Ostatni wywiad premiera świadczy, że to nie liberał przepoczwarza się w socjaldemokratę ale liberał który wyrósł z postsolidarnościowego ruchu sięga w panicznej determinacji do spadkobierczyni PZPR w prostej linii, bo taką proweniencję ma partia Leszka Millera. Po ostatnich wystąpieniach posła Iwińskiego, dotyczących uczczenia pamięci Grzegorza Przemyka, jeżeli ktokolwiek mógł mieć najmniejsze wątpliwości to chyba stracił je ostatecznie. Z socjaldemokracją SLD ma tyle wspólnego co PSL z PSL mikołajczykowskim. To jest poza dyskusją.
Polemiści przytaczać będą dla równowagi nieszczęsny sojusz PiS z „Samoobroną”. I po części słusznie, choć nie do końca. „Samoobrona” była bowiem partią wyrosłą z autentycznego protestu przeciwko dzikiemu dziewiętnastowiecznemu kapitalizmowi pierwszych lat III RP. Przywódcy „Samoobrony” nie potrafili jednak zbudować ani podstaw programowych ani ideowych partii, a dojście do władzy ostatecznie kadry „Samoobrony” zdegenerowało.
Jak zachowają się wyborcy PO po jednoznacznej deklaracji przywódcy partii o dopuszczeniu do współrządzenia SLD? Nietrudno przewidzieć. Co najmniej połowa nie wyobraża sobie takiego sojuszu i nie jest gotowa go zaakceptować. Tym bardziej, że straszak PiSu coraz bardziej traci na sile oddziaływania, czemu wydatnie pomagają histeryczne i dosyć śmiesznie brzmiące okrzyki Lecha Wałęsy o „wojnie domowej” w razie wygranej PiS.
W koalicji zaczął się proces, który obserwowaliśmy w połowie rządów SLD – dzień bez afery jest dniem straconym. Spadek po równi pochyłej ma to do siebie, że przyśpiesza w trakcie. Co prawda matematyka sejmowa jest nieubłagana i wcześniejszych wyborów nie ma się co spodziewać, ale też życzenia wyrażone przez premiera co do dalszych sześciu lat rządów zaliczyć można jedynie do pobożnych życzeń. Komu bije dzwon? – pytał pewien pisarz.
Inne tematy w dziale Polityka