Gdy we wtorek 4 kwietnia ogłoszono listę 34 zarzutów dla Trumpa, większość Amerykanów zareagowała wzruszeniem ramion: Tam nic nie ma! To są prawie jednobrzmiące, ogólnikowe zapisy różniące się tylko datami! Nowojorska prokuratura się wygłupiła! I rzeczywiście na to wyglądało. Trump został oskarżony 34 razy o „fałszowanie dokumentacji biznesowej z intencją oszukania i ukrycia innego przestępstwa”. Nikt z tego nic nie pojmował. Po kilku godzinach w mediach pojawił się jednak tekst tak zwanej Prezentacji Faktów i dopiero wtedy Amerykanie zrozumieli, że sprawa jest poważna.
O tym, że Trump miał okoliczność z gwiazdą porno i zapłacił jej za milczenie 150 tysięcy dolarów, wszyscy mówili od dawna. Mało kto jednak wiedział, że zapłacił jej nie on, a firma AMI (American Media Incorporated), z którą Donald doszedł do porozumienia parę miesięcy przed wyborami 2016, i która w myśl tego porozumienia miała od posiadaczek i posiadaczy kompromitujacych Trumpa informacji wykupywać wyłączne prawa do publikowania ich rewelacji, a potem oczywiście niczego nie publikować.
Oprócz gwiazdy porno zaspokojono w ten sposób jeszcze jedną damę (130 tysięcy dolarów) i jakiegoś odźwiernego, który ponoć dysponował informacją o nieślubnym dziecku Trumpa (30 tysięcy dolarów). Rzecz prosta firma AMI nie zrobiła tego wszystkiego za darmo i trzeba było poniesione wydatki jakoś jej zrekompensować. Sprawą zajął się prawnik Trumpa, który założył firmę krzak, żeby z jej konta uregulować rachunki. Firma AMI ostatecznie zrezygnowała z rekompensat za zaspokojenie gwiazdy porno i odźwiernego, ale nadal oczekiwała rekompensaty za zaspokojenie drugiej damy.
Konto firmy krzak, z którego wypłacono tę rekompensatę, prawnik Trumpa ufundował z własnych pieniędzy, więc i jemu należała się rekompensata. Razem z innymi wyświadczonymi przez niego usługami zebrało się tego 420 tysięcy dolarów. Wziął to na siebie multimiliarder Trump, będący już wtedy prezydentem USA. Dla niego ta suma byłaby proporcjonalnie tym, czym dla gościa mającego na koncie 2500 dolarów byłoby rzucenie na tacę grajkowi ulicznemu 42 centów. Miliarder jednak nie zdecydował się na poniesienie takich kosztów z własnej kieszeni i postanowił wypłacić prawnikowi rekompensatę w dwunastu miesięcznych ratach (po 35 tysięcy dolarów każda) z funduszy korporacji TO (Trump Organization). Ostatecznie korporacja wypłaciła tylko trzy pierwsze raty, pozostałe dziewięć rat wypłacił Trump z posiadanego u niej konta. Wszystkie te raty zostały kłamliwie zaksięgowana jako opłaty za usługi prawnicze świadczone w poszczególnych miesiącach prezydentowi Stanów Zjednoczonych.
Za każdą nielegalnie dokonaną wypłatę postawiono jeden osobny zarzut, tak że w sumie zrobiło się 12 zarzutów. Do tego doszły 22 dalsze zarzuty. Skąd one się wzięły? Wzięły się z jedenastu czeków nielegalnie zaksięgowanych w korporacji Trumpa i z akceptacji jedenastu nielegalnych faktur wystawionych przez jego prawnika. Jeden czek i jedną fakturę Trumpowi darowano, bo każdy może przez pomyłkę zaksięgować dokumentację w niewłaściwej rubryce. Ale jeśli mu się to zdarza jeszcze 22 razy, wtedy nie ma już mowy o pomyłkach, tylko o łamaniu prawa. Trump mógł zapłacić damie posiadającej na niego haka wysyłając jej osobiste czeki. Wtedy nikt by go po sądach nie ciągał, ponieważ kupowanie czyjegoś milczenia nie jest karalne. Wybrał jednak krętą ścieżkę prania pieniędzy. Są na to liczne dowody w postaci nagrań i wypowiedzi świadków, zebrane przez Grand Jury, czyli komisję inwestygacyjną złożoną z obywateli USA, która przekazała materiał dowodowy nowojorskiemu prokuratorowi, on zaś z kolei opracował zarzuty i przedstawił je w sądzie aresztowanemu chwilowo Trumpowi. Trump zapytany, czy przyznaje się do winy, odpowiedział, że nie.
Następne sądowe przesłuchanie Trumpa w tej sprawie ma się odbyć 4 grudnia. Trump ma więc sporo czasu, żeby się dobrze przygotować. Niektórzy prawnicy nawet sądzą, że może się wybronić. Niestety to nie jest jedyna sprawa, której musi stawić czoła. Szykują się jeszcze trzy. Zdaniem środowiska prawniczego są one znacznie groźniejsze niż wyżej opisana. Chodzi o naciski Trumpa na sekretarza stanu w Georgii w celu zmiany wyniku wyborów, o wywiezienie tajnych dokumentów państwowych z Białego Domu do prywatnej rezydencji Trumpa w klubie Mar-a-Lago i o podżeganie motłochu do zaatakowanie Kapitolu, co miało miejsce 6 stycznia 2021 roku. W każdej z tych spraw komisje Grand Jury zebrały już wiele dowodów i nadal je zbierają. Najbardziej zaawansowana jest podobno sprawa Georgii i niewykluczone, że już w najbliższych dniach czy tygodniach Trump będzie musiał się udać swoim odrzutowcem do Atlanty, gdzie znowu zostanie aresztowany i gdzie znowu będą mu przedstawione konkretne zarzuty. Na razie nie wiadomo, kiedy zostanie poddany podobnym procedurom w dwóch pozostałych sprawach, ale przypuszczalnie nastąpi to przed upływem bieżącego roku, albo niewiele później, tak żeby wszystkie cztery sprawy były w pełnym toku w okresie bezpośrednio poprzedzającym prezydenckie wybory.
Amerykanie są oczywiście w pełni świadomi powagi sytuacji, w jakiej znalazł się Trump, jak również tego, że sam się w nią wpakował, i teraz zastanawiają się, co będzie z nim dalej. Czy w zgiełku sądowych bitew uda mu się wywalczyć przynajmniej nominację Partii Republikańskiej, a jeśli tak, to czy będzie miał poważne szanse na zwycięstwo w listopadzie 2024 roku. Donald już jedne wybory przegrał i to bardzo wysoko, co samo w sobie zniechęci wielu wyborców do powtórnego głosowania na niego. Cztery toczące się sprawy sądowe też raczej nie wpłyną na podwyższenie jego notowań. Może więc lepiej, żeby z kandydowaniem dał sobie spokój i wreszcie uwolnił od siebie Amerykę.
Inne tematy w dziale Polityka