Kiedy byłem małym chłopcem... (to nie początek piosenki)... chciałem się dowiedzieć, ile wynoszą podatki. Wtedy dowiedziałem się, że nie ma prostego wyliczenia, bo jest ich wiele i do podatków zaliczyć trzeba obowiązkowe składki, jak i podatek VAT. Nie mogłem pojąć, jak to jest, że zarabiając pieniądze, płacimy podatki, wydajać pieniądze, również musimy to robić. Kłóciłem się ze starszym bratem, że to nielogiczne, więc widocznie VAT jest podatkiem nie kupującego, a sprzedającego, czyli czymś w rodzaju podatku dochodowego dla firm. Naiwne, co nie? Echh... teraz już wiem, że system fiskalny nie jest stworzony, by budować razem skuteczniej wspólne dobro, a żeby pasożytować na pracowitych obywatelach na tyle sprytnie, by nie czuli braku wysysanej krwi.
Porządkując sprawy, zanim poruszę kwestię z tytułu notki, obywatel płaci rządowi znaczną część swojego dochodu co miesiąc ok. 40% oraz przy zakupie wielu usług i towarów również znaczną kwotę przekraczającą w niektórych przypadkach nawet 50% już z okrojonej wypłaty. Oczywiście już na wstępie wszystko jest zagmatwane, by nikt tak łatwo nie mógł się doliczyć, ile dokładnie co miesiąc sponsoruje państwo i ile może od niego wymagać. Są zwolnienia z podatku, różne progi podatkowe, podatki rozdzielone na czyste podatki i obowiązkowe składki, no i w końcu numer, który bardzo dobrze się przyjął, czyli podział na kwotę netto i brutto. Oba obco brzmiące słowa nic wcześniej specjalnego nie znaczące, więc trzeba sięgnąć do słownika, by je zrozumieć. Tam się dowiadujemy, że netto oznacza wartość usługi bez podatku lub wynagrodzenie płacone do ręki. Tu wszystko się zgadza, poza tym, że obecnie raczej jest to wpłata na konto, nie do ręki. Inaczej jest z brutto. Definicja mówi o płacy bez potrąconych podatków i składek lub wartość usługi wraz z należytym podatkiem. Każdemu normalnemu człowiekowi skojarzy się zatem prosty wniosek, że tyle kosztuje naszego pracodawcę nasza comiesięczna praca oczywiście bez uwzględnienia kosztów utrzymania miejsca pracy, jak księgowość, zarządzanie, czynsz, media, konserwacja, amortyzacja i naprawa narzędzi pracy, zaplecze socjalne, utrzymanie warunków bhp, fundusz strat w wyniku chorób, błędów, kradzieży i oszustw pracowników. Gdyby te dodatkowe koszty doliczyć moglibyśmy mówić o koszcie pracy jednego pracownika, ale musimy wrócić do felernej kwoty brutto, która nie jest tą logiczną z definicji, a jedynie ją symuluje. Ta wartość, która powinna być pełną pensją, jaką płaci pracodawca pracownikowi za jego usługę pracy, jest tylko iluzją dla szeregowych pracowników, by myśleli, że dochodowy podatek wynosi jakieś 28% ich pensji, a nie jak wyżej wspomniałem ok. 40% (rozważając tylko niskie pensje w najniższym progu podatkowym 18%). Czemu kwota brutto nie jest pełną pensją? Czemu Urzędy skarbowe i statystyczne wymagają posługiwania się wymyśloną przez rząd wartością z pomiędzy pełnej kwoty wypłacanej za pracę, a tej otrzymywanej po potrąceniu podatków i składek? Czemu rozdzielono składki ZUS opłacane z wypłaty na te płacone przez pracodawcę i te niby płacone przez pracownika, skoro je też potrąca i przelewa do ZUS pracodawca? Czemu jest stworzona ta fikcja i zbędna papierologia, skoro logicznego sensu dla pracowników i pracodawców nie ma żadnego?
Odpowiedź jest prosta i padła już na początku. Chodzi o zagmatwanie tak systemu, by mało kto się w nim mógł połapać, szczególnie jeśli nie jest księgowym, ekonomistą lub przedsiębiorcą, w dodatku gdy jest tak zajęty pracą zarobkową, że nie ma czasu na zajmowanie się głupotami. Logiczny sens istnienia kwoty brutto będącej niepełną wartością pensji bez potrąceń podatków jest psychologiczny i służy rządowi. Ludzie prości nie mają pojęcia, jak są skubani, wierzą, że część składek płacona przez pracodawcę jest częścią na ZUS pracodawcy, nie mają pojęcia, że są to jego pieniądze i niczym się nie różnią od tej części płaconej niby przez nich. Są cwanie rozdzielone, by stworzyć wrażenie niższych podatków i przekierować część pretensji pracowniczych o zbyt niskie zarobki z rządu na pracodawców. Pracownik widzi, jaką wartość tworzy dla swojego szefa, nie widzi natomiast wielu jego ukrytych kosztów, szczególnie tych związanych z ryzykiem i amortyzacją inwestycji, ale i tych kosztów płacowych ponad kwotę brutto. Stąd powszechnie panuje opinia, że pracodawcy wyzyskują swoich pracowników, a rząd swoimi różnymi wymogami i przepisami socjalnymi dba o ludzi pracujących. Psychologicznie świetnie wymyślona i wpojona bajeczka trwa tak od przemian gospodarczych i nie widać jej końca. Każdy kto powiela i posługuje się publicznie kwotami brutto świadomie lub nie wspiera rządową manipulację. Kwota brutto jest fikcyjną nic nie znaczącą wartością, której definicja jest ordynarnym kłamstwem. Kolejne po sobie rządy ciągle trwają przy tym oszukiwaniu obywateli, bo dobrze wiedzą, że uświadomienie wszystkich Polaków o prawdziwej kwocie odprowadzanych podatków mogłoby doprowadzić do zamieszek, a nawet obalenia systemu. Dziwiłem się, że tak niewiele jest informacji o prawdziwej pełnej pensji. Nie ma nawet ona swojej nazwy. Określana jest jako całkowity koszt pracodawcy, co jest błędne, bo tak naprawdę nie zawiera ona całkowitych kosztów zatrudnienia, które wypisałem chociażby na początku. Tolerowanie przez pracodawców funkcjonowanie tej fikcji i manipulacji nazwami ma tylko jedno logiczne wytłumaczenie. Też znaleźli w tym oszukańczym systemie szansę dla siebie. Godzą się z rolą krwiopijcy prywaciarza, ale jednocześnie również rewanżują się podobnym oszustwem. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, więc proponują zaufanym pracownikom pracę na czarno lub niską pensję podstawową, a za to więcej kasy na lewo. Pracownik nieświadomy prawdziwej wysokości pensji, jaką pracodawca normalnie powinien płacić, godzi się na niepłacenie składek na własną emeryturę, bo myśli, że pracodawca łaskawie oddaje mu niemal wszystkie oszczędzone na tym pieniądze. Pracownik dostaje do ręki pensję np. o prawie 30% wyższą, więc zbliżoną do kwoty brutto. Czuje się na tym wygrany i to on bardziej dba, by sprawa się nie wydała. Czuje się bardziej winny, skoro ma wrażenie, że bardziej okrada państwo, niż jego wspólnik. Pracodawca jednak też ma znaczną korzyść, oszczędzając nawet blisko 25% na pracowniku. Dodatkowo nie musi spełniać wyższych wymogów socjalnych i podatkowych określonych dla wyższych ilości zatrudnionych ludzi na pełny etat. Tu wystarczy wspomnieć, że tolerowanie takich numerów przez państwo jest tak powszechne, że najwięcej zatrudnionych na czarno występuje w firmach wykonujących usługi za publiczne pieniądze, np. budujących drogi.
To tyle o kwocie brutto. Mam nadzieję, że doczekam się odważnych wpisów od osób, które przyznają się, że nie mieli pojęcia ile faktycznie wynosi pensja bez potrąceń podatków.
Inne tematy w dziale Gospodarka