To symptomatyczne: w naszym intensywnie modernizującym się społeczeństwie informacyjnym najciekawsze inicjatywy organizowane są zupełnie poza formalnymi strukturami, bo te nie nadążają za tempem zmian. Wziąłem ostatnio udział w zlocie polskich bibliotekarzy cyfrowych w Nysie. Zlot był zupełnie nieformalny, zorganizowany oddolnymi siłami przez społeczność skupioną wokół
forum Biblioteka20.pl.
Polscy bibliotekarze cyfrowi doskonale rozumieją internet i konsekwencje, jakie ma pojawienie się nowych, sieciowych mediów dla przyszłości bibliotek. I biorą sprawy w swoje ręce - nierzadko bez wsparcia własnych macierzystych instytucji - by tym wyzwaniom sprostać.
A wyzwania te są niebanalne. Cywilizacyjną misją biblioteki jest gromadzić i udostępniać zasoby kultury. Tymczasem coraz więcej dzieł w ogóle nie ukazuje się w formie fizycznych nośników takich jak książka, płyta CD lub taśma filmowa. Wydawca ma obowiązek dostarczenia do wybranych bibliotek egzemplarzy obowiązkowych, to publikacje czysto cyfrowe kompletnie umykają. To niedobrze - sieć się zmienia, dziś coś w niej jest, jutro nie ma. A biblioteki działają w perspektywie czasowej liczonej w setkach lat. Dlaczego więc filmików z serii
"Muppet Sejm" Macdaca, które oglądała cała Polska na Youtubie,
nie znajdziemy w Bibliotece Narodowej? Niezbyt istotne? Dziś badanie politycznych pamfletów z czasów Rewolucji Francuskiej pozwala nam na zrozumienie dynamiki tamtych wydarzeń. Ale żeby nie sprowadzić problemu do Youtube'a - rzecz dotyczy też
publikacji prac naukowych.
Drugą częścią misji bibliotek jest udostępnienie. Nie ma skuteczniejszego narzędzia udostępniania, niż internet. Ułatwia zdalny dostęp do cymeliów (koniec z jeżdżeniem na drugi koniec świata, bo tylko tam jest dostępny
rzadki egzemplarz XII-wiecznego kodeksu!), likwiduje zagrożenie zniszczenia zasobów przez czytelników, działa 24 godziny na dobę, ułatwia wyszukiwanie potrzebnych informacji. Jednocześnie jednak udostępnianie przez sieć wiąże się z tysiącem problemów. Polskie prawo autorskie udostępnienie w bibliotece cyfrowej traktuje tak, jakby było publikacją - nie wolno więc udostępniać utworów objętych jeszcze prawem autorskim, nawet tych, które są już niedostępne w księgarniach (zainteresowanym walką o prawa bibliotek cyfrowych polecam lekturę konkretnych wątków na
Vagla.pl i
forum Biblioteka 2.0). Sama zaś digitalizacja wymaga ogromnych nakładów finansowych i instytucjonalnych.
Wysiłki cyfrowych bibliotekarzy domagają się więc pilnego docenienia i systemowego wprzęgnięcia w politykę kulturalną państwa. To jednak trzeba zrobić z głową. Niezwykle ciekawe jest na przykład to, że polscy cyfrowi bibliotekarze bez żadnej polityki centralno-nakazowej sami zorganizowali się i zaczęli stosować mające sens zasady. Na przykład: wiele bibliotek posiada egzemplarze tych samych dzieł. Niektóre w lepszym stanie, inne w gorszym, niektóre kompletne, inne nie. Wdrożyli więc szereg mechanizmów przeciwdziałających dublowaniu się wysiłków - po co digitalizować książkę, którą udostępnia już inna biblioteka cyfrowa? Ale to nie koniec - jeśli jakaś książka jest niekompletna, to inna biblioteka digitalizuje tylko brakujące fragmenty, a biblioteczny system informatyczny sam przekieruje nas w odpowiedniej chwili we właściwe miejsce. Proste? Proste.
Ale spróbujcie to wdrożyć jako zasadę na poziomie centralnym, z angażowaniem dziesiątków rozmaitych instytucji. Będzie to trwało lata i zakończy się klapą, bo w rozproszonym, informacyjnym świecie mądrość rodzi się z praktyką. Nie można jej zadekretować.
Inne tematy w dziale Polityka