Kilka dni temu Jewgienij Prigożyn ustawił się w pełnym rynsztunku bojowym frontem do kamery na tle pokieraszowanych pociskami budynków i przy akompaniamencie bliskich wybuchów powiedział: W 2024 będę kandydował na prezydenta. Tu przez ułamek sekundy pozwolił odbiorcom komunikatu łudzić się nadzieją, że chce startować przeciwko Putinowi, po czym uściślił: Na prezydenta Ukrainy.
To nie pierwszy taki żart kosztem ukraińskiego społeczeństwa ze strony kremlowskiej ekipy. Rok wcześniej ludzie Putina chcieli na stanowisko prezydenta Ukrainy przywrócić Janukowycza. Potem jakoś stracili ochotę do żartów. Miesiącami celebrowali smutę. Teraz humor znowu im dopisuje. Próbują zarazić nim świat, ale za bardzo przypomina to natrząsanie się oprawcy z ofiary, by rozweselić kogokolwiek spoza ich grona.
Co to jest za grono? To oczywiście takie figury jak Szojgu, Gierasimow czy Zacharowa, ale niewiele można o nich powiedzieć z pozycji prywatnej osoby. Pierwszy z wymienionych zaprezentował się ogółowi Polaków w dniu katastrofy smoleńskiej jako cień Putina. Drugi epatuje świat obliczem tępego buca. Zacharowej natura dała zgrabne nogi. Reszta informacji o tej trójce i tłumie innych czynowników, na których trzyma się współczesna Rosja, jest w Wikipedii.
Dla uzmysłowienia sobie, czym jest to grono, lepiej pochylić się nad kilkoma ludźmi prezydenta Putina z niższego szczebla, nawet zupełnie marginesowymi, ale bardziej widocznymi na co dzień i niekoniecznie będącymi Rosjanami. Oto ci ludzie w porządku alfabetycznym: Alex Christoforou, Rościslaw Iszczenko, Yaakov Kedmi, Peter Lavelle, Douglas Macgregor, Alexander Mercouris, Nikita Michałkow, Andrew Napolitano, Scott Ritter, Władimir Sołowjow. O Prigożynie była już mowa, dlatego nie ma go na liście, choć może warto dodać, że sfinansował on produkcję pierwszego i od razu bardzo dobrego filmu o wojnie w Ukrainie „Najlepsi w piekle”.
Prezentację osób, które znalazły się na liście, wypada zacząć od człowieka stojącego najbliżej Putina, czyli od Sołowjowa. Putin za jego plecami nazywa go Waniajew, bo Sołowjow podobno nieładnie pachnie, idzie od niego przykry zapach nie tylko z ust, ale z całego ciała i Putinowi bardzo przydaje się ten długi stół, ilekroć rozmawia z Sołowjowem. Poza tym Sołowjow jest nadgorliwy i to się mści. Na przykład po zatopieniu krążownika „Moskwa” rozwrzeszczał się w rosyjskiej telewizji: Gdzie się podziały fundusze na wyposażenie okrętu w system obrony przeciwrakietowej, w system przeciwpożarowy, w system ratownictwa morskiego?!!! Ja ci Wołodia powiem, gdzie się podziały te fundusze, odrzekł mu na to przez internet ukraiński dziennikarz Dmitrij Gordon. Fundusze na pierwszy system poszły na twój pałac w Londynie, fundusze na drugi system na twój pałac we Włoszech, a fundusze na trzeci system na twój drugi pałac we Włoszech. Gorzej wypadł zamieszkały w Rosji Polak, który powiedział w programie Sołowjowa, że rozbiory Rzeczpospolitej były zbrodnią. Jaką zbrodnią, huknął na niego Sołowjow, przecież pod traktatem rozbiorowym własnoręcznie podpisał się wasz król Stanisław August Poniatowski!!! Polak zbaraniał i nie przypomniał Sołowjowowi, że z kolei porozumienie o rozwiązaniu ZSRR podpisał własnoręcznie prezydent Rosji Borys Jelcyn. W rezultacie przez jednego gapowatego Polaka Sołowjow do dzisiaj nie pamięta o tym i wciąż powtarza za Putinem, że rozpad ZSRR to największa katastrofa XX wieku, lamentuje nad krzywdą Rosji i jak lew broni jej prawa do przyłączenia z powrotem Ukrainy w drodze wojny.
Przyłączenia Ukrainy do Rosji, gdyby nie dawała się zdemilitaryzować i zdenazyfikować, nie wyklucza również Yaakov Kedmi z Izraela, były obywatel ZSRR, często występujący w programie Sołowjowa i w izraelskim telekanale internetowym ITON TV. Dziwny to człowiek. W sześćdziesiątych latach stoczył istną batalię z radziecką władzą, żeby wyrwać się z ZSRR. Gdy dopiął swego, walczył dzielnie jako dowódca batalionu czołgów w wojnie Yom Kippur - poniekąd przeciwko Sowietom - i teraz stoi murem za Rosją. Ameryki nienawidzi. W ogóle nienawidzi całego Zachodu. O Polsce wyraża się z najwyższą pogardą: katolicy, antysemici, naziści. Gdy Jan Grabowski doliczył się dwustu tysięcy żydowskich ofiar polskiego antysemityzmu, Kedmi podwyższył tę liczbę do pół miliona. Polska? Zdenazyfikować obowiązkowo. Jego zdaniem właściwie całą Zachodnią Europę trzeba by zdenazyfikować. Kolaborowała z Niemcami. Amerykę też. Finansowała Hitlera. I Kanadę. Kanadyjczycy ręka w rękę z Amerykanami wytępili Indian. Rosjanie odwrotnie, wszystkie podbite azjatyckie plemiona przyjęli z otwartymi ramionami do rosyjskiej rodziny. Polemistą Kedmi jest zadziornym. Na początku wojny jego wiara w potęgę Rosji nie miała granic, potem przeżył srogi zawód, a że ma u Rosjan status nietykalnego, to nie zawahał się pokrzykiwać w rosyjskiej telewizji na kremlowskie władze: Czemu nie wzięliście jeszcze Odessy, czemu nie bierzecie Mikołajowa, czemu nie idziecie na Zaporoże!!! Już nie pokrzykuje. Zrozumiał, że jednak naziści to jest zawsze siła i Rosja musi dać z siebie wszystko, jak pod Moskwą w 1941.
Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, świat był w szoku. Rosja zrobiła coś koszmarnego i na porządku dziennym stanęło pytanie, co na to jej obywatele, czy się wstydzą za swój kraj i jak w tej sytuacji zachowają się znani Rosjanie, zwłaszcza reżyserzy i aktorzy. W Nowym Jorku i w Moskwie mówiło się o tym. Ten wyjechał z Rosji i potępił reżim, tamten został i siedzi cicho, inny nie dość, że został, to poparł Putina. Nikita Michałkow, znany z filmów, które wyreżyserował i w których grał, należy do tych, co zostali i poparli. Rzecz ciekawa, prawie nikt nie mówi o nim złego słowa. Bo owszem poparł Putina, ale zawsze go popierał, można wręcz powiedzieć, że od lat popiera go zawodowo. Stworzył w tym celu własny program telewizyjny o nazwie „Biesogon” jednoznacznie nawiązującej do „Biesów” Dostojewskiego i mniej więcej raz na miesiąc wygania w nim biesy z rosyjskiego ludu. Oglądalność ma ten program wielomilionową, pod każdym wydaniem internetowym pojawiają się dziesiątki tysięcy komentarzy, w których dominuje jeden motyw: spasiba, spasiba, spasiba. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Michałkow, zdobywca Oscara, jest propagandystą, ale uprawia propagandę inaczej niż Sołowjow czy Kedmi. Podczas gdy tamci walą publikę obuchem w łeb, on snuje sentymentalną, nostalgiczną opowieść o wiecznej Rosji i jej tajemniczym milczeniu w odpowiedzi na obelgi, jakich nie szczędzi jej świat. Propaganda Sołowjowa to bęben, propaganda Michałkowa to skrzypce i wiolonczela.
Jeszcze innym człowiekiem Putina jest Rościsław Iszczenko. Jego żywiołem są nauki polityczne. Urodził się i studiował w Kijowie, ale po Majdanie wybrał Rosję, mając za sobą dwadzieścia parę lat pracy w ukraińskim rządzie i dyplomacji. Już po roku pobytu w Moskwie zaczął regularnie pojawiać się w telewizji jako gospodarz autorskich programów, w których krytycznie wypowiadał się o Ukrainie. Za Kijowem i pozostawionymi tam przyjaciółmi nie tęskni wcale. Ma dar słowa i choć mówi cichym, spokojnym głosem, przyciąga uwagę. Nie odmawia udziału w dyskusjach politycznych, ale jego ulubioną formą jest monolog. Przez traumatyczny moment wybuchu wojny w Ukrainie przeszedł gładko. Żadnej melancholii, żadnego „co myśmy zrobili”, zero wątpliwości. W równie bezkolizyjny sposób włączył do swojego repertuaru absurdalny postulat demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy. Powojenną rzeczywistość pokonanego kraju przedstawia w telewizyjnych monologach jako rozłożony na dziesiątki lat proces przerabiania Ukraińców z powrotem na Rosjan. Mówi o tym z chłodnym dystansem, jakby chodziło o populację reniferów, które trzeba oswoić. Sądząc po youtubowych statystykach, ludzie w Rosji chciwie tego słuchają i na pewno będą nadal słuchać.
Teraz kolej na ludzi Putina niebędących Rosjanami. Bywa, że osoby długo zajmujące się profesjonalnie nieswoim krajem czują z nim tak silną więź, że zaczynają stawiać jego dążenia ponad dążeniami własnego kraju. Kimś takim jest Peter Lavelle, amerykański dziennikarz, mieszkający od 26 lat w Moskwie, gdzie pracuje w telewizji RT jako gospodarz politycznego programu „Cross Talk”. Lavelle po inwazji na Ukrainę nie strzelił drzwiami jak wszyscy jego koledzy z RT. Został w Moskwie i dalej prowadził swój program. Formuła jego programu jest taka jak przed wojną. Trójka uczestników po kolei zgadza się z tezami gospodarza dodając własne argumenty na ich potwierdzenie. Już w 2014 roku Lavella oskarżono w CNN o obsesję na punkcie wybielania Rosji i zachowywanie się bardziej jak jej przedstawiciel niż dziennikarz. Wtedy Lavelle jeszcze mógł odrzucić zarzut bycia człowiekiem Putina. Teraz to już niemożliwe. Jego teoria na temat genezy wojny z Ukrainą zbyt dokładnie pokrywa się z tym, co głosi Putin: Rosja nie miała wyboru, Zachód Rosję zmusił, Ukraina odtrąciła wyciągniętą rękę Rosji.
Rosja, mimo że jest agresorem, ma na Zachodzie zaskakująco duże poparcie. Youtube i Twitter nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. U Greków, reprezentowanych tu przez Alexandra Mercourisa i Alexa Christoforou, może to wynikać z urazy do Unii Europejskiej, która tak paskudnie potraktowała ich kraj, a teraz garściami wyrzuca pieniądze na wojnę w Ukrainie. Mercouris popiera Rosję z Londynu, Christoforou z Aten. Tworzą tandem zamieszczający dzień w dzień nagrania na youtoubie i innych platformach. Występują osobno, ale pod wspólnym szyldem (The Duran). Christoforou nosi brodę jak asyryjski wojownik. Z temperamentu jest szydercą; w każdym odcinku robi bekę z przeciwników Putina. Nazwisko Zełenskiego przerobił na Ełenski, bo - słuchajcie, słuchajcie, pękniecie ze śmiechu - litera Z jest zakazana w Ukrainie. Macron, Scholz, Sunak i oczywiście „Ełenski” są stałymi bohaterami rubryki „Clown World” zamykajacej każde jego nagranie. Natomiast gdy na brodatej twarzy Christoforou pojawia się wyraz najwyższego uduchowienia, od razu wiadomo, że zaraz będzie mówił o Putinie. Mercouris też o Putinie mówi tkliwie, ale nie szydzi z zachodnich polityków, gdyż nie leży to w jego naturze. Po prostu rzeczowo omawia ich błędy i wady. W podobny, rzeczowy sposób każdego dnia wyczerpująco relacjonuje przebieg działań wojennych na poszczególnych odcinkach frontu. Wykonuje przy tym zabawne ruchy rękami, jakby ćwiczył na sucho pływanie pieskiem. Podobnie jak Christoforou nie kryje radości, gdy rosyjskie wojsko odnosi jakieś sukcesy, a Ukraińcom idzie marnie. Gdy przytacza informacje o wysokiej liczbie zabitych w danym dniu ukraińskich żołnierzy, z jego ust wyrywa się chichot. Nigdy też nie zaniedbuje wspomnieć o rozpaczliwym położeniu Ukrainy i coraz lepszej sytuacji Rosji.
Trudno pojąć, dlaczego Douglas Macgregor, Andrew Napolitano i Scott Ritter - Amerykanie urodzeni i żyjący na amerykańskiej ziemi - popierają Rosję, która napadając na Ukrainę rzuciła wyzwanie Ameryce. Macgregor i Ritter to byli oficerowie; obaj brali znaczący udział w operacjach wojennych; Napolitano jest byłym sędzią. Wszyscy trzej mają prawicowe przekonania. Każdy z nich jest autorem szeregu książek o tematyce politycznej i sprawnym komentatorem telewizyjnym. Napolitano kilka lat pracował jako gospodarz programów publicystycznych w stacji Fox News. Macgregor i Ritter są często zapraszani do jego kanału internetowego „Judging Freedom”, gdzie na bieżąco komentują przebieg wojny w Ukrainie, w kategoryczny sposób dając upust swojemu przekonaniu, że Ukraina wojnę musi przegrać z uwagi na miażdżącą przewagę materialną i demograficzną Rosji. Ritter z pasją odmalowuje wizję rosyjskich fabryk produkujących przez całą dobę 7 dni w tygodniu pociski artyleryjskie, haubice, wyrzutnie wieloprowadnicowe, czołgi, transportery opancerzone. Tak jakby tam był, widział, dotykał. A przecież to nie wszystko, ciągnie dalej, bo na rosyjskich poligonach od ponad sześciu miesięcy trwa szkolenie setek tysięcy nowych żołnierzy. W głowie się kręci.
Macgregor, Napolitano i Ritter oczywiście nie są naprawdę ludźmi Putina, ale prowadzą się tak, jakby nimi byli. Niemniej trzeba ich zrozumieć. W Ameryce nie dzieje się dobrze. Między Pacyfikiem i Atlantykiem ludzie czują gniew. A w gniewie różne rzeczy się mówi.
Inne tematy w dziale Polityka