Jarosław Flis Jarosław Flis
1338
BLOG

Parytet w praktyce

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 9

Jutro ma zostać przegłosowany parytet kobiet na listach - w tym samym tygodniu, w którym pojawił się kolejny dowód na bezskuteczność takiej formy nacisku na zwiększenie udziału kobiet w polityce. Jak pisałem parę tygodni temu (tu) procent kobiet na listach wyborczych w wyborach samorządowych istotnie się zwiększył. Dziś można sprawdzić, jak się to przełożyło na mandaty. Można to też porównać z sytuacją sprzed 4 lat. Tabela pokazuje takie zestawienie dla 4 głównych partii w wyborach do sejmików (poza nimi wybrana została tylko jedna radna). Możemy porównać procent kobiet wśród ogółu kandydatów, procent wśród radnych, procent kandydatek, które zdobyły mandat oraz procent kobiet wśród tych, którzy mandatu nie zdobyli.
  
Na pierwszy rzut oka widać generalny wzrost udziału kobiet. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej, widać, że jest on zasługą tylko zwycięskiej partii. W pozostałych, pomimo wzrostu liczby kobiet "na wejściu", system "na wyjściu" co najwyżej drgnął (choć nie w przypadku lewicy). SLD i PiS zdecydowanie różniły się procentem kobiet na listach - wśród radnych mają taki sam. PO miało udział niewiele większy niż PSL, lecz udział wśród radnych dwa razy taki.
Procent kandydatek, które zdobyły mandat, nie zmienił się generalnie - lecz już dla poszczególnych list to i owszem. W PO wzrósł, w PiS i SLD zmalał. Przytaczam go tutaj żeby przypomnieć o tym, że nasza ordynacja opiera się na "łowcach" i "naganiaczach". Z każdych dwudziestu kandydatów mandat zdobywa czterech w przypadku PO, dwóch w przypadku PiS i po jednym w przypadku PSL i SLD. Pozostali przydają się partii, natomiast sami na mandaty mają szanse teoretyczne. Zależne przede wszystkim od wyniku partii. Nie inaczej jest z kobietami.
I tu dochodzimy do punktu, w którym wzrost liczby kobiet na listach na coś bezapelacyjnie wpłynął - to udział kobiet wśród przegranych kandydatów. Tutaj wszystkie partie odnotowały "postęp" - zgodnie potwierdzając przewidywania przedstawiane na tym blogu prawie roku temu (tu). To nieuchronna konsekwencja zwiększenia udziału kandydatek w obecnym systemie. Może jednak jest to cena, którą kobiety muszą zapłacić? W końcu procent kobiet-radnych wzrósł w największej partii. Czy jednak aby na pewno wynika to z wzrostu udziału kobiet na listach. Jak to wygląda w rozbiciu na województwa? Udział kobiet-radnych podaje tu kolejna tabela.
  Trudno tu nie dostrzec ogromnego rozrzutu. Najciekawszy jest na pewno przypadek PSL na Opolszczyźnie. Tu kobiety stanowią 100% sejmikowej reprezentacji tej partii - reprezentacji dwuosobowej. Na Mazowszu, gdzie na listach SLD było 35% kobiet, mandat zdobyła tylko Katarzyna Piekarska, stanowiąc 14% radnych swojej partii. Natomiast kandydatki PiS zdobyły tu 6 z 14 mandatów (43%). Czy takie zróżnicowanie wynika może z różnego udziału kobiet na listach? To obrazuje wykres.
 

Z wykresu zostały usunięte cztery skrajne przypadki niskiego udziału kobiet na listach PSL - wszystkie zakończone brakiem kobiet wśród radnych. Jednak nawet z tymi przypadkami nie ma tu jakiejkolwiek istotnej zależności. Natomiast bez nich uzyskuje się naprawdę śliczną linię trendu. Te magiczne 20% jest tu kluczem do zrozumienia problemu - ta wartość powraca jak zły szeląg w różnych zestawieniach dotyczących udziału kobiet w polskiej polityce. Jest - jak widać - odporna na parytet. Każdy dodatkowy procent kobiet na liście przekłada się na 0,011% kobiet wśród radnych. Czy reszta jest do końca przypadkowa? Niezupełnie. Jest jedna zależność. Obrazuje ją kolejny wykres.
 

Ta zależność też nie jest szczególnie silna, lecz to ona pozwala wyjaśnić wzrost udziału kobiet wśród radnych PO. Im więcej mandatów dostaje partia w województwie (co oznacza także więcej mandatów w okręgu - na tym poziomie sprawdzenie przede mną), tym większy ich procent ma szansę przypaść kobietom. PO poprawiła swój wynik i stąd zapewne wzrost udziału kobiet-radnych do poziomu wyższego, niż ich udział na listach. Można zaryzykować tezę, że nawet jeśli medialny szum wokół kobiet w polityce służy ich większemu zaangażowaniu, to parytet w obecnym systemie najwyraźniej nie ma tu nic do rzeczy. Poza tym, że zwiększa udział kobiet we frustracji "naganiaczy". Lecz cóż - jak ktoś nie ma innego pomysłu na zrobienie szumu, musi się liczyć z tym, że fakty mogą podważyć jego twierdzenia. Jedyne, co mnie osobiście cieszy w związku z dyskusją o parytecie, to możliwość zwracania uwagi na absurdalność obecnej ordynacji.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka