Stało się. Założyłem sobie konto na Naszej Klasie. W ten sposób dołączyłem do grona ponad trzech milionów Polaków, którzy postanowili odnaleźć, dawno niewidzianych, znajomych.
Jednakże ja, w przeciwieństwie do trzech milionów Polaków, konto to
założyłem korzystając z jednorazowego adresu e-mail, fałszywego imienia,
nazwiska i daty urodzenia. Nie używam Naszej Klasy do nawiązywania kontaktów. Nie zapisałem się do swojej szkoły. Nie wysłałem prywatnej wiadomości do wszystkich swoich byłych dziewczyn z pytaniem "co u nich". W każdym razie nie do wszystkich. Staram się nie zostawiać śladów. I zastanawiam się, ile w naszych czasach warta jest prywatność, skoro tak chętnie się jej wyzbywamy.
Dwa lata temu głośna była afera, w której dziennikarz portalu
C|Net Elinor Mills z fragmentów informacji, tu i ówdzie rozsianych w
internecie, poskładał do kupy pełen profil Erica Schmitta, prezesa Google. Opublikował tak dużo danych na temat jego majątku, rodziny i sposobów spędzania wakacji, że w odwecie firma Google systemowo zaczęła odmawiać udzielania odpowiedzi na pytania dziennikarzy z portalu C|Net. Innymi słowy dała C|Net bana.
Trudno się Google dziwić: nowe możliwości dostępu do informacji, siłą
rzeczy, stoją w sprzeczności z prawem do prywatności. Firma, której
oficjalnym celem jest zindeksowanie wszystkich informacji dostępnych na
całym świecie, w naturalny sposób nie lubi, gdy zbytnio nagłaśnia się
problemy związane z utratą prywatnego życia. Warto o tym pamiętać, gdy korzysta się z Gmail (kto czyta twoje emaile?) czy Google Docs (kto czyta twoje dokumenty?).
Oczywiście nałożenie na C|Net embarga informacyjnego było bez sensu, bo ylko podgrzało atmosferę i nagłośniło całą sprawę. Mleko się rozlało,
ale, jak widać, niewiele to nas nauczyło. Nawet policjanci radośnie powrzucali w sieć zdjęcia swoich kolegów ze szkoły w Szczytnie, co jest pomysłem o tyle nieszczęśliwym, że niektórzy z nich zajmują się nie tylko wypisywaniem mandatów, ala i rozpracowywaniem gangów. Konieczna była interwencja z samej góry.
Postanowiłem dowiedzieć się czegoś o Arku Pernalu, jednym z założycieli
Naszej Klasy. Po minucie znałem jego szkolne pseudonimy i kolegów z klasy. Po trzech minutach czytałem e-maile wysłane przez niego, gdy miał lat 14. Po pięciu minutach dowiedziałem się, że był wielkim fanem zespołu Oasis. Po siedmiu minutach... uznałem, że należy się zatrzymać. Teraz Arek ma lat 23 i czeka go długie, pozbawione prywatności życie.
Jak nas wszystkich. Nasze "społeczeństwo spektaklu" na własne życzenie staje się społeczeństwem, w którym wszystko odbywa się w przestrzeni publicznej. Prywatne, by pozostało prywatne, musi się stać pilnie strzeżoną tajemnicą.
Coraz większy udział w kontaktach międzyludzkich mają nowe technologie: komórki, komputery, internet. Żyjąc, zostawiamy za sobą serie niewidzialnych, cyfrowych śladów. A jak są ślady, to znajdują się też
tropiciele. Śledzą nas operatorzy telefonii i inne przedsiębiorstwa
(słyszeliście o cyfrowych metkach RFID, który pozwalają np. na zdalne odzytywanie cen, marek i rozmiarów ubrań, jakie na sobie mamy?), śledzi nas państwo poprzez dostęp do centralnych baz danych, systemy kamer policyjnych, wreszcie śledzą nas znajomi i nieznajomi, którzy z jakichś powodów postanowili się o nas czegoś dowiedzieć.
Niektórzy takim "białym wywiadem" zajmują się zawodowo. Zawód ten nazywa się infobroker. Najlepszymi infobrokerami są zaś nie byli agenci i policjanci, ale... bibliotekarze.
Dzięki tzw. serwisom społecznościowym, jak Nasza-Klasa czy Goldenline,
mogą oni odtworzyć naszą siatkę znajomych i współpracowników, dzięki
archiwom list dyskusyjnych dotrzeć do rozmów, o których dawno
zapomnieliśmy, dzięki serwisowi Wayback Machine odtworzyć nieistniejące trony internetowe. Raporty spółek, informacje prasowe, wykazy organizacji i stowarzyszeń. Informacje o nas są dosłownie wszędzie, nawet jeśli jesteśmy mało znaczącymi trybikami w korporacyjnych maszynach. A mówimy tylko o danych powszechnie dostępnych!
Oczywiście, powzięte przeze mnie środki ostrożności zdadzą się psu na budę. I tak od 10 lat toczę życie w zasadzie całkowicie publiczne. Gdyby ktoś miał wystarczająco dużo czasu spokojnie odtworzyłby, co każdego dnia robiłem i o czym myślałem. Dotyczy to także was. Pan Gąbka nigdy nie odda wam prywatności.
Inne tematy w dziale Polityka