Przez świat finansów przetacza się fala złych informacji. Najpierw w Japonia przedstawiono przed sesją giełdy (2 nad ranem naszego czasu) alarmujące dane makroekonomiczne o bazowej deflacji wysokości 1%, wzroście bezrobocia i spadku produkcji przemysłowej. Potem przed otwarciem rynku w US (15-sta naszego czasu) poinformowano o drastycznym spadku dynamiki wzrostu PKB w USA z 3,7 do 2,4%. Ponieważ wzrost PKB słabnie drugi kwartał z rzędu, a przy tak niskim poziomie należy oczekiwać wzrostu bezrobocia, istnieje poważna obawa czy US w drugiej połowie roku nie wejdą ponownie w stan recesji. Nieco lepsze nastroje panowały w ciągu dnia w Europie za sprawą wysokiego eksportu i polepszenia koniunktury w Niemczech. „Kraje peryferyjne” oczywiście pozostają w stanie głębokiego kryzysu. Jednak nawet w Niemczech należy oczekiwać już w najbliższym czasie spowolnienia gospodarczego związanego z cięciami w budżetach i wzrostem podatków w niemal wszystkich krajach Europy. Zwiastunem czarnych chmur na horyzoncie, pomimo optymistycznych wyników stress testów w sektorze bankowym, jest poziom oprocentowania pożyczek na rynku międzybankowym. Tzw. Euribor osiągnął wczoraj 0,899% - rekordowy od roku poziom.
Za sprawą złych danych ekonomicznych jesteśmy świadkami najwyższej zmienności w miesiącach letnio-wakacyjnych na rynkach finansowych w powojennej historii.
Tymczasem nasi politycy odbywają sabat nad finansami publicznymi demonstrując bezwstydnie całkowite dyletanctwo w dziedzinie finansów. Słyszymy o oszczędnościach w budżecie wysokości 16 miliardów złotych wynikających z lepszego zarządzania płynnością… Premier czaruje, że jakoby reforma systemu emerytalnego dałaby pierwsze benefity w 2025 roku (!), w domyśle - po co się trudzić i ryzykować wpadkę(?!). Trwają kolejne przymiarki nowej kreatywnej księgowości szytej na zmianach w sposobach obliczania poziomu długu i PKB. Nie słychać słowa komentarza o skandalicznym wykonaniu budżetu w 2009 i raporcie NIK na ten temat.
Panuje przeświadczenie, że jak będziemy szachrowali po cichu i w kącie to nikt tego może nie zauważy i jakoś przetrwamy.
W „reformatorskim” zapale premier Tusk zapowiedział dzisiaj 1% podwyżkę podatku VAT do 23%. Zapomniał, że VAT na żywność nieprzetworzoną wzrośnie w tym samym momencie o co najmniej 2% by dostosować jego wysokość do wymaganego w Unii poziomu. Już teraz mamy do czynienia ze wzrostem inflacji spowodowanych głównie słabą podażą na rynku żywności. Do wysokiej inflacji na przełomie roku dodamy jeszcze efekt zwyżki poziomu podatku VAT. W następstwie wzrosną więcej ceny, inflacja, stopy procentowe, wystąpi spowolnienie gospodarcze, powiększą zatory płatnicze, poszerzy szara strefa, a w konsekwencji drastycznie spadną dochody do budżetu. Rzeczywisty deficyt budżetu w 2011 kolejny raz z rzędu okaże się rekordowy w naszej historii.
Jednak finansowe dyletanctwo szczególnie obnaża brak strategii w kształtowaniu wydatków państwa i postępujący spadek efektywności w poborze podatków.
Żadnego z polityków rządzącej ekipy nie stać choćby na refleksję jak inwestować dostępne środki by zwiększyć dochody państwa. Dlaczego? Bo opór urzędników, bo regulacje unijne, bo bezwład administracji, bo wybory, bo prezydent – bo brak im po prostu woli i wiedzy. A taki stan rzeczy doprowadzi szybko do degrengolady i marazmu gospodarczego. Rządzącym pozostaje siedzieć cicho, kręcić lody, szachrować obywateli - a i liczyć na zmiłowanie niebios.
Zadłużenie Polski 1550% PKB ? (ang)
Signs of slow down in Japanese recovery
US recovery loses speed
Don't get exited over Europe
Po zielonej wyspie pozostanie ocean długów
Unicreditshareholders.com
Inne tematy w dziale Gospodarka