Frustracja jest jednym z najgorszych doradców. Nic do dostarcza na to tak wielu dowodów, jak nasza polityka. To frustracja popchnęła Donalda Tuska do wypominania Lechowi Kaczyńskiemu wsparcia Leppera w debacie przed drugą turą w 2005 roku, co - zdaje się - było najskuteczniejszą metodą zapewnienia poparcia wyborców Samoobrony dla kandydata PiS. To frustracja po przegranej przez Jarosława Kaczyńskiego debaty podpowiedziała Mariuszowi Kamińskiemu zorganizowanie konferencji prasowej w sprawie Sawickiej, która to konferencja stała się gwoździem do trumny nadziei PiS na zwycięstwo w 2007 roku. To wreszcie frustracja wobec wzrostu poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego i jego partii, pobudzała w ostatnich dniach wypowiedzi Niesiołowskiego, Kutza czy Bartoszewskiego - wypowiedzi tyleż nieprzyzwoite, co szkodzące samej PO.
Kto wie, czy tych wyborów nie rozstrzygnie odporność na podpowiedzi sączone do ucha przez frustrację. PO jest już poddane tej próbie i za dni parę pewnie ostatecznie się przekonamy, co z tego wyniknie. Jest wysoce prawdopodobne, że taka próba czeka też sztab i kandydata PiS. Wzrost poparcia wynikający z mobilizacji dotąd niegłosujących (czy też tych, którzy zmienili swoje deklaracje w sprawie udziału w wyborach), może za chwilę osiągnąć swój naturalny kres. Deklaracje udziału w wyborach składa już 75% respondentów - to poziom frekwencji chyba jednak nierealny w naszej rzeczywistości. Jeśli poparcie dla Komorowskiego nie zacznie spadać realnie, nie zaś tylko relatywnie, również po stronie PiS może pojawić się rozgoryczenie. W każdym z tych wypadków frustracja może się sama napędzić. Jeśli zaś żadna ze stron nie zrobi czegoś naprawdę głupiego, walka będzie się toczyć do samego końca.
Inne tematy w dziale Polityka