Trwa pandemia, atakuje wirus, a jeszcze bardziej panika, zrozumiałe jest więc, że często traci się z oczu sprawy najistotniejsze.
Gdy kurz opadnie (bo kiedyś opadnie), potwierdzą się zapewne najważniejsze hipotezy: koronawirus doprowadza do śmierci ludzi w podeszłym wieku, z chorobami "towarzyszącymi", w tym - w niektórych przypadkach - także ludzi młodszych; śmiertelność jest wyższa (ale nie drastycznie wyższa) niż przy zwykłej grypie sezonowej; zaraźliwość zbliżona, natomiast komplikacje po chorobie mogą być poważniejsze. Zapamiętamy, jakie elementarne, karygodne błędy popełniła WHO - np. twierdząc w styczniu, że wstrzymanie lotów z Chin nie pomoże, ale zaszkodzi (!) walce z epidemią. Z perspektywy czasu najprawdopodobniej uznamy, że reakcja świata na pandemię była zbyt późna, natomiast przesadzona, bo spowodowała dotkliwe konsekwencje dla gospodarki światowej, co z kolei stało się przyczyną śmierci - w mniej medialny sposób niż COVID-19 - wielu ludzi. Na przykład chorych na inne choroby, a pozbawionych - przez "zamrożenie" po czym zubożenie świata - odpowiedniej pomocy.
Przyczyna pierwotna tej reakcji była banalna. Na samym początku użyto wobec choroby tajemniczych określeń budzących grozę (koronawirus, COVID-19), zamiast nazwać ją po prostu "GRYPĄ łuskowców" lub "GRYPĄ nietoperzy". Gdy w przeszłości choroby wirusowe płuc nazywano "grypą ptasią" i "grypą świńską", nie było takiej paniki (choć na świńską zmarło według oceny WHO do 575 tysięcy ludzi). Po prostu, słowo GRYPA brzmi tak swojsko jak "przeziębienie". Groza "nieznanego" pobudziła rozkręcanie się medialnej spirali, potęgującej panikę, a ta śmiertelnie przestraszyła polityków. Politycy - w nowym świecie internetu, czyli błyskawicznego obiegu informacji - żyją w wiecznym lęku o oskarżenia, że nic nie robią lub robią za mało i za późno.
Więc zrobili wszystko, co mogli, żeby nikt nie mógł się do nich przyczepić: zatrzymali świat na taką skalę, jakiej ludzkość jeszcze nigdy nie doświadczyła. Żaden wirus i żadna pandemia w historii nie wywołały takiej reakcji. Nawet więcej: NIC nie wywołało takiej reakcji!
W tej prewencyjnej wojnie, której konsekwencje okażą się groźne i dotkliwe, ale która w tej chwili ratuje życie przede wszystkim chorym z zagrożonych grup, Polska okazuje się być - jak dotąd - skuteczna.
Powiedzmy wprost: w porównaniu z wieloma państwami europejskimi - bogatszymi, o wyższym poziomie opieki zdrowotnej, pozornie lepiej funkcjonującymi - w godzinie ważnej próby, gdy stawką jest ludzkie życie, sytuacja w Polsce wygląda dobrze. Polska daje sobie radę - jako państwo, jako społeczeństwo czyli ludzie i system, w którym funkcjonują - znacznie lepiej niż takie kraje jak Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Belgia, Szwajcaria, Holandia - nie wspominając już o Włoszech i Hiszpanii.
Zrezygnujmy z porównywania liczby chorych, bo tu wyniki mogą być w znacznym stopniu uzależnione od liczby przeprowadzonych testów. Spójrzmy jedynie na zgony. Nimi najtrudniej manipulować. Ich się na poważną skalę nie ukryje. Nawet jeżeli istnieją tu jakieś nieścisłości, jest to najbardziej konkretna liczba. Mówiąca najwięcej o najważniejszych, bo ostatecznych, nieodwracalnych konsekwencjach epidemii.
W Polsce liczba zgonów z powodu koronawirusa musiałaby przekroczyć zdecydowanie 10 tysięcy, żeby można było mówić o tym, że elementy ochronne zawiodły. A tych zgonów jest dziś - w szóstym tygodniu epidemii - wciąż zdecydowanie poniżej 500. Nawet jeszcze poniżej 300. Gdy w krajach Zachodniej Europy, które wymieniłem, statystyka wykazuje rozpiętość liczby zgonów na milion mieszkańców od ponad 130 (Szwajcaria) do ponad 300 (Włochy) i prawie 400 (Hiszpania), w Polsce jest to dziś zaledwie 7(!).
Siedmiu zmarłych na milion mieszkańców! A to oznacza, że statystycznie na przykład na Warszawę przypada poniżej 13 osób zmarłych, a na Łódź - poniżej 5.
Oczywiście, zdecydowanie za wcześnie na jakikolwiek tryumfalny ton. Zagrożenia nadal istnieją, są poważne, sytuacja może ulec zmianie na gorszą, ale na obecnym etapie wojny z epidemią COVID-19 trzeba zauważyć to, co na odnotowanie zasługuje.
Nie wiemy, jakie czynniki mają decydujący wpływ na tę dobrą sytuację, w jakiej Polska się znajduje. Na pewno kwalifikacje i ofiarność służby zdrowia oraz to, że społeczeństwo zrozumiało zagrożenie i zastosowało się do uciążliwych reguł.
Istnieje także pogląd, że to efekt tego, iż znaczna część Polaków podlegała jeszcze powszechnym szczepieniom przeciwko gruźlicy, z których kraje Zachodu zrezygnowały dekady wcześniej. Pojawiła się bowiem hipoteza, że szczepienie przeciw gruźlicy może chronić przed koronawirusem. Podkreślam: to zaledwie hipoteza.
Tak, czy inaczej, najistotniejsze LICZBY, przekazują nam jednoznacznie dobrą informację.
Dlatego tak bardzo denerwują mnie panikarskie tytuły w polskich mediach. Np.: "Już ponad 200 zgonów". Nie żadne "już", ale "dopiero", a jeszcze lepiej: "zaledwie". "Już" trzeba zachować dla Włoch, Hiszpanii, Francji i Wielkiej Brytanii, gdzie liczba ofiar epidemii albo przekroczyła 10 tysięcy lub JUŻ nawet 20 tysięcy.
Do tych rozdygotanych panikarzy pytanie: czy wiecie, że bez koronawirusa umiera na świecie 150 tysięcy ludzi KAŻDEGO DNIA?
Od kilkunastu lat redaguję dział "judaizm" i współredaguję dział "opinie" na portalu Forum Żydów Polskich. Piszę felietony dla portali tvpworld.com oraz tysol.pl .Ukazały się dwa wydania mojej książki "Judaizm bez tajemnic" (2009, 2012). Od 2005 roku prowadzę działalność edukacyjną na temat judaizmu i religijnej kultury żydowskiej w 'Stowarzyszeniu 614. Przykazania' (The 614th Commandment Society) działającym z Kalifornii. W latach 2009-2014 współpracowałem z żydowskim wydawnictwem 'Stowarzyszenie Pardes', uczestnicząc w redagowaniu tłumaczeń na język polski klasycznych dzieł judaizmu. W roku 2011 opublikowałem w formie książkowej rozmowę z autorem monumentalnego, żydowskiego tłumaczenia Tory na polski - ortodoksyjnym rabinem Sachą Pecaricem ("Czy Torę można czytać po polsku?").
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości