Ludzie mają taką cechę, że cieszą się z cudzego nieszczęścia. Tak już jest. Nieszczęście innych to świetny temat do pogaduszek, a poza tym pokazuje naszą niewątpliwą wyższość, na przykład moralną. Wszyscy się cieszą z nieszczęścia innych, bo wszyscy są wredni, ale każdy udaje, że się nie cieszy, i że on nie jest wredny, tylko na przykład przemawia z pozycji godnościowych. Wtedy nieszczęście bliźniego wywyższa go nolens volens poprzez poniżenie współbrata. Poniżanie bliźnich ma w sobie coś terapeutycznego, choć oczywiście każdy musi zaprzeczyć. Z nieszczęścia innych ludzie się cieszą, chociaż się nie uśmiechają, gdyż nie wypada, przecież jesteśmy dobrze wychowani i w ogóle. Tymczasem ludzie są wredni. Wiem po sobie.
50 urodziny redaktora Roberta Mazurka były i jeszcze przez kilka dni będą świetnym tematem do pogaduszek, ponieważ były nieszczęściem. O mój Boże! Jakie to było nieszczęście! Ja cię nie mogę! Co za homerycka katastrofa! Przez dwa dni był to dominujący temat w polskim Internecie i z tego chociażby powodu warto na niego rzucić umysłem.
Cóż więc się wydarzyło? Boże, co za nieszczęście! Nic takiego się nie wydarzyło! Nic! Znany, świetny i szanowany dziennikarz Robert Mazurek (nie jesteśmy kolegami, chociaż się znamy. Nie pożyczam od niego pieniędzy i nie prosiłem go o podżyrowanie kredytu, nawet nie piliśmy razem alkoholu, więc jestem w miarę obiektywny) miał okrągłe urodziny, na które zaprosił gości i oni przyszli. Boże co za nieszczęście! Czego się tu czepiać? Że przyszli? Z punktu widzenia Szanownego Jubilata to, że zaszczycili go swoją obecnością naprawdę ważni politycy z naprawdę różnych opcji, często pozostający ze sobą w sporze publicznym, to absolutny sztos, chcę powiedzieć, że to pokazuje, iż Robert Mazurek jest marką, ma bardzo silną pozycję, wpływy i relacje w świecie polskiego świecznika. Proszę zwrócić uwagę, użyłem słowa „relacje” a nie „znajomości”. „Relacje” są dobre, a „znajomości” złe, chociaż chodzi o to samo. Boże, co za nieszczęście!
Jaki więc powód, jaki interes społeczny miał ten wredny dziennik „Fakt” do umieszczenia zdjęć skrytopstryków wykonanych politykom, dziennikarzom z prywatnej imprezy? Jaki, pytam? Co to za wtrącanie się w prywatne życie? Hę? Miał. Otóż miał dwa i to świetne powody. Pierwszy świetniejszy i niepodważalny, drugi też dobry choć bardziej do oburzonka, pogaduszek i interpretacji.
W czasie, kiedy posłowie bawili się u Mazurka na urodzinach, w Sejmie się pracowało. Prezes NIK Marian Banaś wygłaszał swoje przemówienie do pustych w zasadzie ław. Generalnie dobrze, żeby pracownicy byli w pracy, kiedy jest w pracy praca. Posłowie pracują w Sejmie, generalnie dobrze byłoby, gdyby słuchali tego, co ważna w państwie osoba ma do powiedzenia. Media są od tego, żeby polityków pilnować. To znaczy co do zasady powinny takie być, ale część mediów jest od tego, żeby politykom schlebiać, ale to inny temat. „Fakt” miał więc niewątpliwy powód i rację pokazując polityków, którzy okresowo porzucili pracę. Oczywiście możemy sobie dywagować, że tam Banaś sobie gada wiadomo przecież co, PiS-u nie cierpi, a poza tym można przeczytać potem, co wygłosił. Bez znaczenia takie wymówki. Mieliście być w Sejmie, a w tym czasie chlaliście między innymi lemoniadę. Użyłem negatywnie nacechowanego czasownika „chlaliście”, aby płynnie przejść do drugiego powodu, który miał „Fakt”, aby publikować owe nieszczęsne zdjęcia, na których brata się nieoficjalnie człowiek ze zdrajcą, choć oficjalnie na siebie plwają. Ano właśnie! Zblatowani? Oni wszyscy są zblatowani?
Oficjalne wypowiedzi, wywiady, stanowiska, niechęci są więc tylko teatrzykiem dla ciemnego ludu, który to kupuje, a tak naprawdę oni wszyscy lubią się, poklepują po ramionach i robią geszefty? Czy surowość, dociekliwość i nieprzejednane, bolesne dla rozmówców redaktora Mazurka dochodzenie do prawdy w czasie jego wywiadów to też lipa? Ano właśnie. Tu jest to nieszczęście, tu jest ta katastrofa. Odbiór faktów, ich ocena przez opinię publiczną nie musi mieć nic wspólnego z prawdą. Nic. To kwestia narzuconej, przyjętej, dominującej narracji. Ta narracja niestety brzmi: Zblatowani. Ta narracja jest jak wyrok, ale nie dożywotni. Niemniej wyrok surowy. Opinia publiczna zobaczyła aktorów, którzy woleliby raczej pozostać w tej sztuce za kotarą. Stało się inaczej, a lud krzyknął: A więc tacy jesteście! Nie ma żadnego znaczenia, że postrzeganie ludu jest chrome, gdyż lud nie zmienia się od wieków. W tym sensie cytat z Lermontowa dotyczący XIX wiecznego ludu rosyjskiego pasuje jak ulał do XXI wiecznego ludu polskiego: „Nasza publiczność przypomina prowincjusza, który podsłuchawszy rozmowę dwóch dyplomatów, przedstawicieli wrogich sobie państw, był przekonany, że każdy z nich oszukuje swój rząd na rzecz łączącej ich osobistej serdecznej przyjaźni.” W tym sensie nasza opinia publiczna jest prowincjuszem i chyba zawsze będzie. Nie zrozumie, bo nie chce, że ludzie, którzy mają sprzeczne poglądy mogą się ze sobą nieoficjalnie spotykać i rozmawiać. Czy należy z tego powodu winić opinię publiczną? Uchowaj Boże! Byłoby to równie sensowne co biczowanie morza, które nakazał Kserkses, bo mu się most zawalił. Natura ludzka jest, jaka jest. Wiem po sobie.
Redaktor Mazurek mimo pokazania potęgi marki poniósł jednak porażkę wizerunkową, chociaż w moim przekonaniu nie zrobił w zasadzie nic złego. Ale to nie ma znaczenia. Ważne jak to jest i będzie odbierane. Był odbierany jako dziennikarz niezłomny, bo osobny, a na zdjęciach widać, że wspólny, niestety. Dla wielu będzie to rozczarowujące. Przez jakiś czas, który goić będzie rany, Robert Mazurek będzie postrzegany jako kumpel, który przesłuchuje w wywiadach kupli. Że zblatowany, że teatrzyk. Nie ma znaczenia, że ta i wcześniejsze imprezy redaktora Mazurka nie mają wpływu na jego pracę i traktowanie rozmówców. Nieważne. Ludzie będą myśleć inaczej. Przez jakiś ścierający się czas. Takie są zasady. W równym stopniu dotyczą one polityków, którzy byli na tym przyjęciu. W zasadzie w większym. Że nie zrobili nic złego? Przecież już tłumaczyłem, to nie ma znaczenia.
Czego więc nauczył nas Robert Mazurek? Po sformułowaniu wniosków zostanę posądzony o cynizm, słusznie. Nauczył nas, że zasłony są od tego, żeby je opuszczać, a klientom restauracji nie pokazuje się procesu przygotowywania mięsa do obróbki. Amen.
Inne tematy w dziale Kultura