Jerzy Bielewicz Jerzy Bielewicz
77
BLOG

Platforma nie ma czego szukać na wsi

Jerzy Bielewicz Jerzy Bielewicz Gospodarka Obserwuj notkę 36

Z Jerzym Bielewiczem, finansistą, prezesem Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek", rozmawia Małgorzata Goss, Nasz Dziennik

Czy debata między Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim pokazała różnice w podejściu kandydatów do gospodarki?
- Obaj kandydaci przetłumaczyli gospodarkę na język grup społecznych. Przekaz był taki: jeśli w gospodarce dzieje się dobrze, tort do podziału jest większy. Trudno się z tym nie zgodzić. W pierwszej debacie obie strony starały się do siebie upodobnić, aby minimalizować straty; w tej natomiast Kaczyński zmienił taktykę, punktując różnice. I tę różnicę udało mu się uwypuklić. Główną bolączką państwa jest proces zawłaszczania instytucji państwowych przez Platformę. Jeśli przeanalizujemy np. mechanizmy przekazywania pieniędzy z UE dla przedsiębiorców, to okaże się, że aby otrzymać dotacje, trzeba mieć właściwe poglądy. Przetestowała to na sobie np. Geotermia Toruńska czy Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej. Do Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek" zgłasza się wielu przedsiębiorców, którzy dokumentują takie sytuacje. W mojej ocenie, Komorowski jako "prezydent z PO" proces zawłaszczenia państwa mógłby jeszcze pogłębić.
Różnice w poglądach kandydatów na gospodarkę można by w skrócie przedstawić następująco: Kaczyński stawia na wolność gospodarczą, na straży której stoi silne państwo - organizator życia społecznego i nadzorca rynku. Komorowski także opowiada się za wolnością gospodarczą, ale za państwem słabym, "nieobecnym" w życiu społecznym, które ma tylko "nie przeszkadzać" obywatelom, przedsiębiorcom i rodzinom. Pierwszy z kandydatów podkreśla suwerenność Polski i konieczność zabiegania o własne interesy, drugi natomiast kładzie nacisk na wspólnotę interesów w ramach Unii Europejskiej. Kaczyński dobrze, moim zdaniem, zdiagnozował główny problem, a mianowicie, że dzisiaj państwo jest "zwrócone tyłem do obywateli". Widać to było podczas klęski powodzi. To niesłychane, by obywatele musieli kierować pozew przeciwko własnemu państwu, że nie zbudowało wałów przeciwpowodziowych. Tę bierność organów państwa obserwowaliśmy też w kwestii likwidacji - na polecenie Unii - polskich stoczni czy w sprawie przeniesienia produkcji fiata pandy z bardzo konkurencyjnej fabryki w Tychach do Włoch. Tymczasem w najbardziej rozwiniętych krajach UE mechanizmy państwowe wspierają rozwój gospodarczy. Państwo pilnuje przestrzegania reguł gry na rynku, zaś same reguły są przejrzyste i jednakowe dla wszystkich. Jeśli państwo nie spełnia roli organizatora w gospodarce, to obywatele - zdani sami na siebie - dostają po kieszeni.

Obaj kandydaci wyraźnie zabiegali o głosy wsi, które mogą rozstrzygnąć o wyniku wyborów...
- PO nie ma czego szukać na wsi, ponieważ dopuściła do drastycznego pogorszenia opłacalności produkcji rolnej. Wieś biednieje. Ceny skupu są wyjątkowo niskie nawet jak na czasy kryzysu, dopłaty bezpośrednie są niższe niż na zachodzie Europy, mimo że obie strony konkurują na wspólnym rynku. Nieprawdą okazały się słowa Komorowskiego z poprzedniej debaty, jakoby do 2013 r. poziom dopłat miał się wyrównać, co Kaczyński skwapliwie wytknął kontrkandydatowi. Marszałek zmuszony był przyznać, że dyskryminowanie polskich rolników w Unii Europejskiej przeciągnie się poza rok 2013. Mimo to nic nie wskazuje na to, by rząd zabiegał o podwyższenie dopłat dla rolników do poziomu obowiązującego w starej Unii - nie ma takiego priorytetu w agendzie polskiej prezydencji w UE.

Jak ocenia Pan kompetencje kandydatów w sprawach gospodarczych?
- Debata pokazała, że gospodarka to pięta achillesowa Komorowskiego. Kaczyński reprezentował nieporównywalnie wyższy poziom wiedzy i trzymał się faktów, czego nie można powiedzieć o kontrkandydacie. Odnosząc się do roli prezydenta, przedstawił go jako arbitra pomiędzy rządem a społeczeństwem. Widać było, że wie, o czym mówi. Przyłapał też kilkakrotnie konkurenta na mówieniu nieprawdy, np. gdy ten przypisywał PO obniżenie podatków, które w istocie obniżyło PiS, albo gdy zarzucał Kaczyńskiemu, jakoby jego rząd, korzystając z ówczesnej prosperity, nie zredukował deficytu budżetowego, a przecież to właśnie rząd Kaczyńskiego zredukował go do kilkunastu miliardów. Dla porównania - dziś deficyt budżetu sięga 60 mld zł, a wkrótce dojdzie do 100 mld złotych.

Czego w debacie zabrakło?
- Przede wszystkim odniesienia do obecnej sytuacji gospodarczej w Polsce na tle sytuacji w świecie. Wszystkie kraje europejskie redefiniują swoje potrzeby, starając się ciąć koszty. Oszczędności będzie musiał też przedstawić rząd Tuska. Założenia budżetowe na rok 2011 mają być przedstawione w przyszłym tygodniu. Jak na cięcia zareaguje przyszły prezydent? Żaden z kandydatów nie odniósł się do ponad 7-procentowego deficytu finansów publicznych ani do rosnącego w błyskawicznym tempie długu publicznego. W okresie rządów Platformy nasz dług wzrósł o 250-300 mld złotych. Jeśli tak dalej pójdzie, to pod koniec kadencji tego rządu dług może przekroczyć bilion złotych. Wprowadzenie programu, który uchroni nas przed kryzysem, wymaga wiarygodnego dla społeczeństwa partnera w Pałacu Prezydenckim; w przeciwnym wypadku ciężar kryzysu może być przeniesiony na najuboższych i tych, którzy nie mogą się bronić - emerytów, bezrobotnych, najniżej uposażonych. Wrażliwość społeczna jest cechą bardzo pożądaną u prezydenta, o ile nie chcemy mieć do czynienia z tym, co dzieje się w Grecji, Hiszpanii czy Włoszech, gdzie ludzie wyszli na ulice.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Gospodarka