Jarosław Warzecha Jarosław Warzecha
2934
BLOG

Ukraina, Rosja i my

Jarosław Warzecha Jarosław Warzecha Polityka Obserwuj notkę 19

  

Państwa europejskie mają swoje stałe i utrwalone od wieków polityczne preferencje, wynikające z geopolityki i przyjętej dominującej doktryny państwowotwórczej. I tak Wielka Brytania zawsze łączyła się z drugim najmocniejszym państwem na kontynencie przeciwko, dominującemu w danym czasie, pierwszemu. Niemcy od czasów Piotra Pierwszego porozumiewały się z Rosją  ponad granicami Polski. By nie sięgać zbyt daleko – już za czasów Republiki Weimarskiej Rosja Sowiecka współpracowała tajnie ze zdemilitaryzowanymi Niemcami. Za rządów Hitlera ta współpraca jeszcze się zacieśniła. Żołnierze niemieccy zdobywali doświadczenie na sowieckich poligonach, a pakt Hitler – Stalin i wspólna agresja na Polskę  był ukoronowaniem tej współpracy. Stałym kierunkiem ekspansji rosyjskiej a później sowieckiej były państwa ościenne, gdyż idea imperium była spoiwem Rosji i Związku Sowieckiego. Istotą był podbój, agresja militarna, a nie federalizm i ekspansja kulturowa.

Polska wreszcie przez wieki, szczególnie w epoce jagiellońskiej, budowała silną zaporę od wschodu, realizując jednocześnie pomost międzymorza.

Te tendencje są na tyle trwałe i silne, że w zmodyfikowanej formie widoczne są i dzisiaj, mimo zmienionych warunków  i obowiązujących doktryn politycznych. Gdy spojrzymy na mapę  EWG z roku 1958 i porównamy z granicami państwa Karolingów zauważymy ze zdziwieniem, że oba obszary dosyć dokładnie pokrywają się.

Mimo Niemiec silnie tkwiących z zjednoczonej Europie, porozumiały się one ponad granicami Polski w sprawie budowy bałtyckiej rury, swoje interesy geopolityczne stawiając ponad stowarzyszeniową lojalność.

Wielka Brytania zachowuje dużą niezależność i dystans wobec Unii, prowadząc na kontynencie gry dyplomatyczne nie odbiegające od wypracowanego przez wieki modelu.

Rosja, po krótkim okresie zamieszania, spowodowanym częściowym rozpadem imperium, wróciła w pełni i do imperialnej retoryki i do praktyki sowieckiej dyplomacji i agresji militarnej.

Jak na tym tle mogą wyglądać działania Rosji wobec Ukrainy i czy Polska może w sprawie Ukrainy odegrać jakąkolwiek rolę sprawczą?

Sytuacja wewnętrzna Rosji nie jest wcale tak wspaniała, jakby to się mogło wydawać uczestnikom igrzysk w Soczi. Rosja jest krajem wymierającym. Średnia życia mężczyzn to koło 57 lat. 60% rodzin to samotne matki wychowujące dzieci. Olbrzymia zapaść demograficzna, wielkie obszary nędzy i miliony bezdomnych dzieci. Korupcja na niespotykanym w Europie poziomie, przez samych Rosjan odbierana już jako normalne zjawisko życia publicznego. I wreszcie mocarstwo, ale surowcowe. Wahania cen ropy i gazu, spadek cen tych surowców to dla Rosji widmo zapaści gospodarczej. Przy tym bezprawie jako norma. To stan tego państwa w najbardziej ogólnym zarysie. By utrzymać spójność społeczną Putin stosuje te same od czasów sowieckich, wypróbowane metody – Rosji zagraża wróg zewnętrzny, zgniła cywilizacja euro-amerykańska.

To zadziwiające, ale w odbiorze świata przeciętnego Rosjanina, nie tego z Moskwy czy Petersburga, ale tego, który reprezentuje rosyjską przeciętną, niewiele albo nic się nie zmieniło od czasów sowieckich. Ten przeciętny Rosjanin to bynajmniej nie bywalec europejskich kurortów, czy hoteli na Lazurowym Wybrzeżu albo na Krecie. On tam nie bywa, bo go nie stać. To jemu trzeba wbić do głowy, że kraj jest bogaty i wspaniały, tylko ciągle przeszkadzają wrogowie. Tacy lub inni. Terroryści z Czeczenii albo wredni Polacy, albo wszyscy inni. To temu obywatelowi, by się nie burzył i nie żądał więcej, trzeba dać igrzyska, bo na chleb dla wszystkich nie starcza. Wreszcie jemu trzeba pokazać, że imperium się odbudowuje, pokazuje siłę i to tę dosłowną, militarną. Wkracza do Gruzji czy trzyma w szachu Ukrainę. A jak to już niejednokrotnie padło – bez Ukrainy nie ma Rosji.

 

            Czy zatem Rosja pogodzi się z niezależną od niej, proeuropejską Ukrainą? Nie pogodzi się nigdy. Obraz Rosji po ostatnich wydarzeniach, przynajmniej na tak zwanej zachodniej Ukrainie, jest fatalny i nie zmieni się w dalekiej perspektywie. Wydarzenia na kijowskim Majdanie utrwaliły go na wiele dziesiątek lat, jeżeli nie dłużej. Ale i wschód Ukrainy, po ostatnich wydarzeniach, inaczej niż dotychczas zaczął postrzegać Rosję. Wschód kraju utwierdza, albo już utwierdził swoją ukraińską tożsamość. I nie ma to nic wspólnego z Krymem, gdzie przez dziesiątki lat osiedlano emerytowanych wojskowych, milicjantów i kagebistów, na ziemi zagrabionej krymskim Tatarom, prawowitym mieszkańcom Krymu.  Dzisiaj powrotu Rosji domagają się potomkowie  osiedleńców z czasów sowieckich.

 Ale człowiek sowiecki, a o takich mówimy na Krymie, nie występuje demonstracyjnie z własnej woli i inicjatywy. Nigdy. Musi być odgórnie inspirowany i prowadzony.  Kto zatem zorganizował demonstracje na Krymie, bo przecież nie upadły Janukowycz czy nowy rząd Ukrainy? Kto wyposażył w broń i nakazał zajęcie gmachu autonomicznego parlamentu?

Ukraina jest bardzo dokładnie spenetrowana przez służby Rosji. Bardziej dokładnie niż Polska, gdzie też działają bardzo intensywnie. Na Krymie rosyjskie służby po prostu są. Czy Rosja rzeczywiście będzie chciała oderwać Krym od Ukrainy? Nie sądzę. Straci wtedy element stałego szantażu i destabilizacji Ukrainy. Straci raz na zawsze pretekst do upominania się o bezpieczeństwo rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy, a nawet swoich obywateli, bo przecież pełną parą szła akcja rozdawania rosyjskich paszportów ludności na Krymie. Rosji zdecydowanie zależy nie na pokrojeniu Ukrainy, ale na zhołdowaniu całego kraju. Siłowe oderwanie Krymu to także potępienie Rosji przez opinię międzynarodową i zarwanie gwarancji danych Ukrainie przez Rosję wraz z USA i Wlk. Brytanią.

W wypadku Ukrainy niebagatelnym spoiwem całości są jeszcze interesy oligarchów. Ukraina podzielona, osłabiona,  to chaos i walka o nowe rozdanie. Sytuacja dla oligarchów niekorzystna, także ze względu na możliwość wtargnięcia na  uprzemysłowione tereny wschodniej Ukrainy kapitału rosyjskiego. O wiele od ukraińskiego potężniejszego.

Mogę się jednak mylić co do zamiarów Rosji. Polityka rosyjska jest bowiem nieobliczalna, a niedotrzymywanie umów i traktatów pod byle pretekstem, jest tradycją sowieckiej i postsowieckiej polityki. Związek Sowiecki i postsowiecka Rosja to nie były i nie są normalne państwa w rozumieniu standardów zachodnich.  Nie rozumiał tego, albo nie chciał rozumieć, Roosevelt. Nie rozumieli do końca jego następcy tacy jak Kennedy, zdziwiony i zaszokowany swoim kontaktem z Chruszczowem.  Dopiero Ronald Reagan zrozumiał, dosadnie to wyraził i wygrał konfrontację. Czy zrozumieją to dzisiejsi politycy Zachodu z Barakiem Obamą na czele?  Na razie i on przegrał konfrontację z Putinem. Naiwnie przyjęta opcja zerowa korzystna okazała się jedynie dla Rosji.

Jak w tym wszystkim sytuuje się Polska? Nie ma do dzisiaj konsekwentnej i spójnej polskiej polityki wschodniej tak w stosunku do Rosji jak Ukrainy a wreszcie i Litwy. Przykładem karygodnego i niesłychanego, z punktu widzenia polskiej racji stanu działania,  jest sytuacja gdy polski premier Donald Tusk , z pominięciem własnego prezydenta, porozumiewa się z Putinem na temat rozdzielenia wizyt podczas uroczystości katyńskich. Sprawa bez precedensu do dzisiaj niewyjaśniona w pełni. To wtedy, podczas uroczystości na Westerplatte, polski premier okazywał swoją przyjaźń rosyjskiemu dyktatorowi, pomijając  demonstracyjnie ówczesną premier Ukrainy Julię Tymoszenko.

Budować wschodnią polską politykę starał się prezydent Lech Kaczyński. Ale i jemu nie udało się wywrzeć wpływu na ówczesnego prezydenta Wiktora Juszczenkę, by bohaterami niepodległej Ukrainy ogłosił raczej Piotra Konaszewicza-Shajdacznego czy Symona Petlurę a nie hitlerowskiego kolaboranta Romana Szuchewycza, sprawcę ludobójstwa na Wołyniu. Ale Lech Kaczyński przynajmniej próbował.

Aktywność Donalda Tuska podczas rewolucji na kijowskim Majdanie to było raczej gaszenie pożaru, niż konsekwentna od lat polityka wschodnia. Podobnie działania ministra Sikorskiego. Choć minister Sikorski ma zasługi w przerwaniu eskalacji przemocy na Majdanie i zmuszeniu Janukowycza do podpisania rozejmu. Kwestionowanie tych jego zasług jest małostkowe i prowadzi do nikąd. Osłabia bowiem osąd nad brakiem wyobraźni polskiego ministra, nad krótkowzroczną polityką umizgów w stosunku do Rosji, nad brakiem rozeznania ślepoty jego europejskich kolegów, którzy zapatrzeni na południe Europy, problem Rosja – Ukraina dostrzegli dopiero, gdy zupa się wylała. A Ukraina jest nie tylko dla nas, ale i dla nich bliżej, niż by im się wydawało. Tak jak w 1920 roku Rosja Sowiecka była bliżej Niemiec, Danii, Holandii czy Francji, niż się  im wtedy wydawało. Tu i obecny rząd i minister spraw zagranicznych ponieśli poważną porażkę.

Co może Polska? Być nieustępliwym rzecznikiem ukraińskich interesów w Unii. To oczywiste. Ale także wskazywać na rolę Rosji w tym, co dzieję się na Ukrainie. Wskazywać na rosyjskie działania bez niedomówień i ostrzegać. Bo historyczne doświadczenie w stosunkach z Rosją mamy jak żaden europejski kraj.

I jeszcze jedno – chyba nie jest najwłaściwszą dyplomacja, która polega na wygłaszaniu przez premiera Polski przemówień kierowanych pośrednio do Ukraińców w stylu „dobre rady dla gromady”. Jak nie zrobicie tego czy tego, to nie dostaniecie... i tak dalej.

 

*   *   *

 

531x299 (Oryginał: 1170x658) image 531x299 (Oryginał: 1170x658)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Polityka