Igor Janke pyta o inteligencję. Oczywiście, nie można serio potraktować pytania, czy podział na wykształciuchów i trzymających pion moralny jest prawdziwy, bo to nie pytanie, a prowokacja. Kategorie etyczne bardzo rzadko pozwalają opisać rzeczywistość społeczną. Nie dziwię się jednak tej desperacji. Coś się zmieniło, i stare terminy zaczynają niebezpiecznie rozmijać się z rzeczywistością.
Inteligencji nie ma. Andrzej Mencwel wprost mówi, że "problem inteligencji zostaje historycznie zamknięty", a jej miejsce zajęła hegemoniczna klasa średnia. Z pierwszym można się zgodzić. Z drugim trudniej, bo klasa średnia także przestaje cokolwiek znaczyć.
Opisując społeczeństwo informacyjne naukowcy i - jeszcze chętniej - publicyści operują nowymi terminami-wytrychami, w cichej nadziei, że któryś z wytrychów stanie się właściwym kluczem interpretacyjnym. Nie używają słowa inteligencja, nie używają nawet terminu "pracownik umysłowy". Tworzą nowe pojęcia.
Wszystkie te pojęcia dzielą aktorów społeczeństwa informacyjnego na dwie klasy: aktywną, skutecznie operującą technologiami informacyjnymi klasę wyższą i bierną, wykluczoną cyfrowo klasę niższą. Bard i Soderqvist ukuli termin netokracja, oznaczający arystokrację czasów gospodarki opartej na wiedzy (nawiasem mówiąc to też wytrych, bo gospodarka takiego imperium rzymskiego była jak najbardziej oparta na jakiejś wiedzy, ale niech już będzie) i konsumtariat - klasę podporządowaną. Umberto Eco użył podobnych w znaczeniu terminów kognitariat i digitariat, wskazując jeszcze całkiem pozbawionych dostępu do technologii proletariuszy. W sumie chodzi mniej więcej o to samo.
Wszystkie te podziały mają istotną lukę: nie biorą pod uwagę istnienia realnej siły społecznej, którą nazwę sobie infotariatem.
Zaznaczę, że termin infotariat nie jest całkowicie moim autorskim wynalazkiem, bo w podobnym znaczeniu użył słowa infoproletariat Jakub Chabik (autor legendarnego pranku z dopisaniem się do listy Żydów). Tym niemniej jeśli gdzieś, kiedyś przeczytacie o infotariacie, to pamiętajcie, że po raz pierwszy poznaliście to słowo tutaj.
Infotariat jest czynnym użytkownikiem technologii informacyjnych, bo technologie informacyjne stają się podstawą pracy w ogóle. Ale jednocześnie jego praca jest nisko ceniona i nisko opłacana. Nie jest to praca mechaniczna, ale też nie wymaga niezwykłych umiejętności. Mówię "niezwykłych", bo umiejętności, które jeszcze wczoraj automatycznie oznaczały awans do elity, dziś są powszechne.
Infotariat niczym nie rządzi, ale też nie godzi się na rolę biernych konsumentów. Infotariat tworzy napisy do filmów, wrzuca filmy na youtube, infotariat jest owym anonimowym "użytkownikiem", o którym się mówi przy okazji "user generated content". Infotariat bierze czynny udział w życiu społeczności i potrafi się zorganizować wokół wspólnego celu. Infotariat jest twórczy, ale ta twórczość - choć zaczyna stanowić istotny element gospodarki i kultury - nie jest bezpośrednio wynagradzana.
Wręcz przeciwnie: to infotariat jest ofiarą legislacji prawnoautorskiej, która teoretycznie chroni twórców, a praktycznie pośredników, w efekcie czego twórców wyciąga z łóżek policja o 6 rano.
Jeśli więc ktoś może zrobić rewolucję, to właśnie infotariat. Słowo - wytrych?
Owszem.
Ale rewolucja informacyjna, która zmiecie dzisiejszy system restrykcji w obiegu informacji i niesprawiedliwej redystrybucji zysków z pracy intelektualnej, może być prawdziwa.
Inne tematy w dziale Polityka