Praojcem marksizmu, czyli antyewangelii zazdrości, nie jest Hegel ani Saint-Simon, tylko Judasz. W jego świętoszkowatym pytaniu "czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?" zawierają się wszystkie kluczowe elementy tej ideologii: zawistne podbechtywanie, aprobata dla demoralizującego rozdawnictwa i złodziejska obłuda.
Natomiast odpowiedź Chrystusa - "zostaw ją (...) bo ubogich zawsze macie u siebie" - jest w swym duchu nie tylko antymarksistowska, ale też, szerzej rzecz ujmując, jednoznacznie antyegalitarystyczna. Biedni będą istnieć zawsze, bo bieda i bogactwo to kategorie względne, a tym samym każda nierówność stanowi wodę na młyn dla roszczeniowych populistów, podczas gdy absolutna równość może oznaczać jedynie absolutną nędzę i całkowity rozkład społeczno-gospodarczy.
Rzecz zatem nie w tym, czy istnieją nierówności i względne ubóstwo niektórych, tylko w tym, czy względnie bogaci roztropnie poprawiają bezwzględny status swoich mniej majętnych bliźnich poprzez zwiększanie ich produktywności w ramach działalności przedsiębiorczej (lub poprzez precyzyjnie ukierunkowaną dobroczynność wynikającą z aktu dobrej woli).
Innymi słowy, egalitaryzm to, mówiąc po rothbardowsku, bunt przeciw naturze, który jest szczególnie niszczycielski wtedy, gdy stroi się z jednej strony w marksistowską dialektykę, a z drugiej strony w ewangeliczne ideały. Całe szczęście, że nawet minimalnie uważni czytelnicy Ewangelii muszą zdawać sobie sprawę, jak fundamentalnie przeciwstawne są oba te źródła uzasadnień, a nawet minimalnie uważni czytelnicy marksistowskiej antyewangelii - jak fundamentalnie bałamutna i nielogiczna jest ona sama.
Cenię wolność osobistą, ekonomiczny zdrowy rozsądek, logiczną ścisłość, intelektualną uczciwość i dyskretną dobroczynność.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura