęczony antyPiS mocno wyluzował z ulicznymi protestami, a poświąteczny sondaż pracowni Estymator dał PiSowi 265 mandatów – o 30 więcej niż PiS miał w tamtym momencie. Widząc zwarzone tym wszystkim nastroje czytelników Passenta, z czystej złośliwoś… - gorąco przepraszam, oczywiście z czystej życzliwości - skomponowałem specjalnie dla nich następujący wierszyk:
Opustoszała nam ulica
Lecz drugi front jest nadal czynny
Nie składa broni zagranica
I burzy się poeta słynny
Zatem nie czas lać łzy rozpaczy
Niechaj tylko przeminie zima
Ulica znowu nas zobaczy
I nowa zacznie się zadyma
Co tam złe wróżby i sondaże
Gdy w sercu wciąż krew żwawo pluska
Róbmy to co ono nam każe
Gotujmy się na powrót Tuska
On to im wszystkim dopiero da łupnia…
Passentowcy byli oburzeni, ale nie na mnie, tylko na innego pisowca, który do słów „Gotujmy się na powrót Tuska” natychmiast dodał komentarz: „Do aresztu śledczego”.
Dobry to był rok ten 2017. Ale teraz mamy rok 2024, Tusk rzeczywiście wrócił, wcale nie do aresztu śledczego, sytuacja odwróciła się o 180 stopni i jeśli o mnie chodzi, to ochota do żartów przeszła mi całkowicie. Gdzieś tam wciąż egzystujący passentowcy niewątpliwie tryskają w tej chwili szampańskimi humorami.
Tusk triumfuje, Kamiński i Wąsik głodują w aresztach. Wciąż nie mogę przejść nad tym do porządku i całkiem poważnie się obawiam, że te moje powyższe strofki nie są już o adherentach obozu postępu, a coraz bardziej o nas, których postęp w brukselskim wydaniu jakoś nie zachwyca.
Ta obawa przed znalezieniem się PiSu w sytuacji politycznego petenta nachodzi mnie nie od dzisiaj i nie od nastania postępowego rządu 13 grudnia, ani od dnia wyborów 15 października. Czułem już ją wcześniej i to wcześniej o całe lata, bo od grudnia 2020 roku, kiedy polską polityką na dobre zawładnął covid. Napiszę wprost: moim zdaniem to od covidu, a nie od wyborczego zwycięstwa jasnej strony mocy, zaczął się obserwowany obecnie upadek PiS.
W życiu każdej partii bywają czasem smutne momenty, ale najsmutniejsze są zawsze te najnowsze. Byłem naocznym świadkiem, wprawdzie tylko przez youtubowy wziernik, jednego z nich. Głęboko zasmucające doświadczenie. Przypływu takiego smutku nie spodziewałem się mimo najgorszych obaw. Bo czy może być coś smutniejszego niż widok starego człowieka w niegustownej cyklistówce na głowie, który przed stacją telewizyjną wygłasza słowa bezsilnego protestu przeciwko odbieraniu obywatelom dostępu do informacji? Zsiniałe od chłodu twarze towarzyszących mu osób wyrażały to samo – bezsilność. Podobną scenę zobaczyliśmy wczoraj pod Sejmem. Ta sama cyklistówka, te same zsiniałe od chłodu twarze, ten sam obraz ogólnej bezsilności.
Z dobrze ogrzanego centrum władzy prosto na zimną ulicę. Czy tego upokorzenia można było uniknąć? Można było, ale należało się lepiej starać, kiedy dobra zmiana dopiero zaczynała chylić się ku upadkowi. Muszę napisać rzecz niepopularną. Rząd się starał. Zawiodły kadry patriotycznego obozu.
Nie da się zaprzeczyć, że nadspodziewanie udane veni, vidi, vici Tuska jest bezpośrednią przyczyną upadku dobrej zmiany i związanych z tym upokorzeń. Ale głębszą i pierwotną przyczyną było coś innego. Niech to wybrzmi jeszcze raz: upadek PiS zaczął się w czasach dawno zapomnianego covidu i w dużej mierze wyniknął z nieodpowiedzialnej postawy obozu patriotycznego.
Rząd PiS potraktował covid serio. Były wszelkiego rodzaju ograniczenia, mandaty za nienoszenie masek, zakazy zgromadzeń publicznych, propagowanie szczepień. W odpowiedzi obóz patriotyczny – nie cały, ale w znacznej części - wyskoczył nagle z oskarżeniami władzy o dyktatorskie zapędy. Maski, odstępy i obostrzenia, będące po prostu środkami zwalczania pandemii, w narracjach demagogów z obozu patriotycznego stały się narzędziami opresji. Demagodzy ogłosili się wolnymi ludźmi, którym przyszło żyć wśród niewolników. Rząd spadł u nich niemal do rangi okupanta, któremu trzeba urągać. I urągali, całymi latami, do samego końca. Jakby nie rozumieli, kto przyjdzie na miejsce Prawa i Sprawiedliwości, gdy uda im się je zniszczyć w oczach elektoratu. Udało się. Oczywiście z pomocą Brukseli i krajowej opozycji; sami byli za ciency w uszach. W zamian dostali Tuska, Sienkiewicza i postępowych sędziów.
Jestem raczej spokojnym pisowcem, ale szlag mnie trafia, gdy ze zwykłej ciekawości zaglądam do internetu, żeby zobaczyć, co też oni teraz opowiadają i czy w ogóle mają czelność zabierać głos. Zaskoczę ewentualnego czytelnika. Mają. Ich obecne wystąpienia to jeden wielki lament. Nad perfidią Tuska, nad manipulacjami jego czynowników, nad sądowniczym poniewieraniem posłów, nad wygaszaniem ich mandatów. Sesje lamentowania przeplatane są nawoływaniem słuchaczy do wywierania presji na nowe władze, żeby zaprzestały takich praktyk. Ci, którzy od czasów pandemii systematycznie niszczyli poprzedni rząd, teraz krzykliwie go bronią. Pamięć wiewióreczki, już zapomnieli, jak się przyczyniali do jego upadku. Chwilami ogarnia ich jeszcze jakiś niepokój każący im wygłaszać mętne usprawiedliwienia głupoty, jakiej się dopuszczali. Najchętniej przybierają one formę patetycznych sloganów o wolności słowa, której się nie wyrzekali, nawet gdy chodziło o krytykę rządu PiS.
Użyłem słowa głupota, bo przecież to był ich rząd. Oni ten rząd najbardziej popierali, oni najmocniej wielbili prezesa Kaczyńskiego. Niestety tylko do pierwszego poważnego kryzysu, jakim była niewątpliwie inwazja covidu. Wtedy od razu pękli. Mądrzejsi ludzie rozumieliby, że rząd nie miał innego wyjścia, jak nie lekceważyć pandemii. Mogliby sobie nadal nie wierzyć w istnienie wirusa, w potrzebę noszenia masek, w skuteczność szczepionki, ale zachowaliby milczenie i dali spokojnie przejść rządowi przez to trzęsawisko. Tej odrobiny rozumu nie było w głowach ludzi głupich. Oni postanowili zademonstrować przed całym światem swoje ukochanie wolności. I rozpuścili jadaczki.
Nie sądzę, że przeceniam moc ich głupoty. Mieli do dyspozycji internet, swoje gazety, nawet swoją telewizję. W rękach ludzi nieodpowiedzialnych to są niebezpieczne narzędzia. Negatorzy covidu może nie posuwali się do głoszenia wywrotowych haseł, ale nieustannie siali zwątpienie w swój rząd i to, obok innych czynników, na pewno przyczyniło się do katastrofy PiS.
Inne tematy w dziale Polityka