Jarosław Flis Jarosław Flis
107
BLOG

Zmiana planów - obawy i nadzieje

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 61

Ewentualna zmiana planów Tuska - rezygnacja z kandydowania w wyborach prezydenckich - w ciekawy sposób ujawnia nadzieje i obawy publicystów zaangażowanych w polityczne spory po którejś ze stron. Oczywiście inaczej na to patrzy Paradowska, a inaczej Lisicki.
Warto może zrobić mały przegląd argumentów za wystawieniem przez PO innego niż Tusk kandydata (z punktu widzenia samego Tuska i jego wizji PO):
* Wbrew temu, co twierdzi Lisicki, to premier ma realną władzę w kraju. Gdyby było inaczej, po stronie PiS w wyborach prezydenckich zobaczyć powinniśmy Jarosława Kaczyńskiego.
* 5 lat płatnych wakacji i bezstresowego brylowania były najpewniej marzeniem Tuska w 2005 roku. Wtedy jednak można było pomyśleć o pozostawieniu rządowej aktywności Platformy w rękach Schetyny i Rokity z opcją wygrywania ich rywalizacji. Dziś ten wariant jest coś jakby nieaktualny. PO'2010 jest dziełem życia Tuska i jego najlepszej godziny w 2007. Przyglądanie się z prezydenckiego pałacu, jak idzie w rozsypkę, nie jest dobrym pomysłem nawet na wcześniejszą emeryturę. 
* Jest oczywiste, że wybór Tuska na prezydenta stawia przed PO poważny problem sukcesji na stanowisku premiera - zaś jeszcze bardziej, na warszawskiej "jedynce" w wyborach sejmowych 2011. Ta "jedynka" będzie musiała debatować z Jarosławem Kaczyńskim w TV przy najwyższej oglądalności. Tu znacznie trudniej znaleźć zmiennika, niż w wyborach prezydenckich.
* Sytuacja, gdy w rękach PO jest i urząd premiera, i prezydenta, nieuchronnie prowadzi do dwuwładzy i niebezpieczeństwa "szorstkiej przyjaźni" w rodzaju Miller-Kwaśniewski, czy Marcinkiewicz-Kaczyński. Wiele jednak wskazuje na to, że większe pokusy "urwania się ze sznurka" ma premier, niż prezydent. Pierwszy wariant ćwiczyliśmy już dwa razy. Co prawda za każdym razem prezydentowi udawało się postawić na swoim i doprowadzić do dymisji usamodzielniającego się premiera, lecz w obu przypadkach skończyło się to porażką nowego (współgrającego z prezydentem) premiera w następnych wyborach.
* Za startem Tuska przemawiał dotąd brak kandydata o porównywalnej sile. Teraz jednak widać, że ta siła zmalała, zaś siła ewentualnych zmienników aż tak bardzo to już nie. Stąd argument 'Tusku musisz!" (bo nikt inny nie da rady) już stracił swą moc.
* Kandydat inny niż Tusk osłabia logikę wyborów prezydenckich jako sądu nad rządem. Zwiększa tym samym znacznie sądu nad prezydentem. To przy dzisiejszych kłopotach PO nie jest do pogardzenia. W każdym razie wzruszający plakat Krzysztofa Leskiego staje się taki jakby nieużyteczny.

I tu dochodzimy do zasadniczego problemu. Kto? Sposób myślenia Paradowskiej naprowadza na wniosek, że z punktu widzenia lewicy kandydatura Komorowskiego byłaby najlepszą. Uzależnia PO od lewicy i jej elektoratu na dwa sposoby - były polityk UW ma mniejsze szanse na pozyskanie elektoratu PiS czy PSL, do tego jeszcze ewidentnie bliżej mu do koncepcji "porozumienia ponad podziałami". Swoją pozycję w partii może budować najłatwiej  jako łącznik z lewicą. Oznacza wzmocnienie lewego skrzydła w PO i większą szansę na przyszłe dopuszczenie lewicy do rządu.
Ponieważ redaktor Lisicki, z całym szacunkiem do niego, także nie był dotąd znany ze szczerej troski o polityczną przyszłość Donalda Tuska, jego argumentacja może być inspiracją do innego wniosku. Największym zagrożeniem dla PiS byłaby w tej chwili kandydatura Sikorskiego. Niedawno wyprzedził on w rankingach zaufania samego Tuska, co sprawia, że jego szanse wyborcze nie są znacząco mniejsze, niż premiera. Dodatkowo, jego start nieuchronnie przesuwa środek ciężkości kampanii w stronę spraw zagranicznych, co sprawia, że strategia "troskliwy prezydent kontra chwiejący się premier" coś jakby mija się z celem. Jego droga do serca elektoratu PiS jest na pewno łatwiejsza niż w przypadku Tuska, o Komorowskim nie wspominając. Z drugiej strony, dla elektoratu antypisowskiego też taki zły nie jest. W końcu Tusk może przemycać przekaz, że swoje siły oszczędza na "Dużego Kaczora", zaś "dorżnięcie watahy" w pałacu prezydenckim powierza swojemu najlepszemu cynglowi-afgańcowi.
Sikorski może wygrać te wybory nawet bez wsparcia lewicy (o które nie będzie mu tak łatwo, jak Komorowskiemu czy Tuskowi), co dla PO jest wygodne, zaś z perspektywy PiS zmniejsza pulę argumentów na przyszłość. To w końcu on jest dziś w sojuszu z Sojuszem. Sama lewica najwyraźniej nie wyjdzie ze swojej "smuty" przed wyborami, więc można ją jeszcze odpuścić jako poważnego przeciwnika.
Spektakularna klęska PiS w wyborach nie była może na rękę PO jeszcze rok temu, gdy wydawało się, że "grillowanie" PiS jest najlepszym pomysłem na dowiezienie swego poparcia do kolejnej sejmowej batalii. Dziś PO potrzebuje potwierdzenia pozycji "samca alfa" polskiej polityki bardziej, niż czegokolwiek innego.
Do tego Sikorski w pałacu prezydenckim jest mniejszym zagrożeniem dla realnej pozycji Tuska niż ktokolwiek inny. Nic dotąd nie wskazuje, by miał on choć elementarną zdolność budowania własnego zaplecza politycznego. Złośliwi twierdzą, że brylowanie, w tym na światowych salonach, ma dla niego wartość samoistną. To dla Tuska jest chyba łatwiejsze do przecierpienia, niż ktoś, kto marzy o realnej władzy. Można go kusić perspektywą szefa NATO i tą metodą utrzymać w lojalności, by dalej wiązał z PO swe losy. W końcu przez minione dwa lata nie dał najmniejszego sygnału braku lojalności względem Tuska, czego o Komorowskim powiedzieć nie można.
Nie bez znaczenia jest także to, że osobiście działa na Lecha Kaczyńskiego jeszcze gorzej niż Tusk, z którym prezydent już się chyba oswoił, no i raz już wygrał. Jak wiadomo, swobodna ekspresja swych emocji jest największą słabością Lecha Kaczyńskiego i głównym źródłem jego kłopotów z opinią publiczną. Sikorski to zatem kolejny kłopot PiS.
Są oczywiście także argumenty przeciw. Dla aparatu PO jest to jednak ktoś chyba nie całkiem "swój" a na pewno nie naturalny lider. W kuluarach dobrego słowa o nim się nie usłyszy - traktowany jest jako zło konieczne. Brakuje mu choćby trochę prezydenckiego dostojeństwa. Dziadka w Wehrmachcie nie miał, lecz ma zagraniczną żonę. To jednak w sumie szczegóły. Jest tylko jedna poważna przeszkoda. Wycieczki wyobraźni Tuska, że to jednak on mógłby zająć to miejsce i być tak przez wszystkich serdecznie witany.
Wycofanie się Tuska może być odbierane i przedstawiane jako przejaw tchórzostwa. Choć przecież do tej pory prezydenckie plany premiera były krytykowane przez jego przeciwników jako objaw ucieczki od odpowiedzialności, co jest w niejakiej sprzeczności. Spodziewam się , że w najbliższym czasie to politycy PiS będą starali się Tuska podpuszczać i skłonić, by jednak kandydował. Trudno ich nie zrozumieć.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (61)

Inne tematy w dziale Polityka