
Co chorąży Muś powiedział o prawidłowości działania urządzeń naprowadzających:
Jeżeli chodzi o wskazania radiolatarni dalszej znajdującej się przed lotniskiem w Smoleńsku, to nie miałem żadnych zastrzeżeń co do ich wiarygodności. Wskazania tego urządzenia były prawidłowe. Po przelocie nad dalsza radiolatarnią, por. Wosztyl powinien kontynuować lot na bliższa radiolatarnię. Przełączył się na bliższa radiolatarnię i po przełączeniu por. Wosztyl stwierdził, że nie podobają mu się wskazani bliższej radiolatarni. Ja wtedy spojrzałem na wskaźnik NPP (będący ba wyposażeniu JAK-40) jak również na wskaźnik IKU. Stwierdziłem, że wskazania na w/w urządzeniach wychylają się w lewo i następnie wracają na prawidłowy kurs. Świadczyć to mogło, że są chwilowe zaniki sygnału z bliższej radiolatarni.Wobec tego, por. Wosztyl przełączył się na wskazania dalszej radiolatarni i kontynuował podejście według jej wskazań, tzn. od niej. Po przełączeniu jej wskazania były prawidłowe.
Ponadto opieraliśmy się na wskazaniach GPS. Chciałbym w tym miejscu zeznać, że wskazania GPS w porównaniu ze wskazaniami dalszej radiolatarni różniły się. Gdybyśmy oparli się tylko na wskazaniach GPS, to wyszlibyśmy 50 do 70 metrów z lewej strony od osi pasa.Jeżeli chodzi o GPS do niego wprowadziliśmy dane z tzw. karty podejścia. (…) Określają one topografię lotniska i sposób podejścia i sposób podejścia do lądownia na tym lotnisku, tzn. Siewiernyj w Smoleńsku. Na karcie (…) w lewym górnym rogu znajduje się opis IPU (w języku rosyjskim), tzn. pod nim są współrzędne punktu, które mają odzwierciedlać środek pasa. Na pasie punkt ten zaznaczony jest w formie kółka z krzyżykiem. Te dane – współrzędne zostały wprowadzone przez por. Kowaleczko do GPS. Jeżeli te dane byłyby prawidłowe, to GPS wskazywałby odchylenia w lewą stronę od osi pasa, tak jak by miało miejsce w dn. 10.04.2010r. W trakcie lotu wyglądało to w ten sposób, że GPS nakazywał nam skręcać w lewo, a NPP i IKU nakazywał nam korygować w prawo.Ostatecznie na wysokości bliższej radiolatarni zobaczyliśmy 2XAPM, tzw. bramkę i ona wtedy była jeszcze z prawej w odniesieniu do naszego lotu, por. Wosztyl skorygował wtedy lot. Następnie weszliśmy w bramkę i wylądowaliśmy. Podczas lądowania widoczność wynosiła 1500 metrów. Na zadane pytanie zeznaję:podczas podchodzenia do lądowania ja nie widziałem żadnego innego oświetlenia oprócz APM. Na zadane pytanie: podczas podchodzenia do lądowania ja nie przypominam sobie aby ze strony kontrolera z lotniska padały jakiekolwiek informacje, takiego typu jak jaką mamy odległość od pasa, na jakiej jesteśmy wysokości, czy jesteśmy na kursie. Kontroler wydał nam tylko zgodę na zajście do lądowania i po naszym potwierdzeniu, że jesteśmy na prostej, wydał zgodę na lądowanie. W trakcie ostatniej fazy lotu nie podawał żadnych komend.Ja nie słyszałem komendy ze strony kontrolera, aby nakazał nam odejście na drugi krąg. Po wylądowaniu kontroler pochwalił nas : „maładiec, abarot 180 rulitie na stajaniu”.
Następnie ustawiliśmy się na drodze kołowania równoległej do pasa 300 metrów od jej końca, blokując ją w ten sposób. Na zadane pytanie zeznaję: słyszałem komendy podawane przez kontrolera IŁ, który lądował po nas. Przypuszczam, iż IŁ lądował korzystając z RSBN. Urządzenie to emituje fale radiowe, które pozwalają załodze samolotu ustalić kierunek i odległość od pasa. JAK-40 i TU-154M w takie urządzenie, tzn. odbiornik nie jest wyposażony. Urządzenie to jest dokładniejsze i przydatniejsze przy lądowaniu niż wskazania bliższej i dalszej radiolatarni.
W trakcie podejścia IŁ, korespondencja pomiędzy nim a wieżą była prowadzona dosyć często. Meldunki o położeniu, to załoga IŁ-a podawała kontrolerowi, tzn. mówiła o odległości i wysokości do pasa. Kontroler mówił tylko o tym, że mają kontynuować podejście i że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie niżej niż 50 metrów.
Dalej chorąży zeznał, iż na ok. 12 minut przed katastrofą słyszał korespondencję wieży z załogą TU-154M. Znów padają słowa o 50 metrach, do jakich nakazali zniżyć się załodze kontrolerzy:
Po kolejnych około 20 minutach z głośników naszej radiostacji usłyszeliśmy załogę naszego tupolewa zbliżającego się do rejonu lotniska. Pamiętam, że załoga prowadziła korespondencję z wieżą kontrolną, która kierowała ich aby znaleźli się na kursie odwrotnym do lądowania w celu wykonania zejścia do lądowania. Kontroler kazał zniżyć się im do wysokości 500 metrów i podał warunki pogodowe, z tego co pamiętam było to 4000 metrów na 400 metrów, kilkukrotnie dopytywał się czy zajęli wysokość 500 metrów.
W końcu kpt. Protasiuk prostują, załoga odpowiedziała twierdząco. W momencie, kiedy załoga powinna wykonać zejście do lądowania, kontroler przekazał im informację o pogarszających się warunkach pogodowych 500 metrów na prawdopodobnie 80 metrów. Zapytał się ich czy na pewno chcą wykonać zejście do lądowania. Odpowiedzieli twierdząco, że wykonają warunkowo. Kontroler poinformował ich, aby byli przygotowani na odejście na drugi krąg z wysokości 50 metrów.
W międzyczasie mój dowódca załogi przekazał dowódcy załogi tupolewa na tej samej częstotliwości, że naprawdę się pogarsza pogoda i raz widać na 300 a raz 500 metrów. Wyszliśmy z samolotu wypatrywać tupolewa. Pogoda, widoczność pogorszyła się ponownie. Wróciłem do samolotu i nadałem przez radiostację „Arek teraz widać już 200”, odpowiedział „Dzięki”. Wróciłem po tym przed samolot. Po kilku minutach usłyszeliśmy charakterystyczne gwiżdżące brzmienie silników tupolewa, typowe dla zmniejszanych obrotów przy zniżaniu. Nagle obroty wzrosły do maksymalnych, po dwóch sekundach uderzenie i trzy wybuchy i krótko trwający dźwięk zatrzymującego się jednego silnika a potem już cisza.
Sytuacja nasza wyglądała tak, że nie wiedzieliśmy, czy możemy oddalać się od samolotu. Obserwowaliśmy tylko przejeżdżające obok nas pojazdy ratownicze. Po około 5 minutach nawiązałem łączność z wieżą zapytując „co z naszą tutką”, odpowiedział mi „żebym wysiadł z samolotu, bo oni stacjonują 50 metrów od samolotu którym przylecieliśmy.” Spotkaliśmy się z nim, drżący głosem odpowiedział nam, że tupolew spadł. Po około godzinie, kiedy nikt się nami nie interesował postanowiliśmy pójść na miejsce zdarzenia. Okazało się, że miejsce to nie jest oddalone 1500 metrów jak wcześniej nas informowano lecz 400-500 metrów od progu pasa i 50 metrów w lewo zgodnie z kierunkiem lądowania. Z samolotem TU 154 mieliśmy jedynie kontakt słuchowy, przez mgłę nie było go widać.
Ważna dla ustalenia, co działo się na miejscu katastrofy, gdy tylko Rosjanie mieli do niego dostęp, jest następna część relacji por. Musia:
Na miejsce katastrofy udaliśmy się po około 1 godzinie od jej zaistnienia. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały już tam służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał.Byliśmy tam około 15 minut. W trakcie pobytu tam zauważyłem, że do poszczególnych stanowisk, utworzonych przez służby znoszono części samolotu. Tych stanowisk było tam już wtedy kilka.Stanowiska te wyglądały w ten sposób, ze był to stolik, na nim dokumentacja, laptop itp. Przy stanowiskach znajdowali się ludzie.
Warto też przypomnieć inne słowa śp. Remigiusza Musia, z wywiadu dla tvn24.pl z 6 lipca 2010r. Wtedy również potwierdził, iż słyszał, jak kontrolerzy mówili załodze tupolewa o zejściu do 50 metrów:
- A słyszał Pan jeszcze komunikat wieży tuż po trzecim zakręcie TU-154: „Polski 101, i od 100 metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg”?
- Tak, ale ja słyszałem „50”. Tak mówiłem kolegom tuż po katastrofie i nadal tak twierdzę. Pamiętam też, że Ił również dostał od kontrolera komendę „50 metrów i być gotowym do odejścia”. Podczas pierwszego i drugiego podejścia.
(…)
słyszałem jak mówił wcześniej, że najniżej mogą zejść na 50 metrów i być gotowi odlecieć, jeśli nie zobaczą pasa. Nie na 100. Teraz: czy nasze słowa są bardziej wiarygodne, czy stenogram?
- Dwóch różnych komend kontrolera, który by raz mówił „bądźcie gotowi do odejścia przy 100 metrach”, a w innym momencie „bądźcie gotowi przy 50 metrach” Pan nie słyszał?
- Nie, nie słyszałem. Była jedna komenda.
- I jedyną osobą, poza kontrolerem i dowódcą TU-154, który ją słyszał był właśnie Pan?
- Tak. Artur i Robert mogli tylko potwierdzić moją wersję. Jeśli kontroler wszystkich traktował równo, to logiczne, że im też wydał komendę z wysokością 50 metrów.
- A jak było z wami, tzn. z lądowaniem Jaka-40?
- Nam również kontroler powiedział, że mamy zejść do wysokości 50 metrów.
Remigiusz Muś potwierdził również, że załoga Jaka uzyskała zgodę wieży na lądowanie:
- Czy wy uzyskaliście zgodę na lądowanie?
- Tak. Kiedy wyszliśmy z czwartego zakrętu i zameldowaliśmy, że jesteśmy na prostej.
- Kontrolerzy ze Smoleńska mieli zeznać, że nie wydali waszemu JAK-owi zgody na lądowanie. Uzyskaliście ją, czy nie?
- Tak. Kiedy wyszliśmy z czwartego zakrętu i zameldowaliśmy, że jesteśmy na prostej.
- Porównując to do sytuacji Tu-154: to był mniej więcej ten moment, kiedy w stenogramach występuje po sobie tych siedem niezrozumiałych wypowiedzi?
- No tak. Im został jeszcze czwarty zakręt, ale po pierwsze w przypadku Tu-154 trzeci i czwarty to był praktycznie jeden element – nie robi się między nimi wyrównania. Poza tym to jest większa i szybsza maszyna. Mogli się wcześniej dogadać, lub nie dogadać, na lądowanie. Tych komend w stenogramach brakuje najbardziej. Zaznaczam, że nie wiem, co zostało wypowiedziane w tych siedmiu niezrozumiałych komendach. Wiem, co powinno paść: zgoda, albo niezgoda na lądowanie. Wiadomo tylko, że kontroler sprowadzał ich nadal.
Zapytany, czy przysłuchiwał się rozmowom wieży z dowódcą Iła, odpowiedział:
Tak, ale to byli dwaj Rosjanie i często mówili niezrozumiale dla mnie. Ciężko było słuchać tej korespondencji. Tamtej komendy jestem jednak pewien.
Zresztą to jest do sprawdzenia, bo na naszym (JAK-a) magnetofonie, który miałem okazję raz później przesłuchać w obecności żandarmów, nagrana jest cała korespondencja Iła z wieżą. Po tym jak Rosjanie odeszli na inne lotnisko magnetofon, tak jak wiele innych odbiorników, wyłączyliśmy. Byliśmy tam bez akumulatorów a nie wiedzieliśmy, czy dojedzie zasilanie lotniskowe. Później włączyliśmy już tylko naszą radiostację, bez magnetofonu. Szkoda.
Słowa Musia mamy zarchiwizowane, więc szanowni MATACZE nie wciśniecie nam kitu z cudownie odnalezionymi "taśmami z Jaka"!!!
Na deser coś bez komentarzy...
Стукачам, чекистам и членам российской агентуры вход воспрещен.
Szacun za postawę
Znalezione w sieci
Lista Wildsteina
Pan polecił Jeremiaszowi, by udał się do Rekabitów i dał im pić wino, lecz oni nie pili wina i mieszkali w namiotach, będąc wiernymi nakazom ich praojca Jonadaba syna Rekaba. Wówczas Pan powiedział, że nie zabraknie im potomka, który by stał zawsze przed Panem. Niewierną zaś Judę, która nie usłuchała nakazów swego Pana Boga, Pan ukarze...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka