Jeremiasz Paliwoda Jeremiasz Paliwoda
2118
BLOG

Kwatera na Łączce i Uroczysko Baran

Jeremiasz Paliwoda Jeremiasz Paliwoda Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Warszawski Katyń - Kwatera na Łączce

 

 

W najczarniejszych latach stalinowskiego terroru miejsce, masowych potajemnych pochówków traconych strzałem w tył głowy, powieszonych, zamęczonych w karcerach X pawilonu i zmarłych więźniów Mokotowa, przede wszystkim politycznych, bo oni głównie zapełniali przeładowane cele więzienia "Warszawa I" przy ulicy Rakowieckiej 37. Ongiś miejsce zhańbione i przeznaczone na śmietnik, nazywane "kompostownią" i będące nią faktycznie, ale tu właśnie równie potajemnie składano kwiaty i stawiano proste krzyże rozrzucane nocą przez ubowskie posterunki. Uporczywa walka o pamięć tego miejsca domaga się popularyzacji. Bo na tym skrawku ziemi Cmentarza Komunalnego - Powązki, szczęśliwie ocalałym fragmencie kwatery "Ł" zwanym "Łączką" zapisany jest cały dramat najnowszej historii Polski. Dramat ziemi tej tutaj, cmentarnej, świętej i jeszcze trwający do dzisiaj dramat tych, co od lat przychodzą, by tu złożyć cichą modlitwę swoim najbliższym."Łączka" jest jednym z wielu miejsc na terenie Warszawy, gdzie spoczywają szczątki niewinnie straconych, zamęczonych i zmarłych więźniów politycznych Mokotowa, 11 Listopada, katowni "Informacji", piwnic kontrwywiadu przy ulicy Krzywickiego. Dzisiaj, już wiemy, że straconych grzebano tajemnie także na starym cmentarzu służewskim przy parafii św. Katarzyny, na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej w pobliżu klasztoru ojców Dominikanów, przy murze wyścigów konnych, a wreszcie na Cmentarzu Bródnowskim w nieistniejącej na planach kwaterze 45 N. Potwierdzają to badania, świadkowie, a także odnalezione szczątkowe dokumenty. Inne ślady potajemnych pochówków wiodą pod mur więzienny Mokotowa, na to miejsce, gdzie stało praskie więzienie "Toledo", jeszcze inne do Rembertowa i na cmentarz wojenny w Trojanowie pod Sochaczewem.

"Łączka jest miejscem potwierdzonym przez wielu świadków - funkcjonariusza więzienia mokotowskiego zeznającego w 1956 roku przed oficjalną komisją, a wreszcie "ruszonych sumieniem" byłych funkcjonariuszy UB, którzy tu właśnie, po październikowej odwilży przyprowadzali rodziny niewinnie straconych. Potwierdza te oświadczenia fakt, że w tej kwaterze podczas prowadzonych na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych prac przygotowawczych do grzebania zwłok natrawiono na liczne kości ludzkie w resztkach drewnianych skrzyń, szczątki umundurowania, guziki wojskowe od mundurów polskich, pasy wojskowe skórzane itp. Na dobrą sprawę, dla ostatecznego potwierdzenia brakuje tylko oficjalnego dokumentu z kancelarii więziennej. Rzecz w tym, że takiego dokumentu nie odnaleziono.

       Pierwszy badający tę sprawę w 1956 roku Kazimierz Kosztirko, zastępca Prokuratora Generalnego PRL w oficjalnym protokole stwierdza wprost: "Żadnej dokumentacji w więzieniu wskazującej, gdzie kogo pochowano nie ma ." Powołany jesienią 1989 roku przy Centralnym Zarządzie Zakładów Karnych Ministerstwa Sprawiedliwości zespół do spraw opracowania listy osób straconych w więzieniach PRL w latach 1945-56 na ten temat nie odnalazł również żadnych dokumentów. Informacji pisemnych o miejscach grzebania zwłok więźniów nie umieszczano w oficjalnej dokumentacji, albo też nadzwyczaj starannie je zatarto.

      Faktem jest, że zbrodniarze robili wszystko, by ukryć ślady swych zbrodni. Potwierdza to zeznanie wspomnianego już funkcjonariusza więzienia mokotowskiego, który podał, że groby na Powązkach wykopywał bez żadnego planu, a niekiedy do jednego grobu składał kilka zwłok. "Po złożeniu zwłok do dołów zasypywano je i zrównywano z ziemią" - powiedział do protokołu. Ślady zacierano także później. Miejsce grzebania zwłok z więzienia znajdowało się pierwotnie na cmentarzu cywilnym Powązki graniczącym wspólnym murem z dawnym Cmentarzem Wojskowym. Na miejscu tym, nie przypadkiem urządzono kompostownię, potem zwyczajny śmietnik, a wreszcie w 1964 roku teren cmentarza włączono do sąsiedniej nekropolii wojskowej, nadając obu częściom - cywilnej i wojskowej obowiązującą dziś nazwę: Cmentarz Komunalny - Powązki. Dawny podział obrazuje do dziś czytelna różnica poziomów, którą biegł oddzielający cmentarze mur. Powiększoną nekropolię zagospodarowano przestrzennie, wytyczono nowe kwatery, alejki w ten sposób więzienna "Łączka" znacznie już okrojona stała się częścią dzisiejszej kwatery "Ł". Faktycznie pierwotnie sięgała szerzej obejmując obecne kwatery M,M II i  Ł II zajęte już przez późniejsze pochówki Pamiętajmy tam również leżą zamordowani na Mokotowie.

      Wiele wskazuje na to, że od 1945 roku mniej więcej do połowy 1948 więzienne pochówki z Mokotowa odbywały się na Służewie. Po tym czasie, zasadniczo do 1955 roku na "Łączce". Wskazówka po wielokroć różnymi źródłami potwierdzana, jest ważna, pozwala na nie do końca pewne, ale bardzo prawdopodobne ustalenie kto z więźniów został na "Łączce" pochowany. Daty śmierci straconych więźniów zachowały się bowiem w dokumentacji więziennej. Fizycznie miejsca danego grobu wskazać dziś nie sposób, pozostaje jednak teren, okrojony, symboliczny kwadrat "Łączki".

 

Jakże wstrząsający opis tamtych zdarzeń zawarty jest w wywiadzie jakiego Tadeuszowi Płużańskiemu udzielił ówczesny zastępca naczelnika ds politycznych Ryszard Mońka:

 

Oni strzelali jak w Katyniu, w tył głowy.

Tak.

Wykopywane na „Łączce" [kwatera cmentarza na Powązkach, gdzie nocą UB wrzucało do bezimmienych dołów ciała zamordowanych -red.] czaszki są przestrzelone. Czyli jednak tam leżą więźniowie z Rakowieckiej.

Powtarzam: mnie już wtedy na Mokotowie nie było.

Gdzie odbywały się egzekucje? Mówi się o piwnicach X Pawilonu.

Nie. W kotłowni. (…)

Do dołów śmierci zrzucano ich nago, jeden na drugiego. Często w mundurach Wehrmachtu. Jak to wytłumaczyć?

Nie wiem. Może takie mundury były na stanie. Wiem, że wyroki wykonywał funkcjonariusz UB.

W dokumentach jest mowa o plutonie egzekucyjnym?

Nie, strzelał jeden.

Nazywał się Piotr Śmietański, prawda?

Tak. W czasie wojny walczył w AL.

Sądząc po podpisach na protokołach wykonania kary śmierci, był ledwo piśmienny.

Był prymitywny.

II.

              Jak wyglądała egzekucja rotmistrza Pileckiego?

Nim doszedłem do miejsca, jego już rozstrzelano.

W kotłowni?

Tak. Oprócz kata Śmietańskiego był prokurator, ksiądz.

Ile było strzałów?

Słyszałem jeden.

Zamordowanie Pileckiego to jedyna tego typu „asysta" w pana karierze?

Tak. Uczestniczyłem, bo Grabicki akurat wyjechał, chyba do Łodzi, do rodziny.

Grabicki nie brał więcej urlopów?

Na ogół był na miejscu.

Był 25 maja 1948 r. Jak długo trwała egzekucja Pileckiego?

Przyjechali po niego, z upoważnieniami, około godz. 9 wieczorem, a skończyli Pileckiego po 9. Kilka, kilkanaście minut. Do przejścia z celi do kotłowni było 30–40 m.

Kilkanaście minut i nie ma człowieka?

Oczywiście.

Nie żałuje pan, że dobrowolny więzień Auschwitz zginął?

Kodeks karny był bardzo rygorystyczny.

Był bohaterem...

Bohater, nie bohater. W Auschwitz tak, ale w czasie powstania warszawskiego jego ludzie mordowali Żydów. Nikt Pileckiego za to nie ściga.

To kłamstwo, nie ma na to żadnych dowodów. Gdzie pan to usłyszał?

Może rzeczywiście, tak mówili na Mokotowie. Zostawmy to jednak, człowiek nie żyje. Szkoda chłopa, ale po wojnie też zbierał materiały na bezpiekę.

Jego córka Zofia Pilecka od lat szuka miejsca pogrzebania ojca...

Powtarzam: nie brałem udziału w pochówku.

Pilecki i inni straceni mają prawo do pogrzebu oraz własnego grobu?

Każdy katolik ma prawo do grobu. Ja jestem człowiekiem wierzącym, choć bez fanatyzmu.

III.

Pytany czy ludzie tacy jak gen. August Emil Fieldorf, twórca organizacji „Nie” czy słusznie siedzieli, czy to byli bandyci, odpowiada:

Ja bym ich tak nie nazwał. Wsadzano oficerów Wojska Polskiego, AK-owców. Były sprawy Tatara, Kirchmayera. To było naciągane.

Więzieni, torturowani, mordowani... Pan to nadzorował, był pan wysoko.

Dziś nie rozumie się tych spraw, naciąga politycznie. W grę wchodziły tu problemy narodowościowe. Żydzi, Ukraińcy – to była elita. My [Służba Więzienna - red.] byliśmy na przyczepkę (…)

Ilu więźniów politycznych siedziało na Mokotowie?

Nie prowadziłem tych spraw. Ale było od cholery politycznych, naszych, no i Niemców. Niektórzy byli artystami, malowali piękne obrazy, np. taki oficer SS z Wiednia. Do roku 1956 wszystkie więzienia w Polsce, włącznie z Mokotowem, były przeludnione, trzykrotnie przekraczały stany. Nie tak jak teraz, kiedy na każdego więźnia przypadają 3 m sześc. (…)Polacy siedzieli razem z Niemcami?

To nie jest tak, że sadza się razem kolegów. Nasi siedzieli z Niemcami, Ukraińcami. Polityczni z kryminalnymi. Takie to były czasy.

Ilu ludzi zginęło na Mokotowie od strzału w tył głowy?

Wyroków na Mokotowie było od cholery. Chyba ze 300, może więcej. Na murze więzienia jest tablica. Byłem, widziałem.

IV.

Na fali „odwilży", było kilka wyroków za znęcanie się na Mokotowie. Skazano Różańskiego, Fejgina...

Tortury były nie tylko na Mokotowie. Ja nic nie widziałem, nie słyszałem.

Musiał pan jednak znać tych ubeków (…)

Nie chciał pan poszukać lepiej płatnej pracy? Na przykład w bezpiece, oni dobrze zarabiali.

(westchnienie) Dobrze zarabiali, a potem często wyjeżdżali z Polski. Do ZSRR, Izraela, a Izrael, jak wiadomo, nie wydaje swoich obywateli. Tak jak Salomona Morela.

Znał go pan?

No jak to, był moim przełożonym.

Co to był za człowiek?

Żyd, miał polską żonę. Był naczelnikiem katowickiego więzienia, a wcześniej ośrodka w Świętochłowicach-Zgodzie. Okrutnik. To wszystko mówię panu jako były komunista.

Był pan ideowym komunistą?

Oczywiście.

A kiedy pan przestał nim być?

Trudno powiedzieć. Człowiek się zmienia, doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Komunizm padał w wielu krajach, po co było się tego trzymać.

W 1989 r.?

Trochę wcześniej. Ja się przede wszystkim czułem Polakiem. Nie byłem żadnym bolszewikiem.

Służył pan im jednak.

Służyłem. A co? Miałem iść do lasu? (…)

Teść był lotnikiem u Piłsudskiego, walczył z bolszewikami, dostał ten domek, w którym teraz mieszkam. Ja zacząłem pracę jako technik rolniczy.

Lepiej się żyje w Hrubieszowie niż w Warszawie?

W Warszawie mam rodzinę. Brat pułkownik w stanie spoczynku pracował w ochronie rządu. Brat pierwszej śp. żony był generałem, pożegnaliśmy go w Krakowie z honorami wojskowymi i mszą.

Był pan komunistą, a teraz kim pan jest?

Jestem bezpartyjny.

Napisze pan wspomnienia?

Trochę spisałem. Jeszcze za życia wydam. Teraz harcerze z Hrubieszowa zapraszają mnie, żeby im trochę o historii poopowiadać.

Ile ma pan lat?

Brakuje mi roku do 90. Jednak żal tamtych ludzi. Tamte czasy nazywało się demokracją ludową, ale wypaczenia były. A teraz to jest demokracja?

Rządzą stare układy?

Trochę tak jest. Na przykład ostatnia sprawa Amber Gold i to, co powiedział Gowin, że to afera postkomunistycznego układu. Nie podoba mi się to wszystko. Ale nie chcę pana upolityczniać.

V.

Wysoka emerytura?

Nie narzekam. Wałęsa, dobry człowiek, wyrównał mi emeryturę.

Kilka tysięcy złotych?

Tak.

Kiedy ostatni raz był pan w sądzie?

W 2002 r. na procesie prokuratora Łapińskiego.

Tak, mówiliśmy, zeznawał pan jako świadek. A panu nikt w III RP nie stawiał żadnych zarzutów?

Nie mam żadnych dochodzeń sądowych. Jestem czysty.

Dużo pan jeździ na rowerze?

Czasem. Do znajomych czy po zakupy.

VI.

Kiedy się pan dowiedział o Katyniu?

Na emeryturze, już po 1989 r.

 

...

 

Jedną z ofiar mokotowskich wyroków był major Hieronim Dekutowski ZAPORA

 

 

Śledczy prowadzący sprawę Hieronima Dekutowskiego i towarzyszy w dniach od 19 września 1947 roku do 1 czerwca 1948 roku Funkcja
porucznik Ludwik Borowski oficer śledczy Naczelnej Prokuratury Wojskowej
porucznik Eugeniusz Chimczak oficer śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego
porucznik Jerzy Kędziora oficer śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego
Osoby rozstrzelane w dniu 7 marca 1949 roku Godzina śmierci
Hieronim Dekutowski 19:00
Stanisław Łukasik 19:05
Roman Groński 19:10
Edmund Tudruj 19:15
Tadeusz Pelak 19:20
Arkadiusz Wasilewski 19:25
Jerzy Miatkowski 19:30
Osoby obecne przy wykonaniu wyroków śmierci  w dniu 7 marca 1949 roku Funkcja
major Stanisław Cypryszewski wiceprokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej
kapitan Alojzy Grabicki naczelnik więzienia na Mokotowie
podpułkownik Marek Charbicz lekarz
pułkownik Michał Zawadzki ksiądz
starszy sierżant Piotr Śmietański dowódca plutonu egzekucyjnego

 

 

Ewa Kurek w książce "Zaporczycy" pisze o ostatnich chwilach Dekutowskiego: "Miał trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane paznokcie. - My nigdy nie poddamy się! - krzyknął, przekazując przez współwięźniów swe ostatnie posłanie. Według dokumentów, wyrok wykonano przez rozstrzelanie [o godz. 19.00 - TMP]. Mokotowska legenda głosi jednak, że ubowscy kaci zapakowali majora »Zaporę« do worka, worek powiesili pod sufitem i strzelali, sycąc swą nienawiść widokiem płynącej spod sufitu niepokornej krwi. Potem, w pięciominutowych odstępach, mordowali jego żołnierzy: »Rysia«, »Żbika«, »Mundka«, »Białego«, »Junaka« i »Zawadę«".

 

CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI

 (Bardzo ciekawe opracowanie historyczne opisujące życie majora)

 

 

Podlaski Katyń - Uroczysko Baran

Na Mokotowie w ciągu ośmiu lat wykonano około 300 wyroków śmierci,
około trzystu bohaterów spoczęło w Kwaterze Ł.

Szacuje się, że w Kąkolewnicy w ciągu czterech miesięcy wykonano do 1300 wyroków...

 

 

Prawda ukryta pod mchem
Z informacji Wojskowego Instytutu Historycznego wynika, że w okresie stacjonowania w Kąkolewnicy od października 1944 do stycznia 1945 r. Sąd Wojskowy II Armii skazał 144 osoby, w tym 61 na śmierć, z czego wykonano 43 wyroki śmierci. Zabitymi byli z reguły żołnierze i oficerowie AK.
Wyroki wykonywał naczelnik więzienia sierżant Bazyli Rogoziński. Antoni Stolcman tak go wspomina: - Kiedy Rogoziński był pijany od rana, wiadomo było, że będzie w nocy rozstrzeliwał. Aresztowanym powiadał, że zabił już niejednego. Widziałem, jak na ciężarówki ładowano łopaty i kilofy, a później wrzucano na nie jak worki związanych i zakneblowanych żołnierzy Armii Krajowej, moich kolegów z oddziału.
Egzekucji dokonywano w kąkolewnickich lasach na uroczysku zwanym "Baran". Rozstrzeliwano tam skazanych przez sąd wojskowy, a także tych, którym nie dane było nawet stanąć przed sądem. Do dzisiaj nie wiadomo, ile ciał zamordowanych żołnierzy AK i NSZ tam spoczywa. Z zeznań mieszkańców Kąkolewnicy wynikało, że w czasie stacjonowania sztabu II Armii las był strzeżony przez uzbrojonych żołnierzy i nikt z cywilów nie mógł tam wejść. Nocami słychać było strzały z tego kierunku, po zapadnięciu zmroku jeździły tam kryte ciężarówki.
Miejsca egzekucji nie były oznaczane. Po zakopaniu zwłok osób rozstrzelanych teren ponownie wyrównywano, a następnie maskowano mchem i młodymi sadzonkami drzew. Gdy sztab opuścił Kąkolewnicę w styczniu 1945 roku, dokładnie splantowano ziemię, a na wiosnę zasadzono setki młodych drzew. Jeszcze latem 1945 roku Jerzy Sokoliniec ps. "Kruk", dowódca oddziału WiN na tym terenie, znając miejsce egzekucji, zatknął tam brzozowy krzyż. Sam potem wpadł w ręce NKWD. Po latach deszcze zaczęły wypłukiwać kości i czaszki pomordowanych. Dopiero w 1980 roku wykonano symboliczną mogiłę.

Z wyjątkowym okrucieństwem
Dnia 8 marca 1990 roku Prokuratura Rejonowa w Radzyniu Podlaskim wszczęła śledztwo w sprawie kąkolewnickiej zbrodni. Od 25 do 27 kwietnia przeprowadzono ekshumację w obrębie istniejącej symbolicznej mogiły. Wydobyte we wskazanym miejscu kości ludzkie były szczątkami 12 mężczyzn w wieku 20-60 lat. Na terenie o powierzchni 10 na 10 m odkryto cztery oddzielne mogiły. Zwłoki zakopane były na głębokości 50-120 cm.
Stan szczątków i ich usytuowanie w mogiłach świadczyły o wyjątkowej brutalności wykonawców egzekucji i ogromie cierpień ofiar. Jak czytamy w protokole sporządzonym przez Zakład Medycyny Sądowej, skazani mieli ręce i nogi związane kablami metalowymi, ręce wykręcone były do tyłu. W chwili zgonu niektóre ofiary miały złamane kości podudzi i ramion, czaszki nosiły ślady urazów mechanicznych zadanych z dużą siłą tępym i twardym narzędziem. W kościach czaszek biegli stwierdzili obrażenia postrzałowe, świadczące o tym, że ofiary ginęły od strzałów oddawanych w tył lub bok głowy. Jedna spośród odnalezionych czaszek nie była przestrzelona, lecz rozbita.
Nie zdołano zidentyfikować żadnej z ofiar, ale wydobyte z grobów podczas ekshumacji przedmioty - buty, łańcuszek ze szczątkami szkaplerza, pierścionek z orzełkiem, haftowana polska gwiazdka wojskowa, okładki modlitewnika, dwa wojskowe przedwojenne mosiężne guziki mundurowe, mosiężny wojskowy orzełek - świadczą, że zabici byli żołnierzami AK. W chwili śmierci rozstrzeliwani mieli na sobie grube okrycia wierzchnie lub kożuchy, co wskazuje, że egzekucje były wykonywane późną jesienią lub w zimie.
W miejscu ekshumacji odnaleziono także dużą liczbę łusek pochodzących od naboi produkcji radzieckiej z roku 1944.
"Biorąc pod uwagę całokształt ustalonych w śledztwie okoliczności, dotyczących wydarzeń w Kąkolewnicy na przełomie lat 1944/45 należy stwierdzić, że bez wątpienia w lesie 'Baran' znajdują się inne nieznane dotychczas mogiły osób rozstrzelanych w wyniku wykonywania wyroków śmierci orzekanych przez sąd II Armii WP", gdyż "nie jest wykluczone, że w tym lesie, jak i w lasach rejonu Kąkolewnicy dokonywali egzekucji również funkcjonariusze NKWD, zupełnie niezależnie i bez wiedzy sztabu II Armii, według własnego uznania. Wielu bowiem obywateli polskich zginęło w tym czasie bez wieści" - czytamy w Postanowieniu o umorzeniu śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową w Radzyniu Podlaskim w sprawie zbrodni wojennych rozstrzeliwania żołnierzy AK i innych osób w latach 1944-1945 w Kąkolewnicy.

Kaci w polskich mundurach
Według tego dokumentu, w skład Sądu Wojskowego II Armii WP wchodzili: prezes płk Stefan Piekarski - oficer armii bolszewickiej od 1920 roku, kpt. Aleksander Tomaszewski - oficer Armii Czerwonej, Tadeusz Małecki, Maria Bednarska, Władysław Sobiech, Aleksander Zawirski, Michał Frankowski, Marcin Dancyg, Marian Bartoń. Nie ustalono, kim byli i jakie były ich losy powojenne. Prokuratorem wojskowym II Armii WP był Prokopowicz, szefem oddziału śledczego Wydziału Informacji - Czewyczałow, szefem Wydziału Informacji Wozniesienskij, śledztwa - Bołdyrow. "Ich imiona nie są znane. Najprawdopodobniej wszyscy byli oficerami NKWD w polskich mundurach" - czytamy w Postanowieniu o umorzeniu śledztwa.
Dochodzenie w sprawie masowego ludobójstwa na Podlasiu jako pierwszy, już w lutym i marcu 1946 roku, podjął inspektor Inspektoratu Północ Biała Podlaska organizacji WiN Jan Szatyński-Szatowski ps. "Wrzos", "Jemioła", "Burian", "Zagończyk", "Dziryt". Na podstawie informacji zawartych w złożonych pod przysięgą relacjach zbiegłych więźniów i żołnierzy LWP ustalił i odnalazł 3 zbiorowe mogiły żołnierzy rozstrzelanych na terenie Kąkolewnicy. Zebrane relacje znalazły się w posiadaniu UB, w czasie gdy ppłk "Wrzos" przebywał w areszcie. Informacje te do tego stopnia zaniepokoiły NKWD i GRU, że przewieziono go z więzienia w Lublinie do Warszawy na ul. Koszykową. Następnego dnia specjalnym samolotem przylecieli z Moskwy pułkownik NKWD i prokurator wojskowy. Podczas przesłuchań stosowali wobec niego najbardziej brutalne metody, a przedmiotem ich zainteresowania była wyłącznie wiedza "Wrzosa" na temat wydarzeń z Kąkolewnicy oraz nazwiska osób, które mogły znać te fakty. Sąd I Instancji skazał Szatyńskiego na 9-krotną karę śmierci. Jeszcze w latach 60. usiłowano go zastrzelić, podejmowano próby podpalenia jego domu.
Dowody zbrodni dokonywanych przez Informację Wojskową LWP, NKWD i UB zbierał także ks. Lucjan Niedzielak ps. "Głóg", kapelan 35. pułku AK stacjonującego w kąkolewnickich lasach i Polskowoli, dowodzonego przez mjr. Ksawerego Witkowskiego "Millera". Od czerwca 1940 do kwietnia 1943 r. ks. Niedzielak pracował w parafii Huszlew, gdzie znajdowało się gniazdo partyzantki organizowanej przez "Zenona" - Stefana Wyrzykowskiego. Od kwietnia 1943 r. administrował parafią Polskowola, sąsiadującą z parafią Kąkolewnica. Z powodu zainteresowania kąkolewnicką zbrodnią był inwigilowany przez UB, otrzymywał anonimy z pogróżkami. 5 lutego 1947 roku dwóch funkcjonariuszy UB z Radzynia Podlaskiego zamordowało go trzema strzałami w głowę. Ciało kapłana odnaleziono w pobliżu plebańskiej stodoły. 11 lutego jego zwłoki pochowano na cmentarzu w Hadynowie.

Tajemnica wciąż nieodkryta
Informacje zdobyte przez ppłk. "Wrzosa" znane były niektórym oficerom WiN z Obwodu Radzyń Podlaski. Jerzy Skoliniec ps. "Kruk" odnalazł kąkolewnickie miejsca straceń i w 1947 r. posadził na grobach małe sosenki, z których część uschła. Szanse na przeprowadzenie wówczas śledztwa były nikłe. Brak było dostępu do oficjalnych informacji na ten temat. Wszyscy, którzy coś o tym wiedzieli, przebywali w więzieniach, sowieckich łagrach albo byli zastraszani lub umierali. Podpułkownik Jan Szatyński-Szatkowski do końca życia (zm. w 1988 r. w Poznaniu) zbierał informacje o zbrodni w Kąkolewnicy. Według jego ustaleń z roku 1946 i z lat 80., w Kąkolewnicy i okolicy rozstrzelano 1500-1800 osób. Większość pogrzebano w lesie "Baran". W czasie wojny w warunkach przyfrontowych mogło się zdarzyć, że grzebano ciała umarłych przy aresztach czy więzieniach.
Sprawę liczby pogrzebanych w kąkolewnickich lasach mogłyby wyjaśnić badania georadarem, jednakże nie nastąpi to w najbliższej przyszłości z powodu wielości spraw, jakimi zajmuje się Instytut Pamięci Narodowej Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie. Prowadzący sprawę zbrodni w Kąkolewnicy prokurator Leszek Furman poinformował, że IPN przesłuchał 100 świadków, z których 80 miało dużą wiedzę na temat omawianych zdarzeń. Zwrócił ponadto uwagę na wieloaspektowość sprawy: odnaleziono szczątki 12 osób oraz dokumenty o skazaniu na śmierć 43 osób. Obecność w okolicy dwóch obozów NKWD sugeruje jednak, że ofiar było więcej. W Postanowieniu o umorzeniu śledztwa znajdujemy informacje np. o przypadkach zastrzelenia więźniów w czasie próby ucieczki.

"Basiu, proś Bozię o twojego tatka"
Na więzienia przeznaczono część zabudowań gospodarczych, strychy, piwnice oraz wykopane ziemianki. Ustalono, że od września 1944 r. do listopada 1945 r. w Kąkolewnicy przebywało 2500-3000 więźniów. Na otynkowanej ścianie strychu domu Zofii Mazur do dziś zachowały się liczne napisy wydrapane w wapiennej zaprawie z datami od 19 października 1944 do 16 stycznia 1945 r. Można tam zobaczyć nazwiska przetrzymywanych więźniów (m.in. kpt. Gutowski, kpt. Kryszak), a także znaki Polski Walczącej i napis: "Basiu, proś Bozię o twojego tatka".
Aresztowani przetrzymywani byli w nieludzkich warunkach: w przepełnionych pomieszczeniach, ziemiankach zalanych wodą. Systematycznie ich głodzono.
Przesłuchania w toku śledztwa odbywały się w języku rosyjskim. Trwały one zazwyczaj wiele godzin, prowadzone były zwykle w nocy, ze stosowaniem przymusu psychicznego i fizycznego.
- Bicie było na porządku dziennym. Przetrzymywano nas w ziemiankach po kolana w zimnej wodzie - wspomina Antoni Stolcman, kapral podchorąży ps. "Mewa", dowódca 2. plutonu I Batalionu 35. pułku 9. Podlaskiej Dywizji AK. Został on skazany na 5 lat więzienia przez sąd II Armii WP. Wraz z nim skazano 16 osób, w tym 8 na karę śmierci. Ułaskawiono tylko Jana Motykę, gdyż był kuzynem komunistycznego aparatczyka Lucjana Motyki. - Po ułaskawieniu Motyka siedział przez 2 dni w naszej celi. Nie był w stanie nic powiedzieć, cały czas tylko się modlił - mówi A. Stolcman.

Skatowany i zastraszony
Wyobrażenie o tym, jak traktowani byli więźniowie, daje świadectwo mieszkańca pobliskiej Żakowoli - Czesława Pękały (ur. 1927). Podczas okupacji był on łącznikiem oddziału partyzanckiego AK, w którym służył jego starszy brat. Po jego aresztowaniu przez NKWD w grudniu 1944 roku i uwięzieniu w Radzyniu Podlaskim grupa członków AK (w której był również Czesław Pękała) zorganizowała brawurową ucieczkę 17 uwięzionych. Jego brat pod przybranym nazwiskiem wstąpił w Lublinie do Wojska Polskiego.
Dnia 3 listopada NKWD aresztowało Czesława Pękałę. Miał on wówczas 18 lat. Przez 3 tygodnie przebywał w piwnicy bez łóżka czy nawet stołka do siedzenia. Cementowa podłoga zalana była kilkucentymetrową warstwą wody. Już podczas pierwszego przesłuchania przetrącono mu szczękę, a brutalne kopanie w tył głowy spowodowało wstrząs mózgu. Nieprzytomnego wrzucono na zalaną zimną wodą podłogę, gdzie przez 4 dni leżał bez zmysłów. Na kolejnych przesłuchaniach czuł tylko pierwszy cios, potem tracił przytomność - słyszał jedynie głuche odgłosy kopania i bicia. Budził się w celi z porozbijanymi paznokciami, z powbijanymi za nie drzazgami.
Dzięki interwencji brata wojsko przysłało prokuratora w celu zbadania sprawy Czesława Pękały. Zwolniono go z więzienia 15 stycznia. W ciągu 2 miesięcy schudł z 68 do 36 kg, przez cztery miesiące nie mógł chodzić.
Przed zwolnieniem zaciągnięto go na dyżurkę, gdzie został zmuszony do podpisania oświadczenia, że zachowa tajemnicę więzienną. "Jeśli piśniesz słowo, wrócisz tu, ale wtedy już stąd nie wyjdziesz" - zapowiedziano. Nie pisnął ani słowa. Był tak przerażony, że na widok milicjanta trząsł się ze strachu. Dopiero w 1998 roku opowiedział o swych doświadczeniach. Wstąpił też do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, a z warszawskiego oddziału IPN otrzymał zaświadczenie o swym uwięzieniu.

Krwawe uroczysko
Problemem jest brak świadków tamtych wydarzeń. Jednak i tak relacje ludzi, do których udało się dotrzeć, były niesamowite. W tartaku, gdy piłowano drzewa ścięte na uroczysku, to tylko iskry leciały, tyle w nich było kul i odłamków - mówi Mirosław Barczyński, historyk z Muzeum Południowego Podlasia.

Przyszło NKWD
W 1944 roku w Kąkolewnicy stacjonował najpierw sztab marszałka Rokossowskiego, a po nim sztab II armii LWP z generałem Świerczewskim na czele. Z tym pierwszym przyszło NKWD, z drugim Informacja Wojskowa LWP. I właśnie te dwie formacje obarcza się odpowiedzialnością za zbrodnie dokonane w Kąkolewnicy.
Wojsko wysiedliło północną i południową część wsi oraz częściowo także wschodnią. Z relacji świadków wynika, że ludzi wyrzucano bez dobytku, nie pozwalając niczego zabrać. W chatach rozlokowało się wojsko. Wszelkie spichlerze, komórki i piwnice wykorzystano do więzienia ludzi: żołnierzy Armii Krajowej, dezerterów z LWP, często siłą do niego wcielonych, a także ludności cywilnej. Mordowano ich na miejscu bądź przewożono do oddalonego o 3 km od Kąkolewnicy lasu Baran.

Szukali kości
Rozmiarów ludobójstwa dokonanego w Kąkolewnicy do dziś nie zdołano oszacować. Zamiar rozwikłania ponurej tajemnicy w oparciu o ekshumację i materiał dokumentalny, a także na podstawie relacji miejscowej ludności, powstał już w 1980 roku, jednak jego realizację przekreślił stan wojenny. Częściową ekshumację udało się przeprowadzić dopiero w kwietniu 1990 roku, dzięki staraniom m.in. Mirosława Barczyńskiego oraz Jana Kołkowicza, historyka i publicysty związanego z ruchem niepodległościowym.
- Wyrywkowo, z dwóch dołów rozkopanych przez wojsko w czasie trzydniowych prac, wydobyto zaledwie 16 szkieletów, co miało raczej wymiar symboliczny - wspomina Kołkowicz. - Przekopanie całego uroczyska, liczącego kilkanaście hektarów, było praktycznie niemożliwe, zważywszy czas i środki techniczne jakimi dysponowano. Zastosowanie echosondy do prac wykrywkowych okazało się mało przydatne. Natomiast badanie metodą podczerwieni, przy pomocy zdjęć lotniczych nocą, chociaż skuteczniejsze, było zbyt kosztowne.

Zwyrodnialcy
IPN, który prowadził śledztwo w sprawie zbrodni na uroczysku Baran, przesłuchał 110 świadków. Z ich zeznań wynika, że w czasie stacjonowania w Kąkolewnicy sztabu II Armii LWP, okoliczny las Baran był strzeżony przez uzbrojonych żołnierzy. Osoby cywilne miały zakaz wstępu na ten teren. Skazanych dowożono ciężarówkami po zapadnięciu zmroku. Nocami świadkowie słyszeli odgłosy strzałów. Stwierdzono, iż po zakopaniu zwłok teren wyrównywano, a następnie starano się zamaskować miejsca zbrodni nasadzając mech i sadzonki drzew.
Przerażający jest opis tego, co odkryto podczas ekshumacji w 1990 roku. Ofiary miały ręce i nogi związane kablem i drutem. W chwili zgonu połamane kości ramion, żeber i podudzi. Na czaszkach widniały obrażenia postrzałowe. Otwory wlotowe pocisków znajdowały się w części tylnej lub bocznej. Część ekshumowanych czaszek posiadała ponadto ślady urazów mechanicznych, zadanych z dużą siłą narzędziami tępymi i twardymi. W jednym przypadku na ekshumowanych kościach czaszki nie stwierdzono obrażeń postrzałowych, były one natomiast ''rozfragmentowane'' na skutek zadanych z dużą siłą uderzeń.
Jeden z zamordowanych mężczyzn w wieku około 40 lat, został zastrzelony w chwili, gdy znajdował się już na dnie wykopanego dołu. Leżał na prawym boku, ręce miał skrępowane w okolicy nadgarstków, na plecach. Otwór wlotowy pocisku zlokalizowany był w okolicy ciemieniowej lewej. Pod czaszką, na dnie dołu, odnaleziono dowodowy pocisk. W oparciu o wydobyte w toku ekshumacji dowody stwierdzono, że ofiarami mordu byli żołnierze AK.

Do dziś nie jest znana liczba osób, na których wykonano egzekucje. Najostrożniejsi mówią o kilkuset ofiarach, ale inni podają 1300 do 1800 zabitych. Zamordowano tam też 30 młodych mężczyzn aresztowanych w kościele w Trzebieszowie, oraz żołnierzy z oddziałów zza Bugu, w tym z 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty. Wyroki sądu wojskowego wykonywał m.in. naczelnik więzienia sierżant Bazyli Rogoziński. Dopiero w 1980 utworzono symboliczną mogiłę. Oficjalne śledztwo wszczęto 8 marca 1991 r.

Świadkiem tych mordów był Józef Franczak ps Lalek - najdłużej działąjący polski partyzant, który po wejściu wojsk radzieckich na te tereny został wcielony do 2 Armii Wojska Polskiego (zdezerterował w styczniu 1945) i skierowany do Kąkolewnicy, gdzie mieścił się wojskowy sąd polowy...

 

 

Jest noc z 20 na 21 października 1963 roku. Historycznie rzecz ujmując dzieje się to kwadrans temu.

Półtora roku wcześniej odbył się pierwszy koncert niebiesko-czarnych. Tego roku olbrzymią popularność zdobywa zespół The Beatles wydając dwie płyty Please Please Me i With The Beatles.

Tegoż 1963 roku szczęśliwie wróciła na Ziemię Walentyna Tierieszkowa po 48 okrążeniach naszego globu. Dwa lata temu powrócił w glorii chwały na Ziemię Jurij Gagarin, pierwszy człowiek kosmonauta.

Pierwsze pokolenie powojenne osiąga dorosłość. Druga wojna światowa wydaje się być daleką przeszłością. Dzieci w szkołach czytają lekturę O człowieku, który się kulom nie kłaniał. Podziwiają bohaterskiego generała Waltera Karola Świerczewskiego, tego samego, który wraz z bolszewicką armią w 1920 roku zabijał polskich obrońców ojczyzny.

Na Kremlu już od 10 lat zasiada Nikita Chruszczow zastąpiwszy ojca narodów Stalina. W Polsce rządzi niepodzielnie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza z Władysławem Gomułką na czele. Nie ma już Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, jest za to Służba Bezpieczeństwa i oddziały ZOMO.

Właśnie tej nocy z 20 na 21 października trwa tajna operacja tych służb. Czego może ona dotyczyć niemal dwadzieścia lat po wojnie? Co spowodowało, że kilkuset osobowy oddział służb specjalnych komunistycznego państwa dotarł potajemnie nocą do małej lubelskiej wsi Stary Majdan?

Powodem jest jeden człowiek.

Znalazł się zdrajca, który przy pomocy radzieckiego urządzenia podsłuchowego liliput postanowił za trzy tysiące ówczesnych złotych wydać na śmierć ostatniego walczącego partyzanta Rzeczpospolitej Józefa Franczaka ps. Lalek.

Imię i nazwisko kapusia ustalił niedawno lubelski oddział IPN. Zachowało się również pokwitowanie odbioru tych trzydziestu srebrników. Był to członek rodziny niedoszłej żony Józefa Franczaka. Niedoszłej, gdyż żaden ksiądz nie chciał udzielić im ślubu bądź to z tchórzostwa bądź z obawy przed esbecką prowokacją.

Dotychczas hańba i posądzenie niesłusznie dotykało niewinnej rodziny, mieszkańców tej właśnie wioski, u których często Lalek się ukrywał.

Zorientowawszy się w zasadzce Józef Franczak nie poddał się. Podczas próby wymknięcia się ostrzeliwał esbeków. Zginął przeszyty serią z karabinu maszynowego. Według raportu umierał około dwóch minut. W aktach znajduje się nawet zdjęcie zabitego ostatniego partyzanta RP z widocznymi na piersiach śladami postrzałów.

Swoją walkę o wolną Polskę rozpoczął w 1939 roku w wieku 21 lat zaś zakończył bohaterską śmiercią po 24 latach mając lat 45. Był żołnierzem zgrupowania cichociemnego Hieronima Dekutowskiego Zapory. Po śmierci swego dowódcy w 1949 roku nie złożył broni i jak wielu innych z tego oddziału walczył jeszcze w czasach tak dla nas nieodległych.

4 marca 1957 r. poległ ostatni partyzant na Białostocczyźnie, ppor. Stanisław Marchewka "Ryba" z WiN. W aktach IPN zachowała się notatka oficera SB mówiąca o tym, że leśny bunkier "bandyty" udekorowany był obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Dopiero w lutym 1959 r. schwytano Michała Krupę ps. "Wierzba", a w 1961 roku Andrzeja Kiszkę Dęba.

Ostatni polski partyzant Józef Franczak jako zawodowy podoficer dostał się w 1939 roku do rosyjskiej niewoli, z której brawurowo zbiegł. Po powrocie do domu zaangażował się natychmiast w podziemną walkę.

W 1944 roku ujawnił się chcąc wstąpić do drugiej armii Wojska Polskiego. Skierowano go do obozu internowania w Kąkolewnicy. Właśnie nieopodal tej miejscowości stacjonował sąd polowy, w którym masowo wyroki śmierci podpisywał człowiek, który się kulom nie kłaniał wiecznie zataczający się alkoholik w polskim mundurze niejaki gen. Karol Świerczewski. Zwłoki zamordowanych, co wykazała ekshumacja w 1990 roku grzebano potajemnie w Uroczysku Baran.

Wtedy to Lalek poprzysiągł walkę z komunistami do samej śmierci. Po ucieczce z Kąkolewnicy powrócił do partyzanckiej walki kontynuując ją jeszcze 19 lat.

Mieliśmy po odzyskaniu niepodległości hasła grubej kreski, wybierzmy przyszłość. Zapomniano jednak chyba celowo o pięknej przeszłości i wielkich prawie nieznanych bohaterach.

Na próżno szukać dzisiaj jakiegokolwiek pomnika ostatniego polskiego partyzanta. Nie ma ulicy jego imienia, placu, ronda czy nawet niewielkiego klombu. Młodzież w szkołach nie ma zielonego pojęcia, że jeszcze w latach sześćdziesiątych byli tacy, którzy nie pogodzili się z komunistycznym zniewoleniem i walczyli z bronią w ręku.

 

BARDZO CIEKAWY ARTYKUŁ O OSTATNIM ŻOŁNIERZU NIEPODLEGŁEJ

 

Żaden Polski filmowiec nie sięgnął do życiorysu Józefa Franczaka, choć jego życie i walka to temat wymarzony na scenariusz filmowy.

Polska po 1989 roku zapomniała o swoich bohaterach. Zapomniała, gdyż zajęta była czczeniem i szybką produkcją nowych autorytetów i wzorów do naśladowania, do których postać ?Lalka? i jemu podobnych nijak nie pasowała..

 

Czy po lekturze, opisanych powyżej, faktów historycznych, które są bardzo dokładnie udokumentowane, ktoś może jeszcze myśleć, że nie było możliwości zaplanowania i przeprowadzenia Zbrodni Smoleńskiej?

...

 

Стукачам, чекистам и членам российской агентуры вход воспрещен. Szacun za postawę Znalezione w sieci Lista Wildsteina Pan polecił Jeremiaszowi, by udał się do Rekabitów i dał im pić wino, lecz oni nie pili wina i mieszkali w namiotach, będąc wiernymi nakazom ich praojca Jonadaba syna Rekaba. Wówczas Pan powiedział, że nie zabraknie im potomka, który by stał zawsze przed Panem. Niewierną zaś Judę, która nie usłuchała nakazów swego Pana Boga, Pan ukarze...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Kultura