Medialna i polityczna baza urzędującego prezydenta zaczyna się chyba powoli orientować, że zbliżające się wybory nie będą spacerkiem, oj nie. Trochę pisałem o tym w poprzednim numerze Tygodnika. Dziś natomiast chciałbym tu przedstawić obliczenia, które za taką tezą stoją. Ich podstawą są wyniki wyborów sejmikowych i analogie do wyników w 2010 roku.
Wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich 2010 w dość prosty sposób da się wyprowadzić z wyników pierwszej. Najpierw konieczne jest rozdzielnie pozaparlamentarnej drobnicy - Olechowski dla Komorowskiego, reszta - Kaczyński. Decyzje elektoratu SLD i PSL można w uproszczeniu przedstawić tak - 7 z 10 wyborców lewicy wybiera jednak kandydata "Polski liberalnej", zaś 3 - "Polski solidarnej". Z wyborcami ludowców jest odwrotnie, choć w tych samych proporcjach. Tak zarysowana baza dwóch głównych oponentów znajduje swoje odzwierciedlenie w jesiennych wyborach samorządowych 2010. Gdyby ówczesny elektorat PSL i SLD podzielić w takich proporcjach i dodać do elektoratu dwóch głównych partii, otrzymalibyśmy dokładnie taki układ sił, jaki rozstrzygnął prezydencką drugą turę.
Taką samą drogę można przejść w drugim kierunku, przyjmując za punkt wyjścia wybory sejmikowe 2015. Trzeba co prawda uwzględnić "efekt książeczki", lecz w największym uproszczeniu można to zrobić tak, że 700 tysięcy głosów odejmuje się PSL i dorzuca wszystkim po tyle, ile wynosił ich oficjalny udział w całej puli. Ludowcy schodzą wtedy ciut poniżej 19%, zaś trzy pozostałe partie nieco zyskują.
Na wykresie pokazano oba takie wyliczenia - z rozbiciem elektoratu SLD i PSL na część liberalną (popierającą w drugiej turze kandydata PO) i solidarną (popierającą kandydata PiS). Na tej podstawie, stosując przeliczniki wyprowadzone z wyborów 2010, można oszacować wynik drugiej tury. To ostatnia kolumna po prawej.
![przymiarki2015](http://jaroslawflis.blog.tygodnikpowszechny.pl/wp-content/uploads/sites/8/2015/02/przymiarki2015.jpg)
Takie wyliczenie pokazuje, że urzędujący prezydent to ma tak jakby całkiem pod górkę. Na razie chyba niewiele wskazuje, by brał to sobie do serca. Wczytywanie się w dotychczasowe sondaże raczej go nie mobilizuje. Tym bardziej, że realne kompetencje i układ sił polityczno-personalnych skazały go na spędzenie minionych pięciu lat w mentalnej Spale. Wybory to jednak nie dożynki i nie da się wszystkiego tak wyreżyserować, by prezydentowi było miło. Już dziś widać symptomy trudności z jego powrotem do mniej ugładzonej rzeczywistości. Lekceważące wypowiedzi o konkurentach chluby nikomu nie przynoszą a zyski polityczne są z tego też wątpliwe.
Przewaga inkumbenta, rozpoznawalność i sympatia to niewątpliwe atuty, które pozostają w rękach Bronisława Komorowskiego. Mogą one przesądzić wynik wyborów, jeśli będzie miał jakiś pomysł jak nimi zagrać. Na razie jednak widać kłopoty całego obozu z rozpoznaniem, dlaczego tu nie "wystarczy być". Dlaczego takie działania, które przynoszą zachwyty, bądź choćby przyzwolenie, w trakcie sprawowania prezydenckiego urzędu, wcale nie muszą być dobrym pomysłem na sukces w dwuturowych wyborach. Gdzie tkwi tu problem, napiszę następnym razem.
Inne tematy w dziale Polityka