Jerzy Bielewicz Jerzy Bielewicz
1519
BLOG

Kredyt umarł, kryzys żyje

Jerzy Bielewicz Jerzy Bielewicz Gospodarka Obserwuj notkę 15

Z każdego słowa premiera Donalda Tuska podczas piątkowego exposé przezierało to samo, co rzuciło na kolana i zmusiło do zaciskania pasa Greków czy Włochów, a dawno obecne jest w Polsce, choćby w postaci niemal dobrowolnej wyprzedaży dóbr narodowych w strategicznych sektorach.
Donald Tusk skierował swoje exposé nie do posłów na Sejm RP, przedsiębiorców czy polskich obywateli, lecz do analityków Międzynarodowego Funduszu Walutowego i banków inwestycyjnych. Postawił sobie za cel, by pokazać, że oto premier RP wraz z rządem poddaje się pokornie naciskowi lobby bankowego. Zażenowanie budzi fakt, że Tusk, przestraszony losem premierów Włoch i Grecji, pod naciskiem swych doradców zdecydował się zademonstrować wszem i wobec, iż gotowy jest w sposób uległy, bez względu na cenę, przerzucić koszty kryzysu na społeczeństwo. Co więcej, zapowiedziana, a zaskakująca podwyżka dla służb mundurowych, przede wszystkim policji, stanowi prostą przestrogę dla potencjalnych oponentów politycznych i obywateli, jeśli chcieliby zademonstrować swe niezadowolenie. Pod ochroną pozostają dziennikarze i twórcy. Dziennikarskiej rodziny w najmniejszy sposób nie dotknie odebranie możliwości odliczenia od podatku kosztów uzyskania przychodów, nawet jeśli małżonkowie wspólnie zarobią 170 tys. złotych rocznie.
Co zdumiewa, treści exposé nie znał przed jego wygłoszeniem wicepremier Waldemar Pawlak, o czym świadczą zarówno siermiężne notatki w trakcie przemowy, jak i nerwowa reakcja po jej zakończeniu. Doprawdy posłowie PSL bezpośrednio po wystąpieniu Tuska nie wiedzieli, jak mają reagować i odpowiadać na pytania dziennikarzy, a z ich twarzy przezierał zwykły strach.

Pilnie strzeżona tajemnica
Przyjrzyjmy się uważnie, jakie pole działania zakreślili Tuskowi jego doradcy, a o czym na pewno nie wspomną dziennikarze "Gazety Wyborczej". Rząd może praktycznie dowolnie obniżyć realną wartość rent i emerytur. Inflacja sięga obecnie 4,3 proc. i żwawo rośnie. W związku z kłopotami strefy euro i kryzysem w USA należy spodziewać się potężnej fali dodruku pustych pieniędzy na przełomie roku, co najprawdopodobniej skutkować będzie nawet podwojeniem stopy inflacji w Polsce (poprzez wzrost cen nośników energii i żywności - będzie on tym większy, im większa liczba dodrukowanych dolarów i euro pojawi się w obiegu). Należy również pamiętać, że rząd może w dowolnym momencie, w zależności od potrzeb budżetu, wygenerować dodatkowy impuls inflacyjny poprzez podwyżki VAT i akcyzy. Tak oto realna wartość rent i emerytur przy minimalnych kwotowych podwyżkach może spaść nawet o 10 proc. w ciągu 2012 roku. Przy wysokiej stopie inflacji nominalny wzrost PKB z łatwością przekroczy 2,5 proc., wzrosną też przychody podatkowe (zwłaszcza VAT i akcyza), przy niemal stałych wartościowo wydatkach na renty i emerytury, a budżet domknie się zgodnie z obietnicą Jana Vincenta-Rostowskiego (3 proc. deficytu finansów publicznych liczonego według reguł Unii Europejskiej). Kosztem emerytów i rencistów. Ot, cała pilnie strzeżona tajemnica. Przy tym co za "urokliwe" uzasadnienie. Tusk chce spłaszczyć rozziew między najniższymi a najwyższymi emeryturami! Faktycznie, emerytowana nauczycielka i była dyrektorka szkoły po 44 latach pracy dostaje ze starego rozdania na rękę 1700 złotych miesięcznie, podczas gdy 40-letni, w pełni sił prokurator w stanie spoczynku, 15 tys. złotych. Czy Tusk to zmieni, śmiem wątpić, bo te dysproporcje to wynik 30 lat rządów kolejnych udzielnych władców Polski - od Jaruzelskiego po dzisiejsze czasy. Przeciwnie, dysproporcje w poziomie życia i zamożności obywateli jeszcze bardziej wzrosną w najbliższych latach.
Cała reszta wystąpienia premiera to swoista gra na odwrócenie uwagi. Bowiem podwyżka stawki rentowej po stronie pracodawcy od lipca 2012 r. przyniesie budżetowi jedynie 3 do 4 mld zł, wyeliminowanie ulg podatkowych może ze względów konstytucyjnych nastąpić dopiero z początkiem 2013 r., zaś podwyższenie i wyrównanie wieku przechodzenia na emerytury ma na razie charakter oszczędności prognozowanych statystycznie.

Kpiny z rodziny
Premier Tusk kpił w sposób wręcz arogancki z polskiego społeczeństwa, kiedy poruszył kwestię ulg rodzinnych. Wobec zapaści demograficznej niewiele ponad 1 tys. zł rocznie - nawet podwyższone za trzecie dziecko i kolejne o 50 proc. - to zwykła kpina. Polki dalej będą wyjeżdżać do Niemiec czy Wielkiej Brytanii i tam rodzić dzieci. By temu zapobiec, należałoby natychmiast wprowadzić nie tylko ulgi podatkowe na jedno dziecko rzędu co najmniej 4 tys. złotych rocznie, ale również w podobnej skali wspomagać gotówką najuboższe, dzietne rodziny. Inaczej bezwolnie godzimy się na drenaż i emigrację najcenniejszego narodowego kapitału - naszych obywateli. Trzy godziny po exposé Jan Vincent-Rostowski tłumaczył, że z odebraniem ulg rodzinnych dla najbogatszych także będzie inaczej, niż należałoby wnioskować z przemówienia premiera. Tak naprawdę poza zarysowaną intencją ograbiania tych, którzy nie będą się bronić - rencistów i emerytów - cała reszta exposé była pisana na kolanie, nieprofesjonalnie, na odczepnego.


Przemilczenia
Czego zabrakło w exposé premiera? Otóż od lat polski budżet i system podatkowy pozostaje dziurawy jak durszlak. Kosztami podatków niepłaconych przez zagraniczne instytucje finansowe - sklepy wielkopowierzchniowe, telekomy czy spółki energetyczne, obciążani są polscy przedsiębiorcy i zwykli obywatele. Oto kilka pytań, na które wiem, że nie otrzymam odpowiedzi. Panie premierze, czy żaden z pana doradców nie powiedział panu, że na świecie trwa bezpardonowa walka o zyski i przychody podatkowe? Czy naprawdę sądzi pan, że w Polsce, która procentowo ma już teraz największy spośród krajów Unii Europejskiej (!) udział sprzedaży sieci marketów wielkopowierzchniowych w sprzedaży detalicznej, powstają one ciągle jak grzyby po deszczu ze względów altruistycznych? Bo zysków w Polsce nie wykazują, a podatki płacą doprawdy minimalne. Czy przyszło panu do głowy, że koncerny produkujące w Polsce stosują transfer cenowy, który pozbawia nas dziesiątek miliardów złotych rocznie w przychodach podatkowych? Warto sprawdzić choćby zawartość środków aktywnych w proszku do prania sprzedawanym pod tą samą nazwą i w tym samym opakowaniu w Niemczech i Polsce. Czy wie pan, że koncerny międzynarodowe po skorzystaniu z ulg podatkowych uciekają z Polski, pozostawiając za sobą łańcuszek doprowadzonych na skraj bankructwa polskich dostawców? Czy jest pan świadomy, że banki zagraniczne promują swoich rodzimych producentów bez wzglądu na miejscowe prawo i porządek?
Te dramatyczne pytania pozostaną bez odpowiedzi. Nic też dziwnego, że premier Tusk nie zniżył się do nakreślenia strategii rozwoju kraju, nie wspomniał o potrzebach służby zdrowia, nie zająknął się o nowych miejscach pracy czy innowacyjności w gospodarce. Na te cele pod tym rządem, przy tym systemie podatkowym będzie zawsze brakowało środków. Exposé premiera wygłoszone przeciw Narodowi i ponad głowami obywateli do lobby finansowego i analityków MFW jest bardzo złym prognostykiem dla Polski na najbliższe lata. Przywodzi na pamięć złowieszcze słowa Jerzego Urbana z początku stanu wojennego: "Rząd jakoś się wyżywi", bo mamy dziś do czynienia z podobnym rozbratem między intencjami władzy a interesem polskich obywateli. Nam pozostawiono zwykłą polską biedę. Oni zawsze mogą uciec do Nowego Jorku czy Londynu.

Prowizorium zamiast budżetu
Przy okazji exposé premiera należy koniecznie wskazać, że w pierwszej kadencji gabinetu Tuska mieliśmy co roku do czynienia nie z budżetem, a jedynie z permanentnym prowizorium budżetowym. Przecież i w tym roku Rostowski w styczniu wpadł na pomysł przekierowania składek emerytalnych z OFE do ZUS, co też uczynił w maju. Również budżet, który wkrótce zaprezentuje minister finansów, będzie miał podobny charakter. Rostowski przed wyborami mrugał porozumiewawczo do zaplecza politycznego Platformy, sygnalizując, że gotowy jest znacjonalizować kapitał zgromadzony w OFE, by podtrzymać wewnętrzną koniunkturę. W takim przypadku niekontrolowany i nieuprawniony transfer zysków za granicę poprzez zagraniczne banki przybierze monstrualną skalę. Puste okażą się obietnice powszechnego systemu emerytalnego. Reformy jeszcze raz zostaną odłożone w czasie na nieokreśloną przyszłość, jak miało to miejsce w pierwszej kadencji rządu PO - PSL.


Co im spędza sen z oczu?
Jest jednak coś, co nie daje Tuskowi, Bieleckiemu i Rostowskiemu spać spokojnie - znaczna dewaluacja polskiej złotówki i powiększony dług zagraniczny liczony w złotych. Zdolność Polski regulowania zobowiązań w walutach obcych uległaby wtedy natychmiast pogorszeniu (pierwsze symptomy już odczuwamy), nie wspominając nawet o przekroczeniu progu 55 proc. długu do PKB. Rentowność polskich obligacji natychmiast wzrośnie do niebezpiecznego poziomu.
Banki działające w Polsce znalazłyby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia ze względu na wysokie należności z tytułu kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich i zadłużenie w walutach wobec spółek-matek. Niestety, ze względu na wybory parlamentarne Narodowy Bank Polski i Bank Gospodarstwa Krajowego podjęły już wtedy interwencje na rynku bez rozsądnego wytłumaczenia. Rynki finansowe oczywiście podjęły grę i kolejne interwencje walutowe (ostatnia - ze strony BGK - podczas exposé premiera) nie przynoszą pożądanych efektów. Obroty na rynku złotego sięgają obecnie 40 mld zł dziennie, jest to kwota, która nawet dla NBP może okazać się zbyt wysoka. Innym niebagatelnym zagrożeniem jest szybki wzrost stóp procentowych przy przyspieszającej inflacji. Zwiększą się wtedy koszty długu wewnętrznego. I w tym przypadku ucierpi sektor bankowy ze względu na wzrost niespłacanych kredytów konsumenckich i hipotecznych denominowanych w złotych polskich.

Jerzy Bielewicz dla Nasz Dziennik

Banki do audytu

Potrzebne nowe Bretton Woods

Unicredit bombshell shouldn't be the last one

"Bomba" jaką Unicredit podłożył pod sektor bankowy w Europie to tylko bombka i to choinkowa. Dlaczego? Bo wykazane właśnie straty Unicredit mają papierowy charakter i nie mają wpływu na współczynniki wypłacalności. Bomba i to atomowa będzie wtedy kiedy Unicredit i inne europejskie banki zaczną odpisywać straty na suwerennych obligacjach i derywatach. Wtedy będziemy mieli do czynienia z rzeczywistymi stratami, które będą bezpośrednio wpływały na obniżenie współczynników wypłacalności.

Więcej na: Unicreditshareholders.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Gospodarka