W ostatnich dniach słyszeliśmy od bardzo wielu obrońców MAK-bajeczki o pancernej brzozie, że wybuchu na pokładzie tupolewa nie było, bo gdyby był to w rejestratorach nagrałyby się ślady świadczące o jego wystąpieniu. Np. odgłos wybuchu w rejestratorze CVR, czy duże przeciążenia w rejestratorach parametrów lotów.
Dziś przeanalizujemy możliwość zarejestrowania przeciążeń eksplozyjnych przez rejestratory parametrów lotu...
Zacznijmy więc od tego, że większość rejestratorów znajdujących się na pokładzie naszego samolotu zapisywało dane w sposób cyfrowy, dokonując pomiaru parametrów lotu z określoną częstotliwością próbkowania. Zakładając prędkość eksplozji na 10.000 m/s dochodzimy do wniosku, że po czasie 1/500 sekundy od momentu zainicjowania wybuchu, wszystkie rejestratory cyfrowe przestały cokolwiek zapisywać.
Czy którykolwiek rejestrator cyfrowy w tupolewie próbkował z częstotliwością co najmniej 500 Hz (czyli 500 razy na sekundę)?
Jednakże na pokładzie naszego tupolewa znajdował się również jeden rejestrator analogowy, a te jak wiemy zapisują parametry w sposób ciągły (bez tego cyfrowego próbkowania co jakiś czas). Był to rejestrator K3-63, który służy głównie do analogowego zapisu w sposób ciągły przeciążeń samolotu. Ponadto do pomiaru tych przeciążeń wykorzystuje swoje własne czujniki, więc odpada tu problem zerwania kabli łączących rejestrator z "zewnętrznymi" czujnikami.
Więc odpowiedź na pytanie postawione w tytule notki może być tylko jedno:
Czy w takim razie fakt jego zaginięcia nie jest poszlaką w dochodzeniu przyczyn rozpadu samolotu?
Komentarze
Pokaż komentarze (70)