Już za parę dni, za dni parę Trump tak czy inaczej przestanie być prezydentem Stanów Zjednoczonych. Pożegnania kilka słów padło już 6 stycznia, ale nie są to słowa ostatnie, 20 stycznia Ameryka jeszcze usłyszy od niego groźną zapowiedź:
I’ll be back.
Nikt nie wątpi, że Donald będzie próbował wrócić. Czy mu się to uda, to inna sprawa. Póki co, póki on nie będzie back, warto się pochylić nad wykresem jego popularności/niepopularności w ciągu czterech lat prezydentury. Wykres ten można znależć na portalu FiveThirtyEight. Tutaj podaję link tylko do samego wykresu:
https://projects.fivethirtyeight.com/trump-approval-ratings/?ex_cid=rrpromo
Pod nim znajdują się dla porównania wykresy popularności/niepopularności wszystkich prezydentów USA poczynając od Trumana. Wykres dotyczący Trumpa jest szczerze mówiąc nieciekawy, wręcz nudny – dwie to wznoszące się, to opadające, linie oddzielone od siebie granicą pięćdziesięciu procent. Tylko na początku linia niepopularności poleciała ostro w górę i przeciąwszy dwukrotnie granicę falowała nad nią już do końca tej kontrowersyjnej prezydentury.
Początkowy skok niepopularności Trumpa dziwnym trafem zbiegł się z zainicjowaniem w mediach histerii Russia, Russia, Russia. Inauguracja Trumpa jak wiadomo miała miejsce 20 stycznia 2017 roku, z tym, że był to piątek, więc histeria ruszyła dopiero od poniedziałku 23 stycznia. W czasie weekendu media skoncentrowały się na wydziwianiu, jak mało ludzi przyszło na inaugurację „nie ich prezydenta” w porównaniu z nieprzebranymi tłumami, które pojawiały się na inauguracjach Obamy. Doszło nawet do pokazywania zdjęć satelitarnych, z których jasno wynikało, że w czasie inauguracji Donalda po placu przed Kapitolem biegały tu i ówdzie tylko jakieś dzieci, podczas gdy w dniu inauguracji Baracka masy ludzkie, między które nie szło nawet szpilki wcisnąć, ciągnęły się do memorialu Lincolna i jeszcze dalej, do Potomacu, gdzie ludzie stali po pas w wodzie albo na mostach, które aż się uginały.
Od poniedziałku 23 stycznia media na dobre wzięły się za konszachty Trumpa z Putinem i paniami lekkiego prowadzenia. Histeria wystartowała niczym rakieta z przylądka Canaveral i osiągnąwszy apogeum 22 lutego ociupinkę spadła, po czym zaczęła znowu rosnąć, osiągając solidne maksimum ciągnące się od 3 sierpnia do 24 grudnia, kiedy Gwiazdor przyniósł podarki i emocje nieco zelżały. Czy muszę dodawać, że ten sam odcinek czasu charakteryzował się podobną dynamiką wzrostu niepopularności Trumpa? - od 41,3% w poniedziałek 23 stycznia do 53,9% 7 kwietnia i 56,9-57,4% między 3 sierpnia i 24 grudniem. Jeśli muszę to dodawać, to już dodałem.
Gdy media wróciły z zimowych urlopów w styczniu 2018 roku, niepopularność Trumpa - a wraz z nią histeria na tle jego konszachtów z Putinem - znowu lekko podskoczyła (do 56,4%), wtedy media wrzuciły najwyższy bieg i wygodnie, bez szarpania się, dojechały do przystanku końcowego, czyli do dnia, kiedy prokurator generalny USA, William Barr, ogłosił, że komisja śledcza pod przewodnictwem Roberta Muellera nie znalazła żadnych dowodów na to, że prezydent Trump lub ktoś z jego współpracowników koordynował z rosyjskim rządem ingerencję w wybory prezydenckie 2016 roku. Było to 7 marca 2019 roku.
W międzyczasie, w okresie od 8 lipca do 6 października 2018 przez amerykańskie ulice i media przewaliło się z hukiem tsunami emocji w związku z nominacją Bretta Kavanaugh na sędziego Sądu Najwyższego i oskarżeniem go przez koleżankę ze szkoły o seksualną napaść. To było chyba w 1985 roku, w jakimś domu, gdzieś w Marylandzie, koleżanka nie umiała powiedzieć dokładnie kiedy i gdzie. Trump oprócz tego, że nominował Kavanaugh, nie miał z tym nic wspólnego, ale jego niepopularność w trakcie tsunami emocji i tak wzrosła z 52,4% do 54,5%, tworząc na wykresie maleńki, ale dość wyraźny wzgórek w środku okresu, gdy histeria Russia, Russia, Russia weszła w fazę spokojnej jazdy na najwyższym biegu.
Jak się już rzekło, media dojechały z tą histerią do przystanku końcowego 7 marca 2019 roku. Spójrzmy znowu na wykres. Pogłoski o „niepowodzeniu” śledztwa Muellera zaczęły krążyć już w styczniu 2019 roku, kiedy jazgot Russia, Russia, Russia osiągał kolejne apogeum akurat po orędziu „nie naszego prezydenta” o stanie państwa – notabene kwitnącym – zbiegając się z kolejnym apogeum niepopularności Trumpa (56%). Tydzień po orędziu, gdy pogłosek nie dawało się już ignorować, histeria na tle konszachtów z Putinem z nagła popikowała w dół, rączka w rączkę ze spadkiem niepopularności Trumpa do 53 procent odnotowanych parę dni przed ogłoszeniem przez Barra fiaska misji Muellera.
W całym omówionym dotąd okresie linia popularności Trumpa, wahająca się od 45,5% do 41,9%, była zwierciadlanym odbiciem linii jego niepopularności. Po szoku 7 marca 2019 roku nastąpił zastój na poziomie około 41-42% (popularność) i 52-53% (niepopularność). Russia, Russia, Russia ciągle żyła, bo Barr dał mediom do rozpowszechnienia raport Muellera, ale bez mięsa, czyli nazwisk i innych szczegółów, co było oburzające i godne potępienia. Wrzaski „cenzura, cenzura” trwały długo, ale niepopularność i popularność Trumpa utrzymywały się niewzruszenie na tym samym, zastojowym poziomie przez szereg miesięcy.
Nagle, mniej więcej od 10 października 2019 roku coś się zaczęło dziać. Nabrzmiewała już sprawa impeachmentu Trumpa pod zarzutem nadużycia władzy i obstrukcji Kongresu. Chodziło o naciski na prezydenta Ukrainy, Wołodymyra Zełenskiego i późniejsze wypieranie się tego. Niepopularność Donalda na skrzydłach nowego skandalu najpierw jakby wzrosła (do 55,0%), ale od 11 listopada zaczęła systematycznie spadać w miarę jak stawało się jasne, że zarzuty były fake’owe. Dnia 4 lutego 2020 roku Trump wygłosił kolejne orędzie o stanie państwa - notabene kwitnącym. Nancy Pelosi na oczach całego świata podarła tekst orędzia, a następnego dnia, czyli 5 lutego, Senat uniewinnił Trumpa z obu zarzutów przy niepopularności na poziomie 52,1%. Media nie donosiły, co Pelosi podarła albo roztrzaskała poznawszy wyrok Senatu.
Od 25 lutego 2020 roku niepopularność Donalda znowu zaczęła trochę rosnąć - to już dawała o sobie znać pandemia - osiągając 14 marca 53,2%, po czym poleciała nagle w dół do 49,7%, poza magiczną środkową linię. Popularność Trumpa wynosiła wtedy 45,8%. Było to w okolicy 2 kwietnia. Nigdy jeszcze, nie licząc pierwszych dni kadencji, i nigdy później Trump nie miał takich dobrych notowań. Sprawiły to: zamknięcie Ameryki od strony Chin i Europy, polowe i okrętowe szpitale, oraz zapoczątkowanie produkcji respiratorów. Przez Amerykę przeszedł powiew optymizmu. Tylko powiew, bo w połowie kwietnia Trump na konferencji prasowej zaczął nagle bredzić o wstrzykiwaniu chorym na covid wybielaczy do prania i płynów odkażających, żeby niszczyły wirusy wewnątrz organizmu. Doktor Fauci i cudowna doktor Birx chwycili się za głowy.
Od tego momentu zaczęła się jazda w dół. W ciągu trzech miesięcy popularność Trumpa spadła do 40,1 procent odnotowanych 11 lipca. Jego niepopularność wzrosła w tym czasie do 55,9%. Później, gdy Trump na dobre wziął się za kampanię, notowania systematycznie się poprawiały, ale 2 października sam złapał wirusa. Efekt współczucia nie wystąpił, wprost przeciwnie, niepopularność Donalda znowu podskoczyła, 19 października wyniosła 54,3%. Trump po cudownym ozdrowieniu w ciągu niecałych dwóch dni wznowił wariackie wiece, na których prawie nikt nie nosił masek, i obniżył z powrotem swoją niepopularność, która w dniu wyborów wyniosła 52,6%, by potem niepowstrzymanie znowu rosnąć, osiągając pamiętnego 6 stycznia - gdy doszło do ataku na Kapitol - 53,1% i wyraźnie ruszając jeszcze bardziej w górę.
Och, Trump, Trump, coś ty narobił?!!!
Inne tematy w dziale Polityka