znajomy z czasów studenckich, inżynier włókiennik, opowiedział mi jak wygląda praca w ówczesnym Ministerstwie Przemysłu Lekkiego ( było takie). Pracował tam dzięki jakimś rodzinnym koneksjom, co nie znaczyło, że był z tego powodu głuchy, ślepy i niemy.
8.15 narada z którymś z wiceministrów, a w ważniejszych sprawach z ministrem. Zaprotokółowane ustalenia z narady dostawał w zalakowanej kopercie kurier i jechał z nimi do ambasady sowieckiej.
Między godzinami 10.00 – 11.00 kurier wracał z ambasady sowieckiej z naniesionymi na protokół uwagami. Zwoływano naradę w tym samym składzie co rano i dopiero wtedy wytyczne były zatwierdzane jako obowiązujące. I zdaniem mojego znajomego tak to się odbywało w każdym z ministerstw.
Ówczesny ambasador sowiecki w Polsce, w latach o których piszę, nazywał się Aristow. Zastanawiam się zatem czy dla jasności przekazu, dla uniknięcia nieporozumień co do polskiej suwerenności Chargé d'Affaires USA w Polsce nie powinien do swego nazwiska dodać jeszcze jednego członu i nazywać się Bix Aliu Aristow. Może wtedy jego aktywność choćby w sprawie właśnie odrzuconej ustawy medialnej nie budziłaby takiego niesmaku i zdziwienia. Warto się nad tym zastanowić panie, ciągle jeszcze Bix Aliu.
Inne tematy w dziale Polityka