Moja prognoza z 1 marca 2023 roku się sprawdziła. Lato nie przyniosło rozstrzygnięcia, chociaż słońce chyba dostatecznie utwardziło ziemię, by Rosjanie mogli po niej rozjechać Ukrainę tysiącami czołgów. Nastąpiło to, co było łatwe do przewidzenia. Ukraina po jesienno-zimowych roztopach znacznie się do lata wzmocniła, w związku z czym Rosja musiała zrezygnować z ambitnych zamiarów i chcąc nie chcąc przejść do defensywy.
20 maja 2023 roku Wagnerowcy nie bacząc na umacnianie się Ukrainy ostatecznie zajęli Bachmut. Od tego dnia coraz więcej mówiło się o ukraińskiej kontrofensywie. Mówiło się już przedtem, ale po upadku Bachmutu pieśń o kontrofensywie zaczęła rozbrzmiewać w najdalszych zakątkach świata. Do uprzykrzenia trąbiło o niej NATO, trąbiły zachodnie media, nawet Polska i sama Ukraina przyłączyły się do trąbienia, jak bowiem powszechnie wiadomo, uprzedzanie wroga o planowanym ataku należy do żelaznych zasad sztuki wojennej. Co w tej sytuacji Putin miał niby robić? Rzucić się ze swoim ledwo dyszącym wojskiem do szturmu? Nie, on wolał się okopać.
Wiara w powodzenie kontrofensywy była powszechna. Na kontrofensywę postawiło NATO, więc wierzyli w nią wszyscy - emerytowana generalicja zachodnia i nasza, rodzime i zachodnie think tanki, telewizyjni eksperci, youtubowe autorytety, internetowi specjaliści. Mało kto nie wierzył. Tymczasem Putin na zagrabionych terenach się okopał i po kilku miesiącach, a konkretnie 1 listopada, tygodnik The Economist powołując się na generała Załużnego ogłosił, że ukraińska kontrofensywa się załamała.
Potwierdziło to również NATO ustami swojego szefa, Jensa Stoltenberga. W oświadczenie NATO oczywiście znowu wszyscy uwierzyli. Ale na powstałą sytuację można spojrzeć inaczej. Może nie było żadnej ukraińskiej kontrofensywy.
General Załużny jest zbyt dobrym dowódcą, by miał uwierzyć w mrzonki NATO i emerytowanej generalicji. Widział przecież, jak Putin się okopuje, jak mobilizuje setki tysięcy nowego wojska. Widział, jak rosyjski przemysł przestawia się na produkcję wojenną. Czytał raporty wywiadu, że z rosyjskich fabryk wypływają miliony pocisków artyleryjskich, tysiące czołgów, samobieżnych habuic, wyrzutni wieloprowadnicowych, transporterów opancerzonych, rakiet, pocisków manewrujących, dronów. Donosiły o tym zresztą nawet media. Wobec ogromu przygotowań nieprzyjaciela tak uzdolniony i trzeźwo myślący generał jak Załużny nie mógł żywić złudzeń co do szans ukraińskiej kontrofensywy. Niewykluczone, że z odrazą przyjmował urzędowy optymizm władz swojego kraju i zachodnich sojuszników, którzy wydzielali mu pomoc militarną niewystarczającymi porcjami i w niekompletny sposób. Trudno na przykład pojąć, jak Zachód wyobrażał sobie atak na kilka ufortyfikowanych linii rosyjskiej obrony bez wsparcia sił powietrznych.
Generał Załużny nie mógł publicznie wypowiadać się o tym pod grożbą zostania uznanym za człowieka Putina. Dostał po prostu misję nie do wykonania i musiał coś z tym zrobić. Opcję miał tylko jedną. Markować kontrofensywę stosując strategię aktywnej obrony.
Kto patrzył i słuchał, pamięta. Wojska ukraińskie przez całe lato nieustannie podejmowały działania zaczepne na kilku odcinkach frontu, ostrzeliwując jednocześnie himarsami i dronami rosyjskie instalacje wojskowe na dalekim zapleczu. W ten sposób wylatywały w powietrze urządzenia radarowe, samoloty na lotniskach, składy amunicji i magazyny z paliwem, mosty, obserwowano to na Krymie, wzdłuż wybrzeża czarnomorskiego i w centralnych punktach wszystkich czterech okupowanych obwodów, uszkodzony został po raz drugi na długo most krymski, w Sewastopolu i gdzie indziej zatapiane były rosyjskie okręty, niszczone łodzie podwodne w dokach. Wszystko to nosiło klasyczne znamiona aktywnej obrony. To nie była żadna kontrofensywa. Wyłomy we frontowej linii rosyjskiej obrony powstały niewielkie, góra dziesięciokilometrowe, ale generałowi Załużnemu udało się skutecznie wypełnić postawione sobie zadanie – utrzymał stan posiadania z początku marca, nie dopuścił do roztrzygnięcia wojny na korzyść Rosji, które bez wdrożenia w życie jego koncepcji tak łatwo mogło się ziścić.
Próba prawdziwej, niepozorowanej kontrofensywy prawdopodobnie skończyłaby się tragicznie. Prorosyjskie media i tak krzyczą o morzu przelanej bez potrzeby ukraińskiej krwi, o bliskim wyczerpaniu się ukraińskich rezerw. Zbytek łaski. Ukraina rzeczywiście poniosła wielkie straty, zginęły tysiące żołnierzy i ludności cywilnej, ale rosyjskie wojska wciąż stoją w miejscu i nie chce być inaczej.
Niejeden osobnik z szarego tłumu z pewnością myśli sobie teraz: dlaczego ja z góry wiedziałem, że z tej kontrofensywy nic nie będzie, a nie wiedzieli tego ci wszyscy wielcy generałowie i eksperci z telewizora? Gdyby nawet znalazła się na to odpowiedź, Ukrainie nic ona nie pomoże. Ukraina i tak miała sporo szczęścia, że w jej granicach znalazł się jeden generał z prawdziwego zdarzenia, który nie dał się nabrać na kontrofensywę i potrafił odsunąć, przynajmniej na jakiś czas, pomyślne dla Rosji rozstrzygnięcie.
Inne tematy w dziale Polityka