W ostatnich wyborach samorządowych po raz pierwszy obowiązywały ustawowe kwoty dla kobiet - jednak spomiędzy gmin tylko w miastach-powiatach. W pozostałych, gdzie wprowadzono okręgi jednomandatowe, regulacja nie obowiązywała. Gdy komitet wystawia w okręgu tylko jednego kandydata, trudno regulować proporcje płci. Tym samym przeprowadzono kolejny naturalny eksperyment z dziedziny prawa wyborczego. Dzięki niemu można sprawdzić, jak nowe prawo zmieniło szanse kobiet. Wyszło to gorzej niż ktokolwiek się spodziewał.
Polskie gminy dzielą się teraz na trzy grupy. W miastach-powiatach ordynacja co do zasady się nie zmieniła: głos preferencyjny służy wskazywaniu jednego kandydata z listy wystawianej przez partię w okręgu. Listy, która musi liczyć tylu kandydatów, ile mandatów jest w okręgu rozdzielanych, może zaś dwa razy więcej. W tak licznym gronie kandydatów co najmniej jedną trzecią musiały od tych wyborów stanowić kobiety.
Drugą grupę tworzą te gminy (najczęściej miasta wchodzące w skład powiatów ziemskich), gdzie taka ordynacja stosowana była do 2010, zaś teraz zastąpiono ją okręgami jednomandatowymi. Trzecią - gminy poniżej 20 tys. mieszkańców, gdzie wcześniej stosowano głosowanie blokowe (tak jak do 2007 roku w senacie, tylko sama rada gminy decydowała, ile ma być mandatów w okręgu, w widełkach od 5 do 1). Tu też wprowadzono okręgi jednomandatowe, co w niektórych gminach oznaczało trzykrotne zwiększenie liczby okręgów, w innych zaś nic się nie zmieniało.
Żeby ocenić efekty zmian, trzeba wrócić do jeszcze wcześniejszych czasów. Jeśli porównać zmianę zaangażowania kobiet pomiędzy wyborami 2006 a 2010, można zobaczyć równomierny jego wzrost we wszystkich rodzajach gmin. Pokazuje to wykres:
Widać tu całkiem podobny wzrost, zarówno zaangażowania, jak i skuteczności w walce o mandaty. W każdej z grup procent kobiet-radnych rósł szybciej, niż procent kandydatek. Zmieniał się z okolic 19-22% do 22-26%. To naturalna konsekwencja wzrostu poziomu edukacji kobiet, ich społecznej samodzielności i przełamywania przez nie wcześniejszych podziałów na zawody "męskie" i "sfeminizowane".
Na drodze takiej wzbierającej fali stanęły dwa wydarzenia - wprowadzanie JOW i kwot. Z pierwszą zmianą wiązały się podnoszone publicznie obawy, że system ten utrudni zwycięstwo kobietom. Sam te obawy podzielałem. Jest to teza powszechnie obecna w literaturze i widoczna też u nas gołym okiem, jeśli porównać liczbę kobiet w sejmie (ok 20%) i senacie (nie więcej niż 15%). Z drugą zmianą nadzieje wiązali jej inicjatorzy, zaś głosy przed tym przestrzegające - w tym mój - były traktowane jako przejawy męskich obaw o utratę dominacji. Testowi efektów obu rozwiązań może posłużyć kolejny wykres, pokazujący zmiany w trzech wyróżnionych wcześniej grupach gmin.
W najmniejszych gminach sytuacja zmieniła się stosunkowo najmniej. Udział kobiet wśród kandydatów znów wzrósł a wzrost udziału wśród zwycięzców ustępował mu minimalnie. Nawet jeśli wzrost ten jest wyraźnie mniejszy niż w poprzednim cyklu, to jednak nie widać tu żadnej rewolucji. Rewolucję widać natomiast w miastach-powiatach. Udział kandydatek zwiększył się tu skokowo - z niecałych 33% na ponad 44%. Jednak udział kobiet wśród zwycięzców zupełnie za tym nie podążył. Jego wzrost został wyhamowany bardziej, niż w najmniejszych gminach, gdzie wprowadzono JOW-y (FPTP) w miejsce głosowania blokowego.
Najbardziej wymowna jest jednak sytuacja w tych miastach, gdzie JOW-y zostały wprowadzone w miejsce głosu preferencyjnego w okręgach wielomandatowych. Udział kobiet wśród kandydatów spadł tu bardziej niż poprzednio wzrósł. Jednak wcale nie zahamowało to wzrostu udziału kobiet wśród zwycięzców. Jest on większy niż w dwóch pozostałych kategoriach i większy niż w poprzednim cyklu. W efekcie w miastach takich udział kobiet wśród radnych zrównał się z tym w miastach-powiatach, gdzie zastosowano kwoty.
Wniosek jest trudny do podważenia - zmiana udziału kobiet wśród kandydatów nie przekłada się na końcowy efekt inaczej, niż w ten sposób, że jeśli jest wywoływana "na siłę", to szkodzi kobietom. Pokazuje to ostatni wykres. Porównuje on częstość sukcesu kobiet w tych trzech rodzajach gmin w ostatnich wyborach, po wprowadzeniu obu zmian, i w tych poprzednich. Punktem odniesienia w każdym wypadku są sukcesy mężczyzn.
W małych gminach sytuacja jest stabilna. Sukces jest udziałem kobiet o jedną czwartą rzadziej niż mężczyzn. Wynika to najpewniej z przewagi urzędujących radnych. Będę to jeszcze zgłębiał. W miastach-powiatach, tak samo jak wcześniej w wyborach sejmowych i europejskich, obowiązkowe kwoty spowodowały gwałtowny spadek liczby kobiecych sukcesów. Gdyby traktować to jako zobrazowanie szansy kobiety na mandat, to na skutek parytetu najwyraźniej ona spada. Natomiast w pozostałych miastach, gdzie pożegnano stary system (niech go piekło pochłonie), szanse kobiet zmieniły się w podobnym stopniu, tyle że w przeciwnym kierunku. Można to ująć tak: nawet jeśli okręgi jednomandatowe utrudniają drogę kobiet ku wyborczym sukcesom, to parytet dodany do okręgów wielomandatowych z głosem preferencyjnym jest utrudnieniem bez porównania większym. Po wyborach samorządowych znów najłatwiej byłoby obronić tezę, że parytet to podła męska sztuczka wymyślona by zatrzymać narastającą falę kobiecego zaangażowania w politykę.
PS. Wcześniejsze obawy i prognozy w tej sprawie można przeczytać tu.
Inne tematy w dziale Polityka