Jarosław Flis Jarosław Flis
825
BLOG

Polskie podziały - paradoksalne czy prekursorskie?

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 9

Gdzie w Polsce jest lewica a gdzie prawica, to pytanie nieuchronnie nurtujące zarówno obcokrajowców, jak i rodaków. Nieporozumień znacznie tu więcej niż oczywistości. Polskie podziały ułożyły mi się ostatnio w nowy obrazek. Jest on próbą postawienia kroku dalej względem interpretacji, o których pisałem w "Złudzeniach wyboru". Szczegółowy opis można znaleźć w eseju opublikowanym na łamach "Studiów Socjologiczno-Politologicznych". Tu dwa wykresy i refleksja, która przyszło mi ostatnio do głowy.

Pierwszym krokiem jest odejście od typowego sposobu przedstawiania podziałów politycznych - nawet wśród tych, którzy zechcieli dostrzec, że na jedną linię to się zupełnie nie da tego wcisnąć.  Jeśli ktoś już uznaje, że potrzebne są dwie osie - ekonomiczna i obyczajowa - to ustawia je jako odciętą i rzędną (oś x i y) w standardowym układzie współrzędnych. Potrzeba niby tylko ustalić, która oś jest która i gdzie jest plus a gdzie minus. Tradycyjny podział prawica-lewica wychodzi tak czy owak jako któraś z przekątnych. Stąd pomysł, by rzecz zobrazować inaczej. Wykres obrócić o 45° i ustawić go tak, by prawica była po prawej a lewica po lewej. Wygląda to wtedy tak:

nowaosbaza Wykres - będący kluczem do eseju -  pokazuje zjawiska, które coraz bardziej demolują sceny polityczne demokracji zachodnioeuropejskich. Stara lewica pogodziła się z demontażem państwa opiekuńczego a stara prawica z rewolucją obyczajową i afirmacją multi-kulti. To doprowadziło do skrócenia politycznego wahadła. Stopniowo establishment zlał się w jedną masę, w której stare podziały są rozróżnialne ledwo-ledwo. Oddalił się też od tych, których niepokoi zarówno neoliberalna globalizacja jak i społeczna dezintegracja (w tym szczególnie emigracja). Zrobiło to miejsce dla dwóch populizmów - antyestablishmentowego populizmu "czarnego" (od czarnych barw, w których opisuje go główny nurt) oraz antypartyjnego populizmu "szarego" (odcinającego się od barw partyjnych).

Problemy z nowymi siłami politycznymi mają Francuzi i Finowie, Brytyjczycy i Austriacy. Każda historia jest trochę inna, lecz stały jest jeden motyw - stara lewica i stara prawica nie mają pomysłu, jak obsłużyć nowe napięcia i podziały. Tymczasem nasza scena polityczna wygląda na tym tle na bardzo przewidywalną. Ruch wahadła rządzący-opozycja, jako  podstawowy demokratyczny standard, odbywa się po całkiem przewidywalnej linii. Na mój rozum dlatego, że ta linia jest prostopadła do tradycyjnego podziału lewica-prawica. Przywoływane tu już raz czy drugi badania elektoratów prowadzone przez CBOS pozwalają to zobrazować w sposób zgodny z intuicją. Potrzebne są do tego tylko jakieś nazwy. Podział na Polskę liberalną i solidarną jest już całkiem blisko, ale rodzi jeden szkopuł. Liberałami można określić zarówno "kon-libów", którzy wolności cenią tylko w gospodarce, zaś w dziedzinie obyczaju to już niezupełnie. Niektórzy tak nazywają zwolenników swobód obyczajowych, nawet gdyby ekonomicznie byli na przeciwnym końcu skali. Jedni z drugimi nie mają nic wspólnego. By unikać takich nieporozumień, proponuję nazywać tych, którzy wyznają oba rodzaje liberalizmu jednocześnie, "biliberałami". Solidaryzm społeczny ma zaś wystarczająco długie korzenie, by się nad nim nie rozwodzić. Na wykresie wygląda to tak:

nowaosWidać tu nie tylko dlaczego trudno opisywać rywalizację PO-PiS w kategoriach prawica-lewica. Widać też jak zgrabnie obie nasze największe partie wpisują się w dwa populistyczne łowiska. Jedna z refleksji eseju brzmi tak: W efekcie, wszystko to prowadzi do paradoksalnej sytuacji, w której szeroko rozumiany  establishment w Polsce tworzą dwie partie polityczne, z których jedna jest antypartyjna, a druga antyestablishmentowa.  To oswaja i cywilizuje napięcia, które demokracje zachodnioeuropejskie dopiero zaczynają doświadczać. 

Oczywiście żadna ze stron sporu nie uzna takiego schematu - każda z nich jest w stanie zaakceptować tylko taki opis, który przyznaje jej bezdyskusyjną wyższość moralną. To prowadzi do tragikomicznego podziału na "Polskę patriotyczną" i  "Polskę racjonalną". Z tą ostatnią wiąże się refleksja, która pomaga mi zrozumieć, dlaczego Bronisław Komorowski doznał porażki po serii zwycięstw Donalda Tuska, które to zwycięstwa przełamywały wcześniejszą klątwę Unii Wolności. Recz sprowadza się do takiego oto rozumowania:

Partia polityczna, która chciałaby apelować do obywateli mądrzejszych niż przeciętni, z definicji skazuje się na pozostawanie w mniejszości. Potrzebna jest jednak tylko niewielka korekta, żeby dać jej szansę. Partia polityczna, która chciałaby apelować do obywateli, którzy uważają się za mądrzejszych niż przeciętni, mogłaby bez problemu liczyć na większość. Mogłaby, gdyby nie jeden problem. Politycy każdej partii są z natury rzeczy esencją swoich wyborców. Stąd partia, składająca się z polityków, którzy najbardziej ze wszystkich uważają się za mądrzejszych od reszty, na poparcie większości dalej liczyć nie może.

Druga strona też ma swoje brzemię. Niechęć do ważniaków i besserwisserów ściąga do "obozu patriotycznego" zastępy wszelkiej maści frustratów i nawiedzonych. Z własnych szeregów przepędzać ich trudno, gdy w obliczu domniemanych przewag wrogiego obozu kusi zasada "wszystkie ręce na pokład". Oni też znajdują wśród polityków swoich rzeczników. Tyle, że tacy nadgorliwi rzecznicy uprawiają nieustający sabotaż, porównywalny w sile destrukcji z tym, który u przeciwników jest udziałem wszystkich ostentacyjnych mądrali. Najlepiej nadają się do przekonywania wyborców środka, że głos za zmianą jest głosem szaleństwa.

Skądinąd elegancki układ tożsamości partyjnych potyka się więc raz za razem o taktyczne słabości jednej i drugiej strony. To czyni ostateczny wynik wyborów tak mało przewidywalnym. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka