Jarosław Flis Jarosław Flis
1315
BLOG

Pilnowanie parytetu

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 21

Zabawa w układanie list wyborczych rozkręca się w partiach w najlepsze. Ruch parytetowy zamierza się w nią także włączyć. Ponieważ świadomość, że sam procent kobiet na listach nie załatwia niczego, dotarła już nawet do tego grona, śledzona ma być także ich lokalizacja. We wskazanym tekście rozczula mnie szczególnie fragment: "Najdalej chce pójść SLD, który deklaruje, że tak jak w listopadowych wyborach samorządowych odda kobietom 40 proc. miejsc na listach." Jak pisałem zaraz po tych wyborach, pomimo takiego "poświęcenia", procent kobiet wśród radnych Sojuszu nawet nie drgnął w porównaniu do 2006 roku (tu).  Diabeł tkwi tu jak zwykle w szczegółach.
By ułatwić pilnowanie efektów wprowadzenia parytetu, trzeba sobie uświadomić skalę zjawiska, jakim są sejmowe wybory. Jest 41 okręgów, w każdym wybiera się średnio 11 posłów. To dotąd oznaczało, że w każdym wybrano jakieś dwie i ćwierć kobiety. To zaś oznacza, że w przypadku PO i PiS była to średnio jedna kobieta, z list LiD kobieta wybrana została w co czwartych okręgu, zaś z list PSL dostała się do Sejmu tylko jedna kobieta na 23 okręgi, w których partia ta dostała choć jeden mandat. Generalnie mamy tu 144 przypadki (41 okręgów razy 4 minus 2 okręgi bez mandatu dla LiD i 18 okręgów bez mandatu dla PSL). Te wszystkie średnie układają się w takie oto wzory, jeśli wziąć pod uwagę te 144 przypadki:
 W ponad połowie przypadków wszystkie mandaty przypadają mężczyznom - skrajnym przypadkiem jest tu lista PO w Gdyni, gdzie na 8 mandatów nie było żadnej posłanki. Kobieta była tam na 6 miejscu, jednak zdobyła mniej głosów od 5 kolegów z dalszych miejsc. W prawie co czwartym przypadku "męski monopol" sprowadza się do zdobycia  jedynego mandatu otrzymanego przez daną listę.  W 8 przypadkach (trochę ponad 5%) takim "monopolistą" jest kobieta. Nie zawsze z pierwszego miejsca, by wspomnieć Krystynę Łybacką i Izabellę Sierakowską. Kolejnych 40 przypadków to zdobycie przez kobietę jednego mandatu wśród dwóch lub więcej mandatów przypadających liście. Ten jeden mandat oznaczać może 50%, gdy jest jednym z dwóch, lecz może też oznaczać 14%, gdy jest jednym z siedmiu. W jednym przypadku (LiD w Gdyni), oba mandaty przypadły kobietom.  Do tego dochodzi 17 przypadków, gdy dwa mandaty z listy przypadały kobietom (co może oznaczać od 67% do 22%), oraz 3  - słownie TRZY - przypadki, gdy więcej kobiety zdobyły trzy lub cztery mandaty (PO w Warszawie i Łodzi, PiS w Lublinie).
Generalnie, w 85% przypadków podziału mandatów w obrębie listy, kobiecie przypadł jeden mandat lub dostali go tylko mężczyźni. Gdyby wprowadzić regułę, że drugi mandat przypada kobiecie, liczba posłanek wzrosłaby o połowę, osiągając 30%. Gdyby dokładnie jedna zdobyła mandata we wszystkich przypadkach, gdzie dotąd tak nie było, procent kobiet prawie by się podwoił, zbliżając się do poziomu skandynawskiego. Wszystkie panie, które dały się zachęcić parytetową kampanią, powinny o tej skali problemu pamiętać.
Dywagowanie, na którym miejscu jest druga kobieta, może służyć rozgrywce, mającej wyeliminować je obie. Może taki przykład. Przed czterema laty w okręgu sieradzkim PiS zdobył 5 mandatów. Jeden z nich przypadł Krystynie Grabickiej, która kandydowała z szóstego miejsca. Przeskoczyła dwóch kandydatów znajdujących się przed nią - na miejscach mandatowych (zdobywców mandatów wskazuje czerwony pasek).    
Na liście była jeszcze tylko jedna kobieta - Katarzyna Paprota na miejscu ostatnim. Do mandatu nie brakowało jej wcale tak dużo - mniej niż 1000 głosów. Co by się jednak stało, gdyby na miejscu 5 zamiast Konrada Kłopotowskiego znalazła się jakaś kolejna kobieta o zbliżonym do niego potencjale rozpoznawalności? Czy od tego wzrosłyby szanse Grabickiej, Paproty bądź obu z nich? Nie ma żadnych podstaw do takich przypuszczeń. Można natomiast sądzić, że gdyby ta kolejna kandydatka odebrała 3400 głosów Grabickiej (a pierwsza kobieta od góry zawsze dostaje ich trochę więcej), to los Wojciecha Zarzyckiego byłby bardziej szczęśliwy. Na miejscu wszystkich mężczyzn z czołówki listy bardzo pilnowałbym parytetu - jak najwięcej jak najmniej znaczących kobiet to dla nich sama korzyść. W razie zaś problemów, stwarzanych przez takie osoby jak Grabicka czy Paprota, które by jakoś racjonalniej kalkulowały swoje szanse, zawsze można liczyć na pomoc Kongresu Kobiet.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Polityka