Dwadzieścia lat temu wstąpiliśmy do Unii Europejskiej. Struktury politycznej i gospodarczej. Z założenia unia gospodarcza i polityczna zrzeszonych państw unijnych nie stawiała warunku rezygnacji z własnej odrębności narodowej w tym i kulturowej, co składa się na niepodległość państwa. Musieliśmy oddać istotne obszary suwerenności, głównie gospodarczej, choć jej podstawowe zręby zostały zachowane. Tak wyglądała u początków sytuacja sprowadzona do bardzo syntetycznego opisu.
Jak to jednak zwykle bywa narracja o rzeczywistości a rzeczywistość sama w sobie różniły się znacznie.
Narracja prawie wszystkich sił politycznych, przyznajmy z małymi wyjątkami, przedstawiała UE jako dobrotliwą krainę obfitości, która będzie nas obdarzać bogactwem, nic albo całkiem niewiele żądając w zamian. Media od prawa do lewa opisywały Unię jako zgromadzenie sprawiedliwych i praworządnych, gdzie i ci wielcy i ci mali mają tyle samo do powiedzenia, są tak samo ważni, a ich interesy z równą uwagą uwzględniane.
Nieobecna była narracja, że Unia to nie Eden ale struktura polityczna gdzie , jak w każdej takiej, toczy się bezwzględna walka o własne interesy. Gdzie silni walczą o dominującą pozycję i gdzie interes własny jest najważniejszy. Jak to w polityce.
Do dziś nie ma i nie było przed wejściem do Unii w 2004 roku rzetelnych wyliczeń ile nas kosztowało w rzeczywistości wejście do Unii. Żaden kolejny rząd nigdy nie podał olbrzymich kosztów społecznych ale i gospodarczych jakie Polska zapłaciła na rzecz choćby Niemiec ale nie tylko. Kto dzisiaj wspomni, że musieliśmy zlikwidować znakomicie prosperujący przemysł stoczniowy, bo stanowił konkurencję dla stoczni w Hamburgu? Te w Hamburgu ocalały i bardzo dobrze się mają do dzisiaj. Po naszych nie ma śladu. Ale to tylko jeden przykład. Wyliczając koszty- straty trzeba by bardzo grubej publikacji. W tym straty społeczne, których nie da się wyliczyć w pieniądzach.
Już po wejściu do Unii dalej trwała opowieść o unijnym Świętym Mikołaju. Unikatowe były głosy klasy politycznej, że: „„there ain’t no such thing as a free lunch” czyli „nie ma darmowych obiadów”, które to powiedzenie spopularyzował znakomity ekonomista Milton Friedman tytułując tak swoją książkę. Nikt nam w Unii niczego darmo nie dawał i nie daje. Ale znakomita część społeczeństwa nie ma o tym pojęcia jak wiele kosztują nas owe nibydarowizny.
Nie trafiały do szerokiej opinii publicznej wiadomości, że 98 centów z każdego Euro tzw. dotacji unijnych wracało pod rożnymi postaciami do Niemiec. Później już „tylko” 95. Dzisiaj podobno 90 centów z każdego Euro wróci do Niemiec przy dyrektywie „Zielonego ładu”.
Zarówno PiS jak i PO, nie wspominając o partiach przystawkach PSL itp., niewiele miały do gadania na unijnym forum gdy polscy transportowcy zaczęli wyrastać na europejską potęgę, a unijna dyrektywa natychmiast brutalnie wybiła im to z głowy. Dzisiaj podobnie wygląda to z polskim rolnictwem. Jeszcze chwila i stracimy naszą pozycję w rolnictwie, która zapewnia nam niezależność żywnościową, bo nie jest to w interesie Niemiec. Stracimy też bezpieczeństwo publiczne, dziś na wysokim poziomie, gdy dzięki paktowi migracyjnemu deportowanych zostanie do nas 200 tysięcy nielegalnych imigrantów z Afryki i Azji, obecnie zalegających na terenie Niemiec. Zapowiedzi obecnego premiera, że do tego nie dojdzie, są tyle samo warte co jego zapewnienia o benzynie za 5,19 zł.
Na karku mamy zabójczą politykę klimatyczną Unii. Miliardy która wypływają z Polski do spekulantów finansowych w związku z ETS, sztucznie ustalonym parapodatkiem unijnym. Za chwilę wejdzie ETS2 którym zostanie objęte budownictwo, transport, rolnictwo.
Wisi nad nami zabójczy dla Polski Fundusz Odbudowy, na który zgodził się jeszcze poprzedni rząd. Następne pokolenia będą spłacać wspólnie zaciągnięty dług unijny, co z jednej strony oznacza utratę suwerennej pozycji państwa, drugiej strony nowe podatki łamiące konstytucję.
Kolejna sprawa to unijna Wspólna Polityka Rolna – przeregulowana i pełna patologicznych dyrektyw.
Kolejna sprawa to tzw. Karta praw podstawowych, gdzie w sposób arbitralny i niezgodny z naszą tożsamością kulturową i tradycją narzuca się nam patologiczne rozwiązania ideologii Gender, jak choćby niezgodne z Konstytucją małżeństwa homoseksualne.
To tylko niektóre z powodów, które każą nam postawić mocne pytanie – czy bycie w Unii dalej nam się opłaca?
Unia nie cofnie się już z obranej drogi. Niemcy nie zrezygnują z opisanego jeszcze w 1915 roku przez Friedricha Naumanna obszaru „Mitteleuropa”. Polska ma w tym obszarze się znaleźć, o czym bez skrępowania dyskutuje się wśród politologów i socjologów choćby na Uniwersytecie Humboltów w Berlinie. Co to oznacza wystarczy sięgnąć do pracy Naumanna.
Najlepszą wskazówką gdzie Niemcy widzą miejsce Polski w Unii jest storpedowanie przez obecny rząd inwestycji CPK, który byłby lokomotywą gospodarcza dla Polski i poważną konkurencją dla lotniska w Berlinie. Obecny rząd likwidując budowę CPK tę misję wobec Niemiec wypełnił wzorowo.
Polska poza Unią paradoksalnie będzie miała większe znaczenia dla samej Unii. Pozbędzie się jednocześnie garbu unijnych regulacji. Unia nigdy nie zrezygnuje ze współpracy z Polską, bo zbyt wiele cennych dla Niemiec interesów wiąże się i może się wiązać z naszym Krajem. Najważniejsza jest dla Polski bardzo ścisła współpraca z NATO. Dla naszej suwerenności i w perspektywie niepodległości wyjście z Unii staje się niezbędne. Choć poddawane przez dziesiątki lat unijnej inżynierii społecznej masy obywateli wymagać będą uświadomienia zagrożeń wynikających z dalszej naszej obecności w unijnej pułapce.
Inne tematy w dziale Polityka