Świeża śmierć Kamila Durczoka przyniosła ze sobą spolaryzowane, gwałtowne emocje. W przestrzeni publicznej fani upadłego dziennikarza wypowiadali wprost, pod nazwiskami, obwiniające świat, albo część świata oskarżenia „zaszczuli go nam”, natomiast jego antagoniści zastanawiali się (także pod nazwiskami) dlaczego o zmarłych trzeba mówić tylko dobrze, i że w tym przypadku w imię prawdy mówić powinniśmy raczej o „kanalii”. Celem tego tekstu nie jest jednak namysł, jak właściwie powinniśmy mówić o zmarłych, tym bardziej o świeżo zmarłych, błąkając się między cywilizacyjnie nabytą wrażliwością a wrodzonym żądaniem prawdy. To nie o tym. Ten tekst jest raczej publicystyczną zachętą do wykonania dość ważnej, jak sądzę i pouczającej, mam nadzieję, pracy nad Durczokiem, nad sylwetką, osobą, karierą i absolutnie koncertowym stoczeniem się na samo dno ważnej kiedyś postaci w polskich mediach. Krótko mówiąc Durczok jako case.
Case, czyli po prostu przypadek, to na studiach, wykładach, seminariach, kursach dla menedżerów, dziennikarzy, przedsiębiorców, psychologów a może i terapeutów czy ludzi po prostu ciekawych, możliwość poszerzenia własnej świadomości dotyczącej ludzkiej natury, charakterów, mechanizmu robienia kariery, ale i radzenia sobie lub też właśnie kompletnego nieradzenia sobie z kryzysem.
W optymistycznej wersji świeżo zmarły Durczok, czy właściwie case Durczoka, odpowiednio przeanalizowany i spointowany mógłby być może uratować komuś życie, właśnie dlatego, że swojego spektakularnie nie uratował. Tu trzeba by solidnej pracy na pograniczu dziennikarstwa i pewnie psychologii. Przeanalizowania chronologii, wywiadów, dokumentów, przeprowadzenia rozmów z jego znajomymi, ale być może także z jego ofiarami, które teraz mogą pozwolić sobie na większą otwartość. Bez ckliwości i rewanżyzmu.
Ktoś może oczywiście powiedzieć, że jest zdecydowanie za wcześnie, żeby to robić i to jest oczywiście prawda. Zresztą jest to taka sama prawda, jak to, że robić to trzeba właśnie teraz, kiedy nie zatarła się pamięć i może także emocje, które go otaczały, a które w całym tym procesie były nadzwyczaj ważne. Emocje skrajne. Skupić trzeba by się zapewne na punktach, pytaniach. Jak to się stało, że ten właśnie Ślązak zrobił ogólnopolską karierę? Jaki był w tym udział jego pracowitości, cech charakteru (jakich?), a jaki pomyślnego wiatru zmian, który Durczok umiejętnie złapał w żagle? Czy cechy, które przyniosły mu sukces nie zniszczyły go potem: „Rurku, nie wkur… mnie. Od dwóch dni jest tak upierdol… stół tutaj”? Czy gdyby nie publikacje „Wprost” z 2015 roku o jego mobbowaniu i molestowaniu seksualnym podwładnych dalej byłby na szczycie? I teraz najważniejsze, te 6 lat od 2015 roku. Wyrzucony z pracy wpada w korkociąg zatracenia. Nie radzi sobie z niczym. Pada jego firma, małżeństwo nie wytrzymuje, wpada w totalny alkoholizm, a wreszcie okazuje się, że fałszuje podpisy na dokumentach bankowych. Taki twardy, a taki miękki. Coraz więcej frustracji, która znajduje odbicie w jego wpisach w mediach społecznościowych. Nie jest już dziennikarzem, tylko oszalałym hejterem atakującym na oślep przede wszystkim jedną opcję polityczną. Bez finezji, taktu z kwintesencją brutalnego chamstwa. Jakby się mścił? Po śmierci Krzysztof Skiba ujawnia, że Durczok pił w ostatnim okresie alkohol szklankami. Droga do zatracenia? Brak siły i wiary, żeby wstać? Za miękki na twardziela, którego chciał grać.
Miałem nieprzyjemność jakoś tam znać Durczoka. Z mojego subiektywnego punktu widzenia całkiem nieciekawa postać. Uważam jednak, że case Durczoka jest fantastycznie wprost ciekawy. Ktoś powinien wykonać tę robotę. Będzie niezwykle pożyteczna.
Inne tematy w dziale Kultura