Mirosław Skrzypczyński, były prezes PZT. Fot. Youtube/Wiadomości Zielona Góra
Mirosław Skrzypczyński, były prezes PZT. Fot. Youtube/Wiadomości Zielona Góra
Sławomir Jastrzębowski Sławomir Jastrzębowski
5523
BLOG

Skuteczny lincz na Skrzypczyńskim

Sławomir Jastrzębowski Sławomir Jastrzębowski Tenis Obserwuj temat Obserwuj notkę 43

Od ponad miesiąca obserwuję z pewnym zainteresowaniem skutecznie przeprowadzany lincz na prezesie Polskiego Związku Tenisowego Mirosławie Skrzypczyńskim. W jego wyniku działacz sportowy nie jest już ani prezesem PZT, ani nie zasiada w zarządzie związku. Za to w oczach opinii publicznej został rodzinnym przemocowcem o skłonnościach pedofilskich, skrytym trucicielem oraz ordynarnym seksistą. Sporo i rozrzut też spory, a być może to wcale nie koniec. Wydaje się, że został trwale wyeliminowany z gry, co było celem akcji. Akcji, która ma szlachetne intencje, a być może niekoniecznie.  

Mechanizm linczu

Tu jawią się trzy kwestie: po pierwsze, z linczem jako takim ciężko walczyć, właściwie walczyć się nie da, ponieważ bazuje on na rozbudzonych, silnych, negatywnych emocjach, a emocjom do rozumu przemówić się nie da. Stąd pozycja każdego linczowanego przez media jest trudna do obrony, a gdyby nawet po latach okazało się, że lincz był jednak niesłuszny to straty wizerunkowe są trwałe, a pełne oczyszczenie niemożliwe. Co więcej, nawet próba zadania pytań, zwrócenia uwagi na wątpliwości w sprawie kończy się atakiem na niedowiarka: „pedofila bronisz!”, więc odważnych oczywiście brakuje. Po drugie, być może lincz jest słuszny i należy się łobuzowi. Co prawda, co do zasady teoretycznie przyjęliśmy jako cywilizacja, że lincz nie jest słuszny, że jest domniemanie niewinności, a winę trzeba udowodnić, ale w praktyce to bzdury nie działające ani w mediach, ani tym bardziej w sądach. Po trzecie wreszcie i tu najważniejsze, emocjonalnym linczem da się w sposób absolutnie rozumowy sterować, mało tego, lincze często wywołuje się i przeprowadza według ściśle ustalonych planów, żeby odnieść ściśle określone, precyzyjnie ustalone korzyści na przykład finansowe, albo polityczne. Ciekawe prawda? Zauważyli Państwo jak przy tej okazji grillowany jest młody prawicowy minister sportu Kamil Bortniczuk? Pewnie przypadek. Spójrzmy na linczowanie Skrzypczyńskiego, ciekawa historia.

Niby dlaczego teraz?

Serial o Skrzypczyńskim zaczyna się pod koniec października artykułem w Onecie. Dwaj dziennikarze Janusz Schwertner i Jacek Harłukowicz publikują materiał na podstawie słów byłej teściowej Mirosława Skrzypczyńskiego. Z materiału wynika, że prezes PZT lata temu stosował w domu przemoc fizyczną i psychiczną, której ofiarami miały paść była żona i córki. Tyle tylko, że żona zdecydowanie zaprzecza i córki też tego nie potwierdzają. Żona pisze do dziennikarzy Onetu, którzy chcą z nią rozmawiać o rzekomej przemocy domowej: „Szanowny Panie, to co pan próbuje zrobić i insynuować jest na tyle obrzydliwe, że informuję, iż powiadomię o tym mojego byłego męża. Proszę zaprzestać jakichkolwiek kontaktów ze mną". Czy to znaczy, że Skrzypczyński na pewno nie dopuszczał się przemocy wobec najbliższych? Nie. Ale słowa teściowej to za mało, żeby można było odpowiedzialnie zacząć tekst w największym w Polsce portalu od słów: „Szef Polskiego Związku Tenisowego Mirosław Skrzypczyński przez lata stosował przemoc psychiczną i fizyczną wobec swojej rodziny i wobec zawodniczek, które trenował. Córka: "Bałam się go i boję do tej pory". Była teściowa: "Bił mnie, moją córkę i wnuczkę". Jedna z tenisistek: "pierwszy raz dotknął mnie, gdy miałam 14 lat". W czasie największych triumfów Igi Świątek, Onet odkrywa ciemne karty polskiego tenisa.”, a tak właśnie zaczyna się pierwszy artykuł: żadnych wątpliwości, żadnego domniemania niewinności. Z punktu widzenia odpowiedzianego dziennikarstwa, to oczywiście co najmniej wątpliwe, ale dziennikarze nie mają żadnych wątpliwości, chociaż powinni. Klasyczny lincz. Może i słuszny, a może i nie.

Pani polityk po 30 latach

Następnie na scenę wkracza posłanka lewicy Katarzyna Kotula. Mówi otwarcie, że ponad 30 lat temu, jako nastoletnia zawodniczka padła ofiarą „seksualnego predatora”, Mirosława Skrzypczyńskiego, który był jej trenerem. Miał się z nią zamykać w kantorku i dotykać ją w miejsca intymne. Media w zasadzie gremialnie wierzą w jej relację. Może i słusznie, a może nie. Posłanka Kotula do tej pory znana była ze skandalicznej wypowiedzi dotyczącej pięciorga dzieci Tadeusza Cymańskiego „Panie pośle, chciałabym powiedzieć, że to nie sztuka iść w ilość, ale sztuka iść w jakość”, ale teraz jest ucieleśnieniem ofiar walczących o swoje prawa. Czy można zweryfikować jej relację? Raczej nie. Czy można Skrzypczyńskiemu postawić zarzuty? Nie, z punktu widzenia prawa zarzuty się przedawniły. Czy można założyć, że Kotula kłamie? Niby można, ale zaraz nazwą cię obrońcą pedofilów. Jaki interes mogłaby mieć Kotula w kłamaniu? Dobre pytanie. Może polityczny, a może i finansowy? Z finansami pani Kotuli mamy dość tajemniczą sprawę. Musiała być chyba zamożną kobietą, skoro ponad 20 lat temu studiowała w USA, ale z oświadczenia majątkowego wynika, że oprócz kilkunastu tysięcy złotych nie ma nic. Nie ma żadnego majątku. Ciekawe. Ciekawsze może być jeszcze to, że otacza się oficjalnie ludźmi, którzy z Polskiego Związku Tenisowego odeszli, a chcieliby wrócić. Czy to znaczy, że Kotula zmyśliła całe wydarzenie? Ja tego nie wiem i nie sugeruję. Wiem, że jej relacja jest wykorzystywana politycznie.

Truciciel nasenny

Kiedy Skrzypczyńskiego okrzyknięto już potworem domowym i pedofilem, w artykule Onetu pojawia się nowa postać i nowe zarzuty. Była tenisistka Katarzyna Teodorowicz twierdzi, że lata temu Skrzypczyński dosypał jej środki nasenne przed ważnym meczem, który przegrała z ówczesną żoną prezesa. Czy można to udowodnić? Nie, ale Teodorowicz nie ma wątpliwości. Skrzypczyński zaprzecza i tutaj, ale jego tłumaczenie jest warte uwagi. W oświadczeniu napisał, że Teodorowicz po meczu przeciw jego ówczesnej żonie grała jeszcze w deblu razem z żoną przeciw innemu duetowi i ten pojedynek wygrały. O tej okoliczności Teodorowicz nie wspomniała. Cóż, wsypane środki nasenne musiałyby mieć niezwykle przedłużony czas rozpoczęcia działania.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi…

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, może chodzić o pieniądze. Polski Związek Tenisowy przed prezesowaniem Skrzypczyńskiego miał około 3-milionowy budżet rocznie, teraz ma około 40 milionów. Łakomy kąsek. Przejęcie związku, to przejęcie władzy nad budżetem. Więc może zorganizowano medialno-polityczną akcję, żeby to zrobić? Ja tego nie wiem, ale wiem jak to się teoretycznie robi. Zajmują się tym na przykład wyspecjalizowane w czarnym PR agencje. W Warszawie dobre są dwie. Zbierają fakty, analizują, wybierają słaby punkt i rozpisują szczegółowy scenariusz, który modyfikuje się na bieżąco, bo dużo się dzieje. Sprawą trzeba zainteresować media i tu są dwie drogi, albo kupuje się dziennikarzy płacąc im gotówką za publikacje, albo nie wtajemnicza się ich w szczegóły informując punktowo o sprawie i wskazując na społecznie słuszne i moralnie uzasadnione zajęcie się sprawą. Jeśli chodzi o Schwertnera i Harłukowicza, to z w zasadzie ręczyć mogę, że nie wzięli pieniędzy, bo ich znam. Harłukowicz może mieć co prawda prywatną motywację związaną z Polskim Związkiem Tenisowym, bo ten próbuje mu doręczyć pozew, ale komornik twierdzi, że nie można ustalić, gdzie przebywa redaktor Harłukowicz. Teksty piszą więc dla dziennikarskiej sławy, a skrzydeł może dodawać im polityka. W ostatnich tekstach atakują wprost prawicowego ministra sportu Kamila Bortniczuka żądając od niego działań dotyczących związku, których on zgodnie z prawem przeprowadzić nie może. Niemniej atak nie ustaje. Kto byłby zainteresowany bojami między ministerstwem sportu, a związkami sportowymi może wrócić do sprawy zawieszenia przez Jacka Dębskiego prezesa PZPN Mariana Dziurowicza i paniczne odwieszanie go wobec gróźb wykluczenia polskiej reprezentacji z rozgrywek.

Wisienka na torcie

Skrzypczyński rozesłał mediom i umieścił na facebooku swoje oświadczenie. Oczywiście, że jest niewinny, że padł ofiarą i tak dalej. Ciekawe w nim jest to, że twierdzi, iż dziennikarze dali jego teściowej 1000 zł za przekazanie negatywnych informacji o nim. Redaktorzy Schwerter i Harłukowicz zaprzeczyli gwałtownie i zapowiedzieli pozwy sądowe. Z myśliwych na chwilę zostali zwierzyną. Pozwy zapowiada też Skrzypczyński, bo w całej sprawie chodzi także, a może przede wszystkim o pieniądze. I to nie o 1000 złotych. Cdn

 


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj43 Obserwuj notkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Sport