W czasach społeczeństwa informacyjnego media to my, a publikującym twórcą jest każdy. Trudno tę informację uznać za odkrywczą. Każdy, kto prowadzi bloga, komentuje artykuły na Onecie, udziela się na jakimkolwiek forum tematycznym, wrzuca na Youtube'a filmy a na Fotkę zdjęcia, wie o tym dobrze. Wszyscy jesteśmy twórcami, wszyscy czynnie uczestniczymy w procesie obiegu informacji.
Korzystają z tego także media tradycyjne. Gazety już regularnie cytują Wikipedię, a w dzisiejszej drukowanej Wyborczej z wypowiedzi na forum złożono wręcz całą stronę (ciekawe, czy zapytano o zgodę ich autorów?). Telewizja TVN wpuszcza na antenę słuchaczy. Społeczeństwo komunikuje się z politykami nie za pośrednictwem badań opinii publicznej, ale samemu wpisując się na ich blogach i forach. Media to my.
Ta "oczywista oczywistość" bardzo powoli dociera do naszych ustawodawców. Efekt? Obowiązuje u nas prawo, które w zamierzeniu miało obejmować wyłącznie instytucje typu Polsat, Agora i TVP, a w praktyce obejmuje nas wszystkich. I nie jest to jedno prawo. To cały zestaw praw i regulacji - prawo prasowe, prawo autorskie, ustawa o radiofonii i telewizji, ustawa o ochronie danych osobowych, prawo telekomunikacyjne... Uff! Weź to teraz człowieku, który nabył kamerę wideo i postawił stronę internetową, przeczytaj, zrozum i zastosuj. Możliwe? Niemożliwe.
To nie ja wymyśliłem tytuł "Na świecie są miliardy twórców". Wymyślił go prawnik Piotr Waglowski (prawo.vagla.pl), który o tych oczywistych oczywistościach pisze w coraz bardziej alarmistycznym tonie. Nic dziwnego - zamiast powoli dostosować prawo do zmieniającej się rzeczywistości z uporem maniaka tworzymy prawne fikcje, które stają się kamieniem u nogi społeczeństwa. Efekty są groteskowe.
Sąd Okręgowy w Słupsku uznał, że po założeniu witryny internetowej powinniśmy dokonać jej rejestracji jako prasy. W słynnej już sprawie bytowskiego serwisu gby.pl Leszek Szymczak został uznany winnym niedopełnienia tego obowiązku. Helsińska Fundacja Praw Człowieka zamierza przepisy o tym obowiązku skierować do Trybuału Konstytucyjnego, ale zanim to zrobi, nikt kto prowadzi stronę domową czy hobbystyczne forum nie może spać spokojnie.
Problem mają organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Instytucje takie jak Kopipol czy ZPAV pobierają opłaty, które mają - przynajmniej teoretycznie - dystrybuować wśród twórców. Zgodnie z prawem każdy tekst, zdjęcie i film to utwór, więc twórcami jesteśmy wszyscy. Może nie zupełnie wszyscy, ale tak czy siak mamy w tym kraju jakieś parenaście milionów czynnych twórców. I wszyscy oni składają się na te opłaty, które są np. wliczone w cenę czystych nośników. Należałoby więc dodać 2 do 2, przestać przekładać pieniądze z kieszeni do kieszeni, i rzeczone instytucje zlikwidować, prawda?
Nieprawda, bo parenaście milionów twórców wcale tych pieniędzy nie dostanie. Instytucje te dobrze wiedzą, że stosując się literalnie do obowiązujących przepisów prawa autorskiego podpisałaby na siebie wyrok śmierci, więc dokonują cudów kreatywnej interpretacji przepisów. Pieniądze trafiają więc tylko do niewielkiej, wybranej grupy twórców. Bogusław Pluta ze ZPAV podczas debaty wokół filmu "Good Copy, Bad Copy" wprost mówił, że te tytułowe miliardy twórców są dla niego sporym kłopotem. No pewnie, że są kłopotem, tak to już bywa z rzeczywistością.
Listę tych problemów można ciągnąć w nieskończoność. Pani Strężyńska z Urzędu Komunikacji Elektronicznej wzywa do połączenia KRRIT i UKE do superciałą regulacyjnego, które zajmowałoby się całą telekomunikacją niezależnie od sposobu nadawania. Czy to oznacza, że będzie się opiekować milionami Polaków, którzy radiowe urządzenia nadawczo-obiorcze (np: komórki wyposażone w bluetooth - można wysyłać nieznajomym w zasięgu co się chce) noszą przy sobie? Czy więc najwyższy, by informację o miliardach twórców, wydawców i nadawców dobrze przyswoić. Inaczej dystans pomiędzy prawem a rzeczywistością będzie się nadal zwiększał, a ofiarami będziemy oczywiście my.
Inne tematy w dziale Polityka