1 lipca obejmujemy prezydencję w Unii. Spotykam się często z poglądem, który brzmi mniej więcej tak: Kraj sprawujący prezydencję w Unii nie może (nie powinien) promować własnych celów. Czasem ta teza jest podawana jako prawda objawiona: „Przecież to oczywiste, że przewodząc Unii, nie można zajmować się własnymi interesami, to nie wypada”. To jednak bardzo błędne założenie. Udana prezydencja to wzmocnienie pozycji kraju w UE, a także możliwość podniesienia na najwyższe poziomy decyzyjne ważnych dla danego państwa czy regionu spraw. Czy lepszą okazją na to będzie czekająca nas w kolejnych latach prezydencja grecka czy maltańska?
Polityka europejska wygląda jednak inaczej. Istotnie, kraje które nie miały stabilnego rządu w okresie swojej prezydencji nie były w stanie wiele osiągnąć. Prezydencja Włoch w 2003 była, używając języka dyplomacji, umiarkowanym sukcesem. Dlatego zaproponowałem, by wybory parlamentarne odbyły się w możliwie późnym terminie, aby obecny rząd mógł dokończyć prezydencję.
Ale są inne przykłady. Wielka Brytania w drugiej połowie 2005 roku doprowadziła do ustalenia budżetu Unii zachowując swój rabat. Francja sprawowała prezydencję Unii w drugiej połowie 2008 roku i doprowadziła do przyjęcia pakietu energetyczno-klimatycznego w grudniu 2008, na którym jej bardzo zależało. Dzięki pakietowi Francja tworzy pośrednio rynek zbytu dla posiadanej przez francuską spółkę państwową technologii nuklearnej, Niemcy i Brytyjczycy są znacznie słabsi w energetyce jądrowej. Niemcy przewodziły Unii w pierwszej połowie 2007 i przyśpieszyły prace nad nowym traktatem konstytucyjnym, co było ich priorytetem. Ponadto Francja przeforsowała ważną dla siebie Unię Śródziemnomorską, Węgry proponują Strategię Dunajską. Szwedzi przygotowali i wprowadzili w życie Strategię Bałtycką. To tylko częściowa prawda, że możliwości aktywnej prezydencji nieco zmalały po wprowadzeniu Traktatu Lizbońskiego. To ograniczenie dotyczy w zasadzie polityki zagranicznej Unii. Ponadto, od wejścia w życie traktatu przypadły jedynie prezydencje Belgii i Hiszpanii. Belgia ma tradycyjne kłopoty ze sformułowaniem rządu, a Hiszpania musiała skoncentrować się na sprawach wewnętrznych - kryzysie finansowym.
Trzeba umieć i chcieć. Jeżeli się nie umie lub nie chce, to się nie promuje własnych celów. Jest kilka warunków sukcesu. Należy z wyprzedzeniem tworzyć grupę państw, która poprze cele zaproponowane przez kraj sprawujący prezydencję. Po drugie, wpisać zamierzenia krajowe w szerszą perspektywę. Przecież Francja nie promowała rygorystycznej polityki energetycznej argumentując, że chce stworzyć wielomiliardowy rynek dla swojej firmy, ale że dąży do zapobieżenia zmianom klimatycznym.
Priorytetem naszej prezydencji powinno być doprowadzenie do nowelizacji polityki energetycznej Unii, która zacznie obowiązywać od początku 2013 roku, a więc za mniej niż dwa lata. W obecnym kształcie jest ona niesłychanie kosztowna dla naszych przemysłów chemicznego, papierniczego, cementowego, hutnictwa. Ale największe koszty dostosowawcze poniesie sektor elektroenergetyczny. Według znanych mi obliczeń, same roczne koszty emisji dwutlenku węgla wyniosą nawet 30 mld zł, a wzrost cen energii elektrycznej do 2020 roku wyniesie co najmniej 60%. To policzalne koszty dla gospodarstw domowych. Naszym celem minimum powinno być przesunąć w czasie obowiązywanie pakietu energetycznego o 3 lub 4 lata, do okresu po kryzysie gospodarczym. Celem dodatkowym – utrzymanie w części systemu bezpłatnych kwot emisji CO2.
Nie można też zapomnieć o sprawie wyrównania dopłat dla rolników. Zmiana dotychczasowego systemu ich naliczania powinna zostać podniesiona przez rząd w okresie polskiej prezydencji. Jeśli tego nie zrobimy, po 2013 roku nasi rolnicy nadal będą dyskryminowani. Efekt finansowy tej dyskryminacji jest niebagatelny – około 2,4 mld euro rocznie, co w skali całej siedmioletniej perspektywy finansowej daje 65-70 mld złotych.
Już dziś należy zacząć nad tym pracować, a w pierwszej kolejności wyciągnąć rękę ku prezydencji węgierskiej. Trzeba umieć i chcieć.
Inne tematy w dziale Polityka