Jarosław Flis Jarosław Flis
19702
BLOG

Angielska ruletka

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 160

Wyborcze obietnice i ich możliwe efekty mogą się rozchodzić nie tylko u zawodowych polityków. Także u trybunów ludowych. Może warto sprawdzić, jak do naszych realiów pasuje przebój tej kampanii - brytyjska ordynacja. Zbieżność wyborów w Zjednoczonym Królestwie i naszych prezydenckich daje tu niepowtarzalną szansę.

Na początek warto przyjrzeć się wyborom na Wyspach. Jak tamtejszy system zmienia siłę partii w porównaniu do naszego? Na wykresie trzy wielkości - liczba mandatów przypadająca piątce największych partii, gdyby mandaty dzielić w każdej z czterech części królestwa osobno, ordynacją proporcjonalną (różnice w systemie partyjnym każdej z nich są tak wielkie, że obliczanie dla całego kraju jest już bez sensu). Następnie nagroda, którą w brytyjskich warunkach przyniósłby nasz system - okręgi jedenastomandatowe (średnio - w każdym razie w sumie byłoby ich 58). Na koniec wreszcie różnica pomiędzy takim wynikiem a tym realnym. Wygląda to tak:UK2015bSystem generuje owszem większość, lecz przy okazji nieomal pozbawia reprezentacji całkiem spore partie, jak liberałowie i eurosceptycy. Lecz już Szkotom daje nagrodę większą niż ta otrzymana przez laburzystów. Za cóż on tak nagradza angielską konserwę? Może chociaż za wzrost poparcia? Tu kluczowe jest zejście poziom niżej, do wyników w samej Anglii. To tam się rozstrzygnęły wybory, nie ma zaś narodowej drobnicy i ulsterskich anomalii. Są cztery partie bardzo podobne wielkością do naszych z 2007 i aspirujący do tego grona Zieloni, którzy od 2010 roku mają jednoosobową reprezentację w parlamencie. Na kolejnym wykresie pokazano zmiany poparcia i liczby zdobytych mandatów tej piątki w porównaniu z poprzednimi wyborami. Mandaty w procentach ogólnej liczby 533 do zdobycia w samej Anglii.

UK2015a

20 dodatkowych mandatów, które zapewniły Konserwatystom samodzielną większość (trzy dodatkowe mandaty z Walii to już tylko wisienka na torcie), zawdzięczają oni naprawdę marginalnemu wzrostowi poparcia, mniejszemu niż ten który był zasługą Partii Pracy. Jednak klęska Liberalnych Demokratów przyniosła nagrodę właśnie Cameronowi. To jemu przypadła większość z 37 mandatów straconych przez koalicjanta, zaś Nigel Farage musiał się zadowolić mandatem jednym, choć wzrost poparcia wywalczył siedmiokrotnie większy od tego, który był udziałem premiera. (Psss...Taki wynik to niewątpliwy brukselski spisek, wszak przy każdej innej ordynacji byłyby możliwe tylko dwie koalicje - z UKIP-em lub wielka, przy której Farage zostaje liderem Opozycji Jej Królewskiej Mości).

Teraz czas na nasze podwórko. Nie będę tu już próbował przekonywać, że z tą koniecznością wskazywania przez partie najlepszych kandydatów to jest niezła ściema. Przyjmijmy, że jest tak jak mówią nasi zwolennicy JOW - ten system wymusza na partiach wystawienie wspaniałych niezależnych postaci, zakorzenionych i otwartych na kontakt z wyborcami. Przyjmijmy jednak, że pod jego wpływem przechodzą taką przemianę obie nasze partie. W jej wyniku jak kraj długi i szeroki PiS wystawia tak przyszłościowo-polskich kandydatów jak Andrzej Duda, zaś PO tak zgodliwie bezpiecznych jak Bronisław Komorowski. No - najlepsze co mają. Do tego czują wszędzie na plecach oddech niezależnych kandydatów, równie charyzmatycznych jak Paweł Kukiz. Jednym zdaniem - głosują tak jak w ostatnią niedzielę. Przyjmijmy też, że nasze elity (odporne na wszelkie pokusy) dzielą kraj na okręgi najuczciwiej jak się da, brzydząc się jakimkolwiek gerrymanderingiem. Czyli że każda z partii dostaje mandaty na tych obszarach, gdzie jest pierwsza na mecie. To pozwala przeliczyć głosy na mandaty bez dziubdziania w szczegółowym podziale na okręgi. Wystarczy policzyć zwycięzcę w każdym z powiatów, by zobaczyć gdzie kto wygrywa. Wygląd to zaś tak (na szaro Kukiz):

zwyciezca 2015p powiaty Teraz trzeba już tylko sprawdzić, jaki procent ludności kraju mieszka na obszarach, gdzie dana partia wygrywa. Po podzieleniu tego przez wielkość okręgu wychodzi liczba spodziewanych mandatów. Dla porównania - liczby zdobytych głosów ogółem:

FPTP2015p

Cóż - sam byłem zaskoczony. Skąd taki wynik? Dlaczego nagroda dla PO jest o tyle większa niż ta, którą dostaje PiS? To złożenie dwóch przyczyn. PO wygrywa na obszarach, gdzie jest niższa frekwencja - w szczególności na Ziemiach Pozyskanych. Po drugie, wygrywa mniejszą różnicą. Widać to na kolejnej mapie, na której zwycięskie powiaty podzielono na te z różnica większą i mniejszą niż 20%. Wygląda to wtedy tak:

2015p różnica w powiatach 20Przy takim układzie geografii wyborczej, system FPTP może wygenerować miażdżącą większość przy mniej niż jednej trzeciej ogółem oddanych głosów. Kto nie wierzy, niech sprawdzi jak na tym wyszedł w listopadzie Ostrów Wielkopolski - samodzielną większość zdobył komitet o 25% poparcia. No ale cóż, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Może bezpośrednia więź posła z wyborcą i pewne prawdopodobieństwo jednopartyjnych rządów, choćby i opartych na głosach mniejszości, są warte tego ryzyka? Nie dla mnie. Tak jak jestem zagorzałym wrogiem obecnego systemu, tak angielska ruletka zupełnie mnie nie przekonuje. Przeważa jeszcze jeden argument - lekka modyfikacja ostatniej mapy.

Jeśli na mapie zaznaczyć te obszary, gdzie różnica pomiędzy dwoma głównymi partiami jest najmniejsza, możemy namierzyć nasze "target seats". To miejsca, gdzie w systemie brytyjskim toczy się rzeczywista kampania. Na początek - na stronie BBC można zobaczyć 194 takie okręgi w ostatnich wyborach - te, w których różnica była mniejsza niż 10%.

UKtargetseatsJak widać gołym okiem, są one rozsiane po całym kraju. Choć jego większość i tak jest wykluczona z tej zabawy. Jak rzecz wyglądałaby u nas?

2015p różnica w powiatachWidać pas, gdzie rozstrzygałyby się losy kraju i głębokie zaplecza, na których partie mogą się czuć całkiem bezpiecznie. To efekt zakorzenienia podziałów politycznych w historycznych doświadczeniach - zaborach, przesiedleniach i urbanizacji. Doświadczeniach mocno związanych z terytorium zamieszkania. Konsekwencje dla życia politycznego są przemożne. Jedną z nich jest to, że FPTP doprowadziłby do rzeczywistego głębokiego podziału Polski. Gdyby jedna z sił wygrała, połowa kraju nie miałaby w koalicji rządowej żadnego posła. Szkocja dziś ma jednego.

Obserwując licytację w sprawie JOW mam mieszane uczucia. Bardzo się cieszę, że zmiana systemu wyborczego staje się tematem ważnym. Bardzo chciałbym, by obecny system został zastąpiony lepszym. Boję się jednak, czy strony sporu nie zapędzą się same w pułapkę. Opowieści zwolenników JOW/FPTP brzmią tak pięknie, jak zaproszenie na seans "Władcy Pierścieni". Wspaniali bohaterowie zwycięsko walczą z jednoznacznym złem. Gdy jednak już damy się skusić, może się okazać, że to jednak "Gra o Tron". Kostiumy i scenografia podobne, tylko z optymizmem i szlachetnością to jakoś ciężko.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (160)

Inne tematy w dziale Polityka