Zanim jeszcze Tusk zaczął fizycznie grozić Kaczyńskiemu bakałarz (w Polsce - licencjusz) Radosław Sikorski zdążył pogrozić dziennikarzom.
11 lipca 2021 roku na facebookowym profilu Radosław Sikorski pojawił się wpis.
Oczywiście z przyczyn technicznych nie jest on kompletny. To jednak nie ma znaczenia. Każdy, kto chciałby zapoznać się z oryginałem (Sikorski jednak nie podaje źródła swojego cytatu) może to uczynić tutaj:
Przekaz bakałarza (po polsku licencjusza) Sikorskiego jest zatem jasny. Jak tylko Platforma Obywatelska wróci do władzy (co Tusk i jego kamraci uważają za powrót do koryta) ruszą procesy przeciw dziennikarzom. I oczywiście zakończą się surowymi wyrokami. Co prawda kary śmierci już w Polsce nie ma, ale wszak inny wielki bakałarz, dla śmiechu chyba przezywany „profesorem”, niejaki Rostowski, zapowiadał niedawno i to całkiem na poważnie, iż zaraz po przejęciu kory…, pardon, władzy, PO zadekretuje zmianę obsady Trybunału Konstytucyjnego. Jaki problem, by tak samo uczynić z dziennikarzami? W ramach epizodycznej specustawy Tusk i jego komando obwieszą Kurskiego. I to za Ziobro na dodatek. Publicznie, na ul. Wiertniczej (numer znany).
Wróćmy jednak do Radka. Mąż Anny Applebaum jak zwykle postanowił być radykalny i ostry, a tu kolejny raz wylazł z niego niedouczony lewacki matoł.
Otóż faktem bezspornym jest, co nb. źle świadczy o warstwie inteligencji przedwojennej, masowa kolaboracja z naszymi okupantami. Przy czym ta z sowietami po zakończeniu (a nawet jeszcze w jej trakcie) została nagrodzona, kolaboracja z brunatnym socjalizmem nie.
Gadzinówki pod swastyką i pod czerwoną gwiazdą miały się dobrze. Miała Warszawa Kurier Warszawski, Kresy natomiast tłamsił ideologicznie Czerwony Sztandar. Oraz wiele mniejszych.
Radzio, a także wpisani pod „jego” tekścikiem peowscy akolici nie zwrócili uwagi na bijące w oczy daty. Otóż poza jednym przypadkiem wyroki zapadały w latach 1948-49.
Oczywiście miało to niewątpliwie związek z sytuacją polskiego sądownictwa. Władza PPR (ówczesna waadza ludofa) nie była jeszcze tak silna zaraz po wojnie. Tymczasem spora część oskarżanych o kolaborację z III Rzeszą dziennikarzy pracowała niejako na dwóch etatach. I tak uniewinniony w 1947 roku jeszcze red. Stanisław Wasylewski wszedł w skład gadzinówki „Gazeta Lwowska” na wyraźne polecenie wywiadu AK. Został zrehabilitowany przez sąd. Warto pamiętać, że doniesienie na niego zostało złożone przez ówczesny Związek Zawodowy Literatów Polskich, nominalnie pod prezesurą Jarosława Iwaszkiewicza, faktycznie zaś będący agendą PPR. Coraz mocniej trzymająca władzę grupa mogła więc nie dowierzać dyspozycyjności sądów zaraz po wojnie.
Jednak brak pacyfikacji środowiska sędziowskiego w pierwszych dwóch latach tzw. niepodległości nie tłumaczy zwłoki w oskarżaniu dziennikarzy splamionych współpracą z zachodnim agresorem.
Prawdziwy powód to… Norymberga.
Konkretnie zaś Katyń.
Podczas procesu w lipcu 1946 roku sowiecki prokurator obarczył winą za Mord Katyński niemieckich żołnierzy. Zdaniem sowietów we wrześniu 1941 roku jeńcy pracujący przy budowie dróg i umieszczonych w trzech obozach koło Smoleńska zostali zamordowani. Winę kierowniczą miał ponosić sztab niemieckiego 537 batalionu roboczego, dowodzonego przez obersta (pułkownika) Friedricha Arhensa.
Śledztwo wykazało jednak fałsz sowieckiego oskarżenia. Mord katyński w Norymberdze nie został zaliczony Niemcom.
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością należy przypuszczać, że w przypadku przypisania tej zbrodni Niemcom w Polsce ruszyłaby propaganda mająca wykazać, że dziennikarze gadzinówek gorliwie współpracowali z hitlerowskim najeźdźcą i wypełniali zalecenia goebbelsowskiej propagandy wymierzone w miłujący pokój Związek Sowiecki.
A wtedy wyroki takie jak w Częstochowie (kara śmierci) zapewne nie byłyby wyjątkowe.
Bo przecież polskojęzyczna prasa gadzinowa była tą, z której o Katyniu dowiedział się Naród. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak wielkie znaczenie dla walczącego z Podziemiem Niepodległościowym komunistycznego reżimu miałby taki hipotetyczny proces. Ich kłamstwo miałoby więc poparcie Trybunału międzynarodowego.
Tymczasem zachodni alianci po raz pierwszy po wojnie oficjalnie powiedzieli nie Stalinowi.
Katyń – niemiecka zbrodnia zwyczajnie nie przeszedł.
Niewątpliwie wpływ na to miała zmiana prezydenta USA. „Cesarzowa umarła”, jak w kwietniu 1945 roku z nadzieją w swoim memuarze zanotował Goebbels. Następca Roosevelta, Harry Truman, nie miał otoczenia aż tak zinfiltrowanego przez sowiecką agenturę, jak poprzednik.
Poza tym pamiętamy, że niespełna pół roku wcześniej podczas przemówienia w Fulton były premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill powiedział o żelaznej kurtynie, dzielącej Europę od Szczecina po Triest.
Wróćmy jednak na polskie podwórko.
Propaganda reżimowa, wszechobecna w nowego typu gadzinówkach (komunistycznych dla odmiany) przygotowywała społeczeństwo na jakieś wyjątkowe zdarzenie. Trybunał norymberski jednak zawiódł komunistów.
I tak padło na kolaborantów. Daleki jestem od tego, by usprawiedliwiać współpracę z wrogiem. Trzeba pamiętać też, że sądy AK w stosunku do niektórych z tabelki Sikorskiego orzekły podczas okupacji karę infamii.
Musimy jednak pamiętać, że skazanie w procesach za kolaborację wcale nie zamykało drogi do dalszej kariery pisarskiej.
I tak Alfred Szklarski, skazany w 1949 roku na 8 lat więzienia, objęty amnestią w 1953 roku, zaraz po wyjściu z więzienia dostał nakaz pracy w wydawnictwie Śląsk. I pracował w nim aż do emerytury w 1977 roku. Ba, władza ludowa wydawała mu książki – był czas, gdy w każdym praktycznie polskim domu stał cykl powieściowy o przygodach Tomka Wilmowskiego czy też trylogia indiańska Złoto Gór Czarnych. Sporo wydał także pod pseudonimem.
Szklarski współpracował z okupantem zachodnim, bowiem pisał i publikował książki. Były to erotyczne powieści dla dorosłych: Miłość marynarza i Piękna nieznajoma oraz przygodowe powieści dla dorosłych: Żelazny pazur (1942), Krwawe diamenty (1943) i Tajemnica grobowca (1944).
Na swoje szczęście ni słowa o Katyniu.
Warto też wspomnieć o ojcu red. Wojciecha Manna, Kazimierzu. Otóż w 1949 roku został skazany na 6 lat za zamieszczanie rysunków w prasie gadzinowej. Wyszedł na mocy tej samej amnestii, co Szklarski.
I również nie miał przeszkód, by zrobić karierę w PRL-u. Między innymi od 1960 roku (i to mając status karanego!) był członkiem szeregu komisji artystycznych, m.in.:
• Spółdzielni Pracy Artystów Plastyków ART,
• istniejącej do 1973 warszawskiej Specjalistycznej Spółdzielni Pracy Reklam Świetlnych i Neonowych LUMEN,
• Przedsiębiorstwa Wystaw i Targów Zagranicznych,
• Centrali Przemysłowo-Handlowej INCO, dla której również projektował materiały reklamowe i opakowania kosmetyków popularnej marki Celia.
Można by jeszcze trochę poskakać po „liście”. Faktem jest jednak niezbitym, że kolaboracja ze wschodnim okupantem przeszła nie tylko na sucho, ale i dała profity odczuwalne przez potomków ówczesnych czerwonych zdrajców Narodu jeszcze i dzisiaj.
Gwoli prawdzie historycznej należy wspomnieć też o piszącym w prasie gadzinowej (aczkolwiek niewiele) Józefie Mackiewiczu. Ba, był jednym z Polaków, asystujących podczas ekshumacji ofiar sowieckich w Katyniu. Był tam za zgodą Państwa Podziemnego. Po powrocie wywiad z nim został opublikowany na łamach gadzinowego Gońca codziennego.
Czy jednak ktokolwiek o zdrowych zmysłach będący uzna Mackiewicza za niemieckiego kolaboranta?
Jak widać wpis męża Anny Applebaum rodzi wiele pytań, których nawet nie sposób skompletować w jednym felietonie.
Tylko przesłanie nie budzi wątpliwości. Radek Sikorski zwracając się do wszystkich dziennikarzy, a także do blogerów itp. mówi po prostu:
- Baczcie dobrze, z kim kolaborujecie. Jeśli bowiem chcecie istnieć medialnie dłużej, zawsze bierzcie stronę zwycięską.
Jak bowiem mówił ongiś kanclerz naszego zachodniego okupanta – zwycięzcy nikt nie pyta.
Patrząc jednak na medialne POpisy Tuska (wyjdź na pole, a ja ci wpi..dolę), Rothfelda czy męża pani Applebaum jakoś zwycięstwa po tej stronie nie widać.
Samo marzenie o dorżnięciu watahy i odzyskaniu koryta to za mało.
screen: strona europosła R. Sikorskiego - Europarlament, facebook
Inne tematy w dziale Polityka