Bronisław Komorowski rekomendując kandydaturę Marka Belki na prezesa NBP, określił go jako "człowieka spoza układu partyjnego". Naprawdę dobry żart. Nazwanie tak kogoś, kto jeszcze 5 lat temu był premierem, wcześniej zaś dwukrotnie wicepremierem w rządach SLD, której to partii był członkiem do 2005, to przejaw iście angielskiego poczucia humoru. Chyba, że marszałkowi chodzi o to, że Belka kandydował do Sejmu w 2005 roku jako lider partii, która zdobyła 2.5 procenta głosów, więc została wolą wyborców wyautowana z układu partyjnego? To chyba niepotrzebna złośliwość.
Na początku marca, żartobliwie odwracając argumentację Palikota, oskarżającego Sikorskiego, że tak naprawdę jest kandydatem PO-PiSu, umieściłem w notce na blogu taki fragment:
Otóż choć obaj są formalnie kandydatami Platformy, to w sensie merytorycznym i politycznym jest to wybór pomiędzy kandydatem PO (Radek Sikorski) i kandydatem UD (Bronisław Komorowski), a może nawet LiD-u. (...)
To jest środowisko "III RP", które nie jest daleko od Kwaśniewskiego, a nawet Millera.
Skutki tego wyboru są więc zasadnicze dla przyszłości sceny politycznej. I łatwo sobie wyobrazić, błyskawiczną konsolidację „LiD-u” wokół urzędu prezydenta gdy będzie nim Komorowski. To z tego powodu z taką wściekłością politycy SLD atakują Marszałka Sejmu. Wiedzą, że jego zwycięstwo w tych wyborach to jest powstanie prawdziwej alternatywy dla SLD po lewej stronie sceny politycznej.
Powstaje jednak pytanie jakie skutki dla PO – skutki wewnętrzne - będzie miało takie umocnienie tej grupy polityków. W mojej ocenie to niechybnie prowadzi do silnego rozbicia w partii. Martwiłbym się też o jakość współpracy pomiędzy rządem, a prezydentem. Bo jest oczywiste, że budowanie samodzielnej pozycji politycznej musi oznaczać konflikty i napięcia pomiędzy urzędami. Dlatego właśnie tak iluzoryczne jest założenie, że mamy do wyboru dwu kandydatów Platformy. Kandydat PO jest tylko jeden. To jest Radek Sikorski.
Dzisiaj to brzmi jakby trochę poważniej.
Inne tematy w dziale Polityka