Dajta spokój, zapomnijmy o tym. To nawet nie była klapa. To była klapka, klapki Kuboty to były, jakby noszone, lekko zużyte. Taki był ten występ naszego śpiewającego delegata Rafała Brzozowskiego na Eurowizji. No nic nie poradzę przecież widziałem, a co gorsze słyszałem. Jak teraz do uszu mych dociera, że on odniósł jakieś moralne zwycięstwo czy coś, to się przewracam na drugi bok. Nuda, dłużyzny, jak w polskim kinie. Dwa razy obejrzałem specjalnie ten wysęp Brzozowskiego z piosenką „The Ride”.
Na muzyce się znam bardzo dobrze, bo na siłowni słucham Mansona i Borisa Brejchy, ale nie tylko. Umiem „Parostatkiem w piękny rejs” i „Keine Grenzen”, nie będę wszystkiego tu wymieniać, co umiem, bo to nie miejsce na przechwałki. Sami więc Państwo widzą, że ten kicz zwany Eurowizją jak ulał stworzony dla mnie.
Do rzeczy, do tego występu Brzozowskiego. Nijakie to było. Głosu nie było, melodii nie było, refrenu nie było, nawet żadnych tancerek w negliżu nie było, tylko jakieś smutne typki w białych garniturach w niby tanecznych wygibasach. Dajta spokój. No jak się mógł dostać dalej ten Brzozowski z tą piosenką, no jak? No przecież nikt go w ogóle nie zauważył, gdyż zbyt był mdły, nijaki, bez pieprzu i bez bakalii.
Może jakby sobie cycki przykleił to ta dziwaczna impreza z niegdyś laureatką babą z brodą miałby ten Brzozowski szanse? No nie wiem czy by wygrał, ale ludzie by na gumowe cycki patrzyli, co byłoby samo w sobie korzystne, gdyż odciągałoby uwagę od czegoś co miało być głosem męskim śpiewającym, a było jak kleik na wodzie letni podany rekonwalescentowi, na zdrowiu którego nie zależy nam wcale, a wcale. Na nic rytualne powystępowe wyrazy wsparcia i tłumaczenia różnych czynników. Zwycięstwo wymaga odwagi i działań pozbawionych rutyny. Cycki trzeba było sobie przykleić, jak w „Seksmisji” na przykład, już nadmieniałem. Och, z pewnością znaleźliby się malkontenci z tym swoim ględzeniem: „To tu Eurowizja odchodzi, a ty cycki sobie, cyganie, przyprawiasz?”. Powiedzmy sobie brutalną prawdę: Rafał z Wielkim Cycem, miałby milion razy większą szansę na zwycięstwo niż Rafał Brzozowski. I proszę mnie tu nie krytykować, bo po tym nuceniu Brzozowskiego (do śpiewania to on dopiero aspiruje) jestem psychicznie rozbity i nadwrażliwy.
Reasumując: Wstydu z tym Brzozowskim nie było. Nawet wstydu nie było. Jedno wielkie zapomnienie, choć bynajmniej nie Nirvana.
Inne tematy w dziale Kultura