Pandemia wymiata prezydentów i całe rządy. To nie jest jeszcze tak bardzo widoczne, ale już się dzieje. Działo się i przedtem, zanim rok 2020 zaczął chylić się ku końcowi. Tu zrezygnował całkiem niezły minister finansów, na przykład Bill Morneau w Kanadzie, tam podał się do dymisji jakiś kompetentny minister zdrowia, chociażby nasz Szumowski, gdzie indziej złożył rezygnację znakomity premier – mowa o Shinzo Abe, premierze rządu Japonii. Zwiastunów powszechnej hekatomby rządzących nie brakowało, tyle że mało kto zwracał na to należytą uwagę.
Los Trumpa i jego administracji jest tylko pierwszym wyraźnym potwierdzeniem wyjściowej tezy. Pierwszym i tak się złożyło, że od razu najdobitniejszym. Dobitniejszego potwierdzenia być już nie może, chyba, że upadnie przewodniczący Xi Jinping wraz z Komitetem Centralnym Komunistycznej Partii Chin, na co jednak się nie zanosi, gdyż pandemia w Chinach została opanowana. Pomijając wszakże gigantyczne Chiny czy wzorowo radzący sobie z pandemią miniaturowy Singapur, w skali światowej niezadowolenie społeczeństw staje się powszechne i nie trzeba być jasnowidzem z Człuchowa, by dojść do wniosku, że przypadki upadania ekip rządowych wkrótce zaczną się mnożyć.
Opinia, że gdyby nie pandemia, to Donald z palcem w wiadomym miejscu wygrałby wybory 2020, weszła już do kanonu najpospolitszych banałów. Trump, jakby na to nie spojrzeć, był dobrym i skutecznym prezydentem. Cham, bufon, kłamca, wszystko się zgadza, ale cham, bufon i kłamca, who gets things done. Nie wiem, jak to przetłumaczyć na polski. Który osiąga wyznaczone cele? Który doprowadza sprawy do końca? Który potrafi realizować zamiary? Coś w tym rodzaju, ale niezupełnie, właściwego znaczenia jest we wszystkich wersjach po trochu. Każdy kraj ma swoją nieprzetłumaczalną na inne języki frazę oddającą w trzech słowach jego przewodni motyw. Amerykańskim motywem przewodnim jest „to get things done” i Trump był uosobieniem tego motywu. Jak Washington, Lincoln, Roosevelt, Reagan. Pandemia położyła temu kres. Trump sobie z nią nie poradził - he didn’t get things done - i musiał odejść. Za nim i za jego administracją pójdą inni prezydenci i premierzy ze swymi ekipami. Wystarczy usiąść na brzegu rzeki i poczekać, aż spłyną ich trupy. Tak to ujmuje chińskie przysłowie i Chińczycy właśnie to robią - siedzą i czekają. Trump już spłynął, następni zaraz się ukażą oczom władz Państwa Środka.
Dzisiaj tylko pandemia gets things done. Licznik pokazuje w tej chwili ponad 2 miliony śmiertelnych ofiar i jedyną pociechą jest to, że hiszpanka zabrała kilka razy więcej ludzkich istnień (17 milionów). W Stanach Zjednoczonych odnotowano dotąd 429 tysięcy umarłych. To już więcej Amerykanów niż zginęło w czasie II wojny światowej (405 tysięcy) i Stany zbliżają się do przekroczenia liczby ofiar wojny secesyjnej (655 tysięcy). Amerykańscy politycy nie śmią już mówić o zwycięskiej wojnie z covidem. Jeszcze jesienią mówili, ale to było przed wyborami, kiedy u polityków utrata wstydu szerzyła się w takim samym tempie jak utrata węchu i smaku u zarażonych.
Pandemia zabija i kompromituje. Taka jest już właściwość wszelkich klęsk ludzkości. To, co nie zdążyło lub nie miało okazji się skompromitować, w momencie próby kompromitację zalicza bankowo. Mowa o kompromitacji w najzwyklejszym sensie tego słowa. W sensie obnażania nieudolności ludzi i patologii systemów, w sensie zdzierania masek przywdziewanych przez polityków i ukazywania ich prawdziwych twarzy, w sensie wychodzenia na jaw kłamstw i korupcji, w sensie demaskowania instytucjonalnej głupoty, nieodpowiedzialności i hipokryzji.
Kompromitują się nie tylko politycy i instytucje, ale i zwykli ludzie, najczęściej przez ujawnianie swojej głupoty i nieodpowiedzialności. Garść przykładów. Mąż, który w środku pandemii idzie się upić z kolegami i wróciwszy zaraża całe domstwo. Żona, która musi - no po prostu musi - iść do salonu piękności i wraca na łono rodziny z pięknie zrobioną głową, paznokciami, wymasowanym ciałem i wirusem do kompletu. Ukochany wnuk łapiący wirusa w pełnej zasapanych facetów siłowni i potem z rozczuleniem podający babci herbatę. Bloger, który miesza ludziom w głowach i swoim gadaniem zabija ich na lewo i prawo, negując do upadłego śmiercionośność wirusa, istnienie pandemii i skuteczność szczepionki, a gdy już pod naporem tragicznych wiadomości nie może dłużej kłamać, nagle koncentruje się na bezkompromisowej krytyce rządu niebędącego w stanie opanować ŚMIERTELNEJ choroby i zapewnić sprawnej dystrybucji ZBAWIENNEJ szczepionki. Tu głupota i hipokryzja przerosły już Himalaje.
Wszystko to głupstwo, tylko sałatki szkoda. Tą sałatką może się okazać nasz obecny rząd. Prezydent Duda utrzyma się do końca kadencji, takie są realia. Wystarczy, że nie popełni czegoś horrendalnego. Tylko co horrendalnego on mógłby popełnić? Jak mu się tak spodoba, to rząd albo Sejm może w każdej chwili odwołać jednym pociągnięciem pióra, bez pomocy „wojska” à la Trump, którego zresztą nie ma. W podobnej sytuacji są Macron i Merkel, chyba żeby nie chcieli ustąpić po przegranych wyborach lub po obiecanej rezygnacji z ubiegania się o kolejną reelekcję.
Gorzej ma Kaczyński i jego drużyna. Demagogia opozycji i kretynów z dostępem do mediów społecznościowych jest równie dla rządu PiS niebezpieczna jak zajadłość Brukseli w wyszukiwaniu pretekstów do uderzenia Polski po kieszeni, żeby wywołać niezadowolenie zwykłych Polaków. Polski rząd rzeczywiście jak dotąd nie może pokonać pandemii. Ale tak samo bezradne są wobec niej rządy krajów znacznie lepiej wyposażonych finansowo i gospodarczo do radzenia sobie z tym diabelstwem. Anty-PiS jakby tego nie widział. Zwyczajnie rżnie głupa.
Opozycja i jej media bezwstydnie posługują się taktyką „im gorzej, tym lepiej”. Część polskiej delegacji w Parlamencie Europejskim wyznaje tę samą filozofię. Gdzie tylko może zaszkodzić Polsce, szkodząc jej obecnemu rządowi, tam szkodzi. W ilu już sprawach ważnych dla polskiej racji stanu posłowie PO oddawali głosy przeciwko własnemu krajowi, twierdząc cynicznie, że bronią demokracji. Ich duchowy przywódca nie zamierza wrócić do kraju, ale nie szczędzi mu jątrzących tweetów i wypowiedzi.
Polacy to widzą. Słowo Targowica nieprzypadkowo wśród nich krąży. Opozycji to nie zraża, robi swoje. W polskiej polityce, tak jak w amerykańskiej, nie ma przebacz. Zwolennicy PiS mogą mieć tylko nadzieję, że rząd Prawa i Sprawiedliwości dobrze o tym wie i przetrzyma pandemię. Przez pamięć o 500 plus, o uszczelnieniu podatków, o znakomitej postawie premiera na ostatnim szczycie UE, o zwiększeniu obecności wojskowej USA w Polsce, i o oddalaniu roszczeń - warto mu tego życzyć.
Inne tematy w dziale Polityka