Budowa gazociągu Nord Stream to ciąg karygodnych zaniedbań ze strony rządu Donalda Tuska. I nie jest to niestety moje subiektywne wrażenie, lecz twarde, a nawet hipertwarde fakty. Efektem jest zagrożenie podstawowych interesów gospodarczych Polski. Najnowszy etap tej sekwencji zaniechań polega na tym, że w miejscu, w którym gazociąg przecina trasę podchodzenia statków do portu w Świnoujściu, rurę ułożono na głębokości 17,5 metra. Uniemożliwi to zawijanie do portów w Szczecinie i Świnoujściu jednostek o zanurzeniu powyżej 13,5 metra. Tym samym mocno ograniczone zostaną możliwości rozwojowe tych portów. A co ważniejsze, zagraża to powstającemu terminalowi gazu ciekłego (LNG), kluczowemu przedsięwzięciu dla dywersyfikacji źródeł dostaw energii tak dla Polski, jak i dla UE. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Polska powinna wymusić to, by budujące gazociąg konsorcjum wkopało go na tym odcinku w dno morza. Mam jednak wątpliwości, czy rząd Donalda Tuska chce i może to zrobić.
Solidarność niemiecko-rosyjska zamiast europejskiej
Gazociąg Północny powstał z przesłanek politycznych i tylko ktoś naiwny albo mający złą wolę może twierdzić, że to przedsięwzięcia czysto biznesowe. Przecież ułożenie rury na dnie morza, zamiast poprowadzić ją o wiele bezpieczniejszą, głównie ze względów ekologicznych, drogą lądową, oznaczało kilkakrotne zwiększenie kosztów. A to mogą uzasadnić jedynie ważne cele polityczne. Analitycy wielokrotnie wskazywali też na to, że inwestycje w siatkę rosyjskich linii przesyłowych gazu (oprócz Nord Streamu Rosja chce oddać do użytku również jego południowy odpowiednik, czyli South Stream) będą miały dalekosiężne polityczne skutki.
Dzięki podmorskim instalacjom omija się Polskę, co w oczywisty sposób osłabia naszą pozycję. Rosja dostaje do ręki silniejsze i skuteczniejsze niż dotąd narzędzia wywierania nacisków na nasz kraj. Trzeba się nawet liczyć z bezkarnym manipulowaniem dostawami surowca do naszego kraju, bowiem ich zmniejszanie bądź wstrzymywanie nie będzie oznaczać ograniczania dostaw do państw trzecich. Ta inwestycja jest zatem zaprzeczeniem fundamentalnej dla funkcjonowania Unii Europejskiej zasady sprawiedliwości i solidarności oraz jej podporządkowaniem partykularnym interesom Niemiec i Rosji. Wielokrotnie o tym mówiłem, lecz ci, którzy powinni te argumenty bardzo poważnie brać pod uwagę, ograniczali się do wmawiania mi jakichś uprzedzeń. Rządzący obecnie Polską bardzo się przejmowali moją osobą, szkoda, że równie odważni nie byli wobec tych, którzy niszczą europejską solidarność.
Jest oczywiste, że współpraca w ramach Unii powinna polegać na wzajemnym uwzględnianiu elementarnych interesów jej członków. Tymczasem nasze interesy zostały po raz pierwszy bardzo dotkliwie i wyraźnie zignorowane w momencie podejmowania decyzji o budowie gazociągu, a po raz drugi, gdy zdecydowano o położeniu rurociągu na dnie morza, zamiast jego wkopania w morskie dno. Zakwestionowana została tym samym nie tylko zasada solidarności w sferze bezpieczeństwa energetycznego, ale także tak podkreślane przez Unię zasady wolnej konkurencji i swobodnego przepływu towarów, bez których poszanowania trudno mówić o dalszym rozwoju UE. Co gorsza, w ostatnim czasie bardzo widoczne jest dążenie najsilniejszych państw Unii do hegemonii i narzucania swej woli mniejszym państwom, zwłaszcza nowym członkom wspólnoty europejskiej. Oczekiwałbym, że polski premier temu stanowczo przeciwdziała, ale na razie nie widzę ani stanowczości ani nawet zrozumienia niebezpieczeństw.
Rozwój Rostoku, marginalizacja Szczecina
Polityczny wymiar budowy Gazociągu Północnego to także gra przyszłością polskich portów. Jeśli rura zablokuje dostęp do nich wielkich statków, głównym portem regionu nie będzie Szczecin i współpracujące z nim Świnoujście, lecz wschodnioniemiecki Rostok. Już teraz ten port przygotowuje się do przyjmowania największych statków mogących pływać po Bałtyku, czyli jednostek o zanurzeniu 15 metrów.
Jeśli porty w Szczecinie i Świnoujściu nie będą mogły się rozwijać, Rostok zyska wielką konkurencyjną przewagę. Konsekwencje będą jeszcze poważniejsze w wymiarze europejskim: transeuropejski korytarz transportowy łączący południe kontynentu ze Skandynawią będzie przebiegał przez Niemcy, a nie przez Polskę. Nie trzeba chyba dowodzić, że oznaczałoby to dla naszego kraju dalszą marginalizację. I znowu mam nieodparte wrażenie, że rząd Donalda Tuska nie bardzo sobie to uświadamia, nie mówiąc o tym, że nie potrafi temu zaradzić.
Polityczna korupcja
Projekt Gazociągu Północnego ujawnił niezdrowe związki między gospodarką a polityką. Oto były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, który podpisał umowę z Rosją o budowie gazociągu na kilka zaledwie tygodni przed wyborami parlamentarnymi, kiedy było już pewne, że jego partia straci władzę, wkrótce został przewodniczącym rady nadzorczej Nord Staremu. Z kolei były premier Finlandii Paavo Lipponen, który jako szef rządu popierał ideę budowy gazociągu, także został zatrudniony przez to konsorcjum. To stworzyło nową, jakże niedobrą jakość w europejskiej polityce.
Sprawa była swego czasu głośna, otaczała ją aura skandalu, ale – o ile się orientuję – Unia, która ma nieodpartą chęć regulowania wszystkiego, w tym kanonicznego kształtu banana, nie zdobyła się na działania mające zapobiegać tego typu praktykom, a przynajmniej je utrudniać. Bo te praktyki naruszają porządek moralny i fundamenty demokratycznej polityki, bez których Unia nie może sprawnie funkcjonować.
Broń energetyczna
Ktoś mógłby pomyśleć, że straszę, że z premedytacją jako polityk opozycji epatuję niekorzystnym rozwojem wydarzeń. Obawiam się jednak, że rzeczywistość jest nawet gorsza. Będąc premierem wielokrotnie się przekonywałem, że pokój czy bezpieczeństwo nie są nam dane raz na zawsze. Dlatego trzeba dmuchać na zimne. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu nikt się nie spodziewał wielkiego wybuchu społecznego niezadowolenia w Tunezji, Egipcie, Libii i w innych krajach.
Istotą polityki bezpieczeństwa, tak w dziedzinie militarnej, jak energetycznej, jest przewidywanie różnych scenariuszy, w tym także tych czarnych. Polityk, który nie uwzględnia potencjalnych zagrożeń po prostu grzeszy, bo w przyszłości skutki jego zaniedbań mogą być katastrofalne. Dlatego też przestrzeganie przed powstaniem sytuacji, w której bylibyśmy narażeni na bardzo silne naciski wywierane przy pomocy broni energetycznej, jest moim obowiązkiem. A jako były premier wiem o tym znacznie więcej niż dobrze zorientowani eksperci.
Czuję się tym bardziej zobowiązany do ostrzegania przed niebezpieczeństwami, im rząd PO robi mniej, by Polskę przed takim ryzykiem uchronić. A chyba nie jestem odosobniony w przekonaniu, że gabinet premiera Tuska zamiast rozwiązywać konkretne problemy, prowadzi politykę uspokajania obywateli, zapewniania ich, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ja jednak powtarzam, że nic nie jest w porządku, skoro rząd Tuska praktycznie nie przeciwstawił się planom budowy Nord Streamu i wciąż wykazuje karygodną bierność w tej sprawie. A już kompletnie zdumiewa mnie to, że Polska była jedynym państwem basenu Morza Bałtyckiego, które nie zabiegało o zorganizowanie wysłuchania publicznego z udziałem przedstawicieli konsorcjum budującego Gazociąg Północny. Natomiast nie tylko mnie zdumiewa, lecz oburza to, że Polska nie wystąpiła o odszkodowania dla rybaków, którzy nie będą mogli łowić na obszarze, gdzie położono gazociąg. W innych państwach z konsorcjum negocjowały rządy, u nas pozostawiono rybaków samym sobie.
Nowa, genialna inicjatywa Nord Streamu
Niedawno uczestniczyłem w konferencji w Szczecinie w sprawie Nord Staremu i o mało nie spadłem z krzesła, gdy się dowiedziałem o nowej, „genialnej” inicjatywie władz konsorcjum. Otóż zaproponowały nam one, abyśmy zmienili przebieg toru wodnego, „rozwiązując” w ten sposób problem ograniczenia dostępności zespołu portowego Szczecin-Świnoujście dla największych statków. To tak, jakby sąsiad zablokował nam jedno skrzydło bramy wiodącej na posesję, po czym łaskawie pozwolił, byśmy przenieśli bramę w inne miejsce - własnym staraniem i na nasz koszt.
Z tego co mi wiadomo, zmiana przebiegu toru wodnego byłaby od strony biurokratycznej – załatwiania niezbędnych po temu formalności – o wiele bardziej skomplikowana, a więc i czasochłonna, od uzyskania przez Nord Stream od stosownych władz niemieckich zezwolenia na zakopanie gazociągu na wywołującym spór odcinku. Nie byłaby także tania. W tym miejscu muszę też przypomnieć, że dotychczas konsorcjum wyrażało gotowość (w sposób faktycznie niezobowiązujący) umieszczenia rury pod morskim dnem dopiero wtedy, gdy nasze porty będą przystosowane do przyjmowania największych jednostek. To wyraźna gra na zwłokę, by nie powiedzieć – próba odłożenia sprawy ad calendas graecas, bo przecież wciąż jeszcze istnieją techniczne możliwości wkopania gazociągu w dno Bałtyku, a koszty przeprowadzenia teraz takiego przedsięwzięcia byłyby o wiele mniejsze niż podobnej operacji w przyszłości, bo to musiałoby się wiązać z czasowym wstrzymaniem przesyłu gazu. Wydawałoby się, że rząd powinien temu pomysłowi powiedzieć stanowcze „nie”. Tymczasem widzę, że gabinet premiera Tuska, który przyzwyczaił nas do nieustannego uśmiechania się i robienia dobrej miny do złej gry, może tę fatalną propozycję przyjąć.
Polska asertywność i determinacja
Nawet jeśli rząd Donalda Tuska jest bierny i bezwolny, nie wolno przyjąć fatalistycznego punktu widzenia. Mam prawo, a nawet obowiązek, podobnie jak polscy obywatele, domagać się od rządu twardej i aktywnej polityki, byśmy mogli minimalizować negatywne skutki powstania Nord Streamu. Na miejscu Donalda Tuska bardzo mocno naciskałbym na Niemcy, by rura została zakopana. Jeśli to by się nie udało, rząd musi wynegocjować - czego zresztą domagają się od gabinetu Donalda Tuska wywodzący się z PO oraz SLD prezydenci Szczecina i Świnoujścia - umowę zobowiązującą stronę niemiecką do pogłębiania w przyszłości toru wodnego prowadzącego do naszych portów.
Wszystko jest możliwe pod jednym warunkiem: rząd musi wykazać się asertywnością, mieć odwagę jasno powiedzieć Niemcom, że będziemy bronić naszych podstawowych interesów, bo mamy do tego prawo, jak każde państwo członkowskie UE. Sam demonstrowałbym taką determinację, że ostrzegałbym przed sięgnięciem po prawo unijnego weta.
Niejednokrotnie mówiłem i pisałem, że najbliższe lata będą kluczowe dla rozwoju Polski, że stoi przed nami ogromna, wręcz niepowtarzalna szansa na dogonienie bardziej rozwiniętych państw UE, i że szansy tej nie wolno nam zmarnować. Nie osiągniemy tego jednak drogą ciągłych ustępstw i rezygnowania z naszych elementarnych gospodarczych interesów, czego dobitnym, ale nie jedynym przykładem jest sprawa Gazociągu Północnego. Premier Tusk zdaje właśnie egzamin z suwerenności i determinacji w bronieniu polskich interesów. Zapewniam, że w tej tak istotnej dla Polski sprawie będę bardzo surowym egzaminatorem.