Dzięki covidowi amerykańscy liberałowie wreszcie pokonali konserwatystów i odzyskali władzę. Polscy liberałowie dopiero próbują osiągnąć podobne zwycięstwo i kto wie, czy im się to nie uda - też dzięki covidowi. Covid zbiera wśród polskich liberałów równie tragiczne żniwo jak wśród konserwatystów i wydawałoby się, że powinno to pobudzić liberalne partie do działania we wspólnym interesie. Ale żadnych prób w tym kierunku nie ma. Jest tylko ociekająca demagogią krytyka rządu i zacieranie rączek. Opozycyjne partie wiedzą doskonale, że covid rzucił na kolana kraje znacznie bogatsze i bardziej rozwinięte niż Polska, lecz nie szczędzą wysiłków, by zwielokrotnić frustrację zwykłych Polaków. Im gorzej, tym lepiej – tej taktyki nigdy się nie wyrzekną. Zadziałała w USA, to dlaczego ma nie zadziałać w III RP, zwłaszcza gdy ma się takiego sojusznika jak Unia Europejska.
Piszę o zwycięstwie i taktyce liberałów między innymi w związku z następującą sprawą. Czy do Państwa dotarła już teoria spiskowa na temat dystrybucji szczepionek w Stanach? Bo do mnie dotarła. Przed upływem kadencji Trumpa miało być zaszczepionych co najmniej 20 milionów ludzi. Zaszczepiono tylko dwa miliony. Teoretycy spiskowi twierdzą, że celowo zwalniano tempo szczepień, żeby ruszyć pełną parą po 20 stycznia i stworzyć wrażenie skuteczności Bidena. Ze wstydem przyznaję, że zacząłem dawać tym pogłoskom wiarę. Jeszcze parę dni przed inauguracją w mediach i szpitalnych komunikatach było głucho na temat gdzie i kiedy będzie można się szczepić. Ubezpieczalnie zdrowotne też nabrały wody w usta. Próby uzyskania jakichkolwiek informacji przez telefon przypominały skecz w kabarecie Laskowika z wielokrotnym powtarzaniem frazy "nie ma, nie wiem". Pierwszego dnia po inauguracji o szczepieniach nadal było cicho, drugiego dnia też. Już się wydawało, że życie zada kłam kolejnej teorii spiskowej, a tu niespodzianka, ktoś w Białym Domu, widać nie wytrzymawszy nerwowo, wysłał w świat jakiś sygnał i od trzeciego dnia nowej prezydentury mój telefon dzwoni w tej sprawie od rana do nocy. Nie to, żeby zaraz mnie zaszczepić, tak dobrze nie ma, ale jestem gorąco zapewniany, że szczepionek dla nikogo nie zabraknie i że we właściwym czasie zostanę powiadomiony, gdzie mam się stawić z podwiniętym rękawem. Wśród tych zapewnień moje wiara w skuteczność Bidena wzrosła do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać, czy ten drugi impeachment Trumpa, przy którym tak obstawałem, naprawdę jest potrzebny. Liberałowie mają dziwną predylekcję do piłowania gałęzi, na której siedzą.
Kluczową sprawą jest wolność. Według liberałów społeczeństwo amerykańskie jest zniewolone i trzeba je z tego upokarząjącego stanu wyzwolić. Zaczynają od spraw małych, takich jak osobne toalety czy przymus mówienia do rodziców mamo, tato. Z tym można skończyć od ręki, za pomocą jednego czy dwóch prezydenckich dekretów. Potem przyjdzie czas na sprawy większe – pandemia, aborcja na życzenie, bezpłatne studia, afirmacja wszelkich mniejszości, redukcja emisji CO2, powrót globalizacji, otwarte granice, te rzeczy. Mury muszą runąć. Wszystkie mury, zarówno polityczne, jak obyczajowe. Zniewolenie jest w XXI wieku niedopuszczalne. Liberałowie, zwłaszcza teraz, po wyborczych zwycięstwach, poczuli się wolni i pragną, żeby społeczeństwo też zaznało tego uczucia. Problem w tym, że za bardzo w tę swoją wolność nie wierzą. Warto przy zniewoleniu i wolności chwilę się zatrzymać.
„Nikt nie jest tak beznadziejnie zniewolony jak ci, co błędnie wierzą, że są wolni” – powiedział Goethe i ja się z tym głęboko nie zgadzam. Śmiechu warte, anonimowy bloger nie zgadza się z wielkim Goethem. Ale po chwili zastanowienia chyba każdy się nie zgodzi i to z tego samego prostego powodu, który mnie się nasunął i który czyni twierdzenie Goethego bezprzedmiotowym. Otóż na całym bożym świecie nigdy nie było istot ludzkich ani krajów czy instytucji wierzących, że są wolne. Dla udokumentowania tej prawdy wystarczy parę przykładów. Juliusz Cezar, gdyby czuł się wolny, nie poszerzałby tak bezwzględnie zakresu swojej władzy. Czynił to, by zapewnić sobie poczucie wolności, którego mu brakowało. Anglia nie zakładałaby jednej kolonii po drugiej dążąc do osiągnięcia kontroli nad światem, gdyby nie czuła więzów krępujących jej wolność. Z tych samych powodów następcy Roosevelta utrzymywali przez kilka dekad supremację Stanów Zjednoczonych. Teraz próbują robić to Chiny. Zostawmy na boku Hitlera i Stalina. Ci dwaj w pogoni za wolnością zeszli na takie manowce, że nie sposób stawiać w jednym szeregu z nimi postaci i krajów budzących mimo licznych zastrzeżen podziw i sympatię. Dążenia Rzymu, Anglii i Stanów są normą, porywy nazistowskich Niemiec i bolszewickiej Rosji – aberacją.
Kwestia wolności i zniewolenia zderzyła się w przedziwny sposób z covidem. O współpracy międzynarodowej w zwalczaniu pandemii nie ma mowy. Chiny i Niemcy swoim samolubnym postępowaniem nie pozostawiły co do tego żadnych złudzeń. W polityce wewnętrznej wszędzie dzieje się to samo. Zarówno w Stanach, jak w Polsce, partie rządzące nie mogąc swobodnie zajmować się pandemią, obwiniają opozycję o sabotaż. Z kolei pozbawione władzy i możliwości bezpośredniego działania partie opozycyjne czują się kompletnie zniewolone i oskarżają rząd o dyktatorskie zapędy. Maski, odstępy i obostrzenia, będące po prostu środkami zwalczania pandemii, w narracjach opozycji i różnych blogerów stały się nagle narzędziami opresji. Odwoływanie i przywracanie obostrzeń, wymuszane względami ekonomicznymi, opisywane są jako manipulacje metodą kija i marchewki mające na celu dyscyplinowanie i zniewalanie społeczeństwa.
Opozycyjne media wprost upajają się swoim sprzeciwem. Ulokowani w nich byli komuniści tylko patrzeć jak będą za granicą nazywani dysydentami, za których już się uważają. Dolewający oliwy do ognia blogerzy, którzy jeszcze rok temu daliby się posiekać za PiS, a potem z zaciekłym uporem szerzyli niewiarę w śmiercionośność wirusa, istnienie pandemii i skuteczność szczepionki, teraz gdy nawał tragicznych wiadomości nie pozwala im dłużej kłamać, z tą samą zaciekłością krytykują rząd za nieradzenie sobie z "nieistniejącą" pandemią i niesprawną dystrybucję "nieskutecznej" szczepionki. Zachowują się przy tym tak samo jak feministki, z których na co dzień się wyśmiewają. Zakodowane hasła typu "osiem gwiazdek" stały się nagle ich hasłami. Wrzaski zaczynające się na literę „w” i kończące się na literę „ć” weszły do arsenału ich wrzasków. Trudno to nawet nazwać sprzeciwem. To jest już jakiś ruch oporu urągający okupantowi. Blogerzy, którzy nie potrafią odróżnić zwalczania pandemii od opresji, najwyraźniej wyobrazili sobie, że są wcieleniami Zośki i Rudego. Brakuje tylko malowania kotwic na ścianach domów i zrywania wrażych flag. Wszystko w imię wolności, wszystko na pohybel zniewoleniu. Chory świat.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo