Patrząc na prezydencki sondaż „Rzepy”, poza tym, co pojawiło się już w komentarzach, warto zwrócić uwagę na dwa zjawiska. Po pierwsze, Lech Kaczyński zrównał się w liczbie pierwszych wskazań z Włodzimierzem Cimoszewiczem. Zmiany są oczywiście w granicach błędu statystycznego, lecz ten trend warto obserwować. Obaj ci politycy mają wspólną cechę – sprzyjające im media pieszczą się z nimi znacznie bardziej, niż oni pieszczą się z mediami. Media im nieprzychylne mają natomiast ułatwione zadanie – każdy z nich jest wdzięcznym obiektem, jeśli chodzi o przypinanie łatek. Obaj mają wielkie kłopoty ze spełnianiem nadziei, jakie są w nich pokładane przez ich zwolenników. Czasami czymś błysną, by chwilę później wzbudzić ogólne zażenowanie. Jednak w obu opozycyjnych obozach nie bardzo widać dla nich powszechnie akceptowalnej alternatywy.
Co do alternatywy – drugim ciekawym zjawiskiem jest zrównanie się w procencie pierwszych wskazań Sikorskiego i Ziobry. Obu też łączą wspólne cechy. Ich pozycja wewnątrz partii jest w zasadzie całkowicie zależna od ich „wodzów”. Są politycznymi samotnikami, nie mają swoich frakcji w skali ogólnopolskiej. Są jednak ważnym kapitałem swych ugrupowań – w odróżnieniu od prezydenta i Cimoszewicza przykładają ogromną wagę do obecności w mediach i są w stanie wiele dla niej zrobić. W mediach wypracowali swoją pozycję, która ich poniekąd zabezpiecza, lecz jednocześnie przysparza im wrogów we własnych obozach. Obu zarzuca się przy okazji rozbuchane ego.
Na swoje słupki poparcia w takich sondażach patrzą pewnie z ambiwalencją – to cieszy ale i niepokoi: „czy to już nie jest ten moment, gdy spotka mnie los Marcinkiewicza?”. Stabilna druga pozycja tego ostatniego pokazuje, jak niewiele znaczy czysta społeczna sympatia, jeśli ją oderwać od kontekstu rywalizacji partyjnej. Jak wiadomo, drugi jest pierwszym przegranym. Zarówno w walce pomiędzy partiami, jak i wewnątrz nich.
Inne tematy w dziale Polityka