Covid może powodować nie tylko zapalenie płuc, ale robić też coś niedobrego z umysłem bez wnikania do organizmu. Przed wybuchem pandemii PiS było niekwestionowanym panem sytuacji. Gospodarka miała się świetnie, sondaże partii rządzącej nijak nie chciały zejść poniżej 40 procent, a inflacja i bezrobocie wzrosnąć, odpowiednio, powyżej trzech i sześciu procent. Kaczyński uchodził za geniusza politycznego, a polski ciemnogród z dzieciakami zaśmiecał sobie beztrosko krajowe, a w porywach nawet zagraniczne plaże. Ile hartu ducha wymagało wtedy bycie Schetyną, Budką, Trzaskowskim lub, uchowaj Boże, Tuskiem czy Michnikiem, jedynie oni mogliby powiedzieć.
Covid zmienił wszystko. PiS w szybkich abcugach przestaje być panem sytuacji, a podziękować za to trzeba nie wyżej wymienionym, tylko tym, co przed pandemią mieli ich za Targowicę, wynosząc pod niebiosa Kaczyńskiego i Dobrą Zmianę. Mowa zarówno o tych bardziej zrównoważonych, którzy często-gęsto okładali rząd PiS rózeczką ostrzegawczej krytyki, jak o tych mniej dystyngowanych, którzy w uwielbieniu PiS-u dochodzili do bałwochwalstwa. Niektórzy spośród nich daliby się za Kaczyńskiego posiekać i rzucić psom na pożarcie, a teraz opluwają go tak zaciekle, że aż im zasycha w gardłach. Wielkie dzięki należą się również tej dziwnej niby to prawicy, która niszczy PiS, bo chodzi jej o poszerzenie życiowej przestrzeni w Sejmie.
Podobno do tej dziwnej niby to prawicy przylgnęło miano ruskiej onucy, ale czy zasłużenie, trudno powiedzieć, bo domniemana ruska onuca stanowczo tę nazwę odrzuca jako potwarz. Biorąc jednak pod uwagę to, że obóz patriotyczny uparł się jak jeden mąż lać wodę na młyn Putina, można by przypisać miano ruskiej onucy całej wielkiej trójcy złożonej z bardziej zrównoważonych, mniej dystyngowanych i dziwnej niby to prawicy. Można by, ale nie warto się spieszyć, bo może to tylko tak po prostu wyszło, zwłaszcza w przypadku bardziej zrównoważonych i mniej dystyngowanych. Dlatego domniemaną ruską onucę zostawmy na boku - ona jedna pod wpływem pandemii się nie zmieniła i się nie zmieni. Lepiej skoncentrować uwagę na tych, którym pandemia zrobiła coś niedobrego z umysłem.
Zacznijmy od mniej dystyngowanych. W regularnych mediach prawie ich nie uświadczysz. Są to głównie blogerzy i youtubowi gawędziarze, z których można by zdrowo się pośmiać, gdyby nie byli tak toksyczni i niebezpieczni. Najbardziej interesujące wśród nich przypadki to rachmistrze, którzy na palcach wyliczyli, że stragedia Szwecji i Białorusi polegająca na rezygnacji z obostrzeń przyniosła znacznie lepsze wyniki niż działania okupacyjnych władz PiS, z aresztami domowymi, godziną policyjną i w ogóle zastraszaniem ludzi. Znacznie lepsze wyniki w czym? – tego już rachmistrze nie dopowiadają, bo trzeba by było powiedzieć, że w walce z pandemią, a żadnej pandemii według ich doktryny przecież nie ma. Tak więc Szwecja, Białoruś i Polska mają po prostu wyniki, Polska oczywiście najgorsze. Liczenie na palcach ma przyszłość, a raczej miało – w epoce kamienia łupanego. Teraz są już komputery, ale na potrzeby blogowej notki wystarczy zwykły kalkulator. Poza tym, co do wyników, nie obejdzie się bez sprecyzowania, że chodzi o ilość zachorowań i zmarłych na covid.
W Szwecji dotychczas zachorowało na covid 588 062 ludzi, a zmarło 12 115. Wystarczy parę operacji na kalkulatorze - których z szacunku dla inteligencji ewentualnych czytelników objaśniać nie wypada - by wyliczyć, że gdyby Szwecja miała taką samą populację jak Polska, to zachorowałoby tam 2 175 829 ludzi, a zmarło 44 826. W Polsce odpowiednie liczby wynoszą 1 539 564 i 38 712. Gdzież więc są te lepsze wyniki Szwecji, panowie rachmistrze?
Białoruś ze swymi wynikami po przeliczeniu na wielkość populacji (1,046,000 zachorowań i 7232 zgonów) rzeczywiście wygląda lepiej niż Polska. Ale covid dotarł tam późno i na Białorusi w 2020 roku nie było wariackich, trwających tygodniami demonstracji ulicznych. Te, do których doszło po niesławnej reelekcji Łukaszenki, zostały szybko stłumione i wirus nie miał się między kim szerzyć, bo społeczeństwo zamiast głupkowato urągać „okupantom” zachowywało się odpowiedzialnie (maski, odstępy, siedzenie w domu, te rzeczy).
Rachmistrze uwielbiają jeszcze wywoływać do tablicy Wielką Brytanię, przedstawiając ją jako kraj, który bije wszelkie rekordy zgonów i zachorowań. Tu na chwilę odsłonili gardę, łamiąc własną narrację, w której nie mają prawa występować chorzy i zmarli na covid. No nic, stało się, ale to rzecz bardziej wybaczalna niż ignorancja, z jaką przy okazji się zdradzili twierdząc, że covidową katastrofę w Wielkiej Brytanii przyniosło stosowanie przez władze surowych środków, w przeciwieństwie do pełnego luzu w Szwecji i na Białorusi. Liczący na palcach rachmistrze bębnili cały czas w klawiaturę albo ględziili do kamerki i nie mają pojęcia, że Boris Johnson, tak jak jego odpowiednicy w Szwecji i Białorusi, najpierw puścił wszystko na żywioł i opamiętał się dopiero, jak jego samego dopadł wirus. Poza tym Wielką Brytanię, podobnie jak Francję, Włochy i Hiszpanię, covid wziął przez zaskoczenie, stąd znacznie większa niż gdzie indziej zachorowalność i śmiertelność. Polska i Białoruś miały więcej czasu, żeby się przygotować i radzą sobie nie gorzej niż o wiele bogatsze i lepiej wyposażone kraje. Tego na palcach, panowie rachmistrze, nie wyliczycie, takie rzeczy trzeba wiedzieć, żeby nie robić ludziom wody z mózgu. Na podstawie niesprawdzonych informacji walicie w Kaczyńskiego, któremu gdy wszystko szło dobrze obiecywaliście wierność i posłuszeństwo do śmierci. Wam ruskie onuce cerować, a nie politykę robić.
Z bardziej zrównoważonymi rzecz wcale nie przedstawia się lepiej. Boże, jacy oni przed pandemią byli pełni troski o powodzenie Kaczyńskiego i PiS, jak żarliwie oba te podmioty ostrzegali, żeby nie robiły tego czy tamtego, albo robiły to czy tamto, bo inaczej z polską prawicą będzie niedobrze. Gdy przyszedł covid i rozlał się w pandemię, przez jakiś czas jeszcze jakoś się trzymali, dyskutowali jak dawniej, dwójkami, trójkami i czwórkami, tyle że każdy ze swojego domu, patrząc w oczko komputerowej kamerki. Było miło, kulturalnie i nawet wesoło. Konwencja ostrzegawczej krytyki wciąż miała się dobrze. Do tego stopnia, że w końcu zrobiło się aż nudno. Ludzie po drugiej stronie ekranów stopniowo przestali uważać, potem zaczęli coraz szybciej odpływać, szukając ostrzejszych dyskusji.
Bardziej zrównoważeni musieli coś wyczuć, bo też trochę zaostrzyli ton, wciąż jednak trwając w dystyngowanych pozach. I nagle jakby pies zerwał się z łańcucha. Dla kogoś, kto na długie tygodnie zatracił się w telenoweli amerykańskich wyborów i potem z przymulonym mózgiem wrócił do polskich spraw, właśnie tak to wyglądało. Bardziej zrównoważeni zaczęli walić w Kaczyńskiego i PiS nie gorzej niż mniej dystyngowani. Włączasz jednego, a ten z obłędem w oczach wrzeszczy: „Ta władza utraciła wiarygodność całkowicie”. Pochylasz się nad artykułem drugiego, a tam: „PiS nie chce oddać nawet ułamka władzy w ręce kogoś, kto byłby od partii całkiem niezależny.” Przerzucasz się na youtubowy felietonik trzeciego, a on aż się jąkając z tej ogromnej frustracji i chrząkając pod koniec, jakby zaraz miał się rozpłakać, wygłasza patetyczne ośmiominutowe credo, które jakoś udało się zmieścić w poniższych kilku linijkach:
<< Przed rokiem bym powiedział, że szukam swojego swojego kanału dotarcia do Państwa, żeby uciec przed tymi dwoma młyńskimi kamieniami, które nas zgniatają z obu stron, przybierając polityczne barwy Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej. Teraz, po tym roku pandemii, zrobiło się jeszcze gorzej, bo to zaczyna być walka ludzi, którzy pragną zachować wolność i nie chcą się podporządkowywać nowemu światu, w którym pod pretekstem dbałości o to, żeby nas jakiś wirus przypadkiem nie zaraził, zabiera się nam wolność. Służy temu cała machina mediów. W takiej sytuacji, skoro nie ma już miejsca na wolne media, wierzę głęboko, że jest miejsce dla wolnych strzelców, takich jak ja. >>
To były głosy najpopularniejszych przedstawicieli grupy bardziej zrównoważonych, którym pandemia też najwyraźniej zrobiła coś niedobrego z umysłami. Bo czy rzeczywiście są powody aż do takiej rozpaczy? Przecież stopy inflacji i bezrobocia nie są wyraźnie wyższe od tych sprzed pandemii. Firmy ratingowe nadal oceniają wysoko polską zdolność kredytową, rząd radzi sobie z pandemią może nie lepiej, ale na pewno nie gorzej niż inne kraje. A tymczasem wszyscy patrioci, ci bardziej zrównoważeni, ci mniej dystyngowani i domniemane ruskie onuce, krzyczą jednym głosem:
Precz z PiS-em!!!
Wcale niewykluczone, że jak pokrzyczą tak jeszcze czas jaki, jak rozkołyszą wystarczająco tę patriotyczną łódkę, to rzeczywiście może dojść do przedterminowych wyborów i co wtedy? PiS znowu wygra? – dobrze. Ale jak przegra, co będzie? Co przyjdzie wtedy zrobić?
Otóż przyjdzie, już nieodwołalnie, postawić od dawna przeczuwaną diagnozę. Że patriotyczny obóz to po prostu lubi. Być stroną przegraną. Zbierać się w małych, dusznych salkach, marzyć latami o odzyskaniu władzy i śpiewać do upojenia „Żeby Polska była Polską”.
Jeśli tak ma być, jeśli patrioci tak chcą, to po co był ten ośmioletni wysiłek między 2007 i 2015 rokiem, po co Beata brawurowo ciągnęła kampanię Dudy i swoją własną, po co było urzeczywistniać 500 plus, uszczelniać podatki, powstrzymywać Nord Stream 2, budować energetyczną niezależność, planować centralny port komunikacyjny, przymierzać się do Trójmorza, bronić polskiej złotówki, ponosić miliardowe wydatki na obronność, dobijać się o wzmocnienie wschodniej flanki? Trzeba było od razu przyjąć koncepcję rozpłynięcia się w brukselskiej Europie. Po co ta okrężna droga, skoro dawało się to załatwić od ręki?
To nie jest retoryczne pytanie. Elektorat PiS czeka na odpowiedź.
Inne tematy w dziale Polityka