Jarosław Flis Jarosław Flis
440
BLOG

A propos proporcjonalności

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 2

Po paru miesiącach przerwy czas wrócić do blogowania. Miesiące te spędziłem na intensywnych studiach nad wyborami w Polsce – wszystko w ramach przygotowywania się do pracy w nadzwyczajnej komisji sejmowej ds. kodeksu wyborczego. Komisja, po uporządkowaniu pilnych spraw związanych z wyborami samorządowymi i prezydenckimi, właśnie zaczyna dochodzić do dyskusji o poważnych rozstrzygnięciach. O jednej z kluczowych kontrowersji mówiłem w zeszłym tygodniu dla Rzepy. W tekście pojawiła się jednak nieścisłość. Pytanie mojej rozmówczyni, dotyczące zarzutów profesora Winczorka o niekonstytucyjności spersonalizowanej ordynacji proporcjonalnej, zostało podane jako moja wypowiedź. Nie zmienia to jakoś sensu całości, lecz jest może dobrym pretekstem by do problemu proporcjonalności ordynacji wrócić. Krzysztof Leski bardzo obrazowo odpowiedział na zarzuty profesora. Co nie przeszkadza jednak w dorzuceniu garści poważniejszych argumentów.
 
Jak zwraca uwagę prof. Jacek Raciborski, konstytucyjny zapis o proporcjonalności wyborów może dotyczyć albo samej formuły albo całego systemu – nie jest to w samej konstytucji określone. Czołowi konstytucjonaliści opowiadają się za pierwszą interpretacją, co ich zdaniem wyklucza rozwiązania inne niż obecne. Formuła proporcjonalna to w największym skrócie odwołanie się do samej wielkości poparcia wyborców, formuła większościowa – do uszeregowania rozmiaru takiego poparcia w porównaniu z innymi. Jednak, jak trafnie zauważył dr Marek Jarentowski z UKSW w artykule w „Ruchu Prawniczym, Ekonomicznym i Socjologicznym”, jeśli przyjąć, że konstytucyjny zapis dotyczy formuły a nie systemu, to dzisiejsza ordynacja jest niekonstytucyjna. Nie ogranicza się bowiem tylko do takiej formuły. Przy podziale mandatów w obrębie list stosuje formułę opartą nie na proporcji poparcia, lecz na kolejności.
 
Nawiasem mówiąc, problem nie jest teoretyczny, prowadzi bowiem do skrajnych nierówności jeśli idzie o przestrzenną reprezentację. Np. pięć obrzeżnych powiatów województwa podlaskiego – siemiatycki, zambrowski, sejneński, sokólski i moniecki – choć ze względu na liczbę ludności przypadać na nie powinno trzech posłów, nie ma żadnego reprezentanta. Maksymalny udział w wyborze jakiegokolwiek posła wynosi w tych powiatach 10%. To znaczy, że żaden z posłów nie zawdzięcza jednemu z tych powiatów więcej niż jednego z 10 zdobytych głosów. W tym czasie trzy inne powiaty – augustowski, wysokomazowiecki i grajewski – mają każdy po jednym pośle. Każdy z tej trójki w przytłaczającym stopniu zawdzięcza swój wybór jednemu z tych właśnie powiatów.  Choć według proporcji ludności należy im się tylko 2 reprezentantów. Powiat, który ma po trzech mocnych kandydatów na każdej z list zdobywających mandaty nie dostanie żadnego na żadnej z nich. Powiat, który będzie miał po jednym takim kandydacie na każdej z list, dostanie tyle mandatów, ile jest tych list. Nawet wtedy, gdy każda z nich dostanie w tym powiecie o połowę mniej głosów, niż w tym pierwszym.  
Gdyby w konstytucyjnym zapisie chodziło o samą formułę, to za proporcjonalną można byłoby uznać ordynację chilijską – d’Hondt w okręgach dwumandatowych. Jaki to miałoby wpływ na skład Sejmu – łatwo przewidzieć. Interpretacja, że chodzi o samą formułę, najwyraźniej nie oddaje ducha, który przyświecał temu zapisowi.
 
Lecz jeszcze gorzej wygląda dzisiejsza ordynacja jako system proporcjonalny, czyli układ wszystkich elememtów, oceniany przez pryzmat tego, co jest na wyjściu, nie zaś tego, co jest tam w środku. Tym rezem wystarczy spojrzeć tylko na proporcje głosów i mandatów zdobywanych przez partie. Przy średniej wielkości okręgów wynoszącej 11 mandatów, nieuchronne odchylenia od tak rozumianej proporcjonalności są w wypadku wszystkich dotychczasowych wyborów wyższe, niż gdyby te same wyniki przeliczyć spersonalizowaną ordynacją proporcjonalną – nawet tą niemiecką, ze wszystkimi jej dyskusyjnymi rozwiązaniami (mandaty nadwyżkowe i rozdział mandatów pomiędzy landy z uwzględnieniem frekwencji).
  
Podsumowując – jeśli obecna ordynacja jest konstytucyjna, to każda rozsądna spersonalizowana ordynacja proporcjonalna jest konstytucyjna tym bardziej. Dodanie okręgów z jednym kandydatem do ordynacji proporcjonalnej nie zmienia jej w jakąś ordynację „mieszaną”, jeśli stosować odpowiedni sposób obliczania ostatecznego podziału mandatów. Pozostaje ona proporcjonalną jako system.Profesor Winczorek argumentuje, że "Jeżeli coś ma dwa koła, to nie jest już samochodem, lecz motocyklem albo rowerem". Brzmi niby ładnie, ale czy to oznacza, że jak się rowerek dziecięcy zaopatrzy w dwa podpierające kółka, to on się staje pojazdem wielośladowym?
 
PS. Inną rzeczą jest w ogóle to, czy taki zapis konstytucyjny ma w ogóle sens. Na polu matematycznej teorii Baliński i Young udowodnili, że nie ma takiego sposobu podziału mandatów, który były odporny na wszystkie możliwe anomalie. W ramach obecnego systemu jest przecież możliwe, że jednym głosem można wybrać 19 posłów. Jak? Gdyby w wyborach wystartowały 20 partii, z których 18 zdobyłoby po 4,99% głosów a dwie po 5,1%, to te dwie zdobędą wszystkie 460 mandatów, bo pozostałe zostaną wykluczone przez próg wyborczy. Jeśli jedna z nich nie zarejestrowała listy w okręgu warszawskim, a na drugą padnie tylko 1 głos, to i tak ze względu na brak konkurencji, zdobędzie ona wszystkie 19 mandatów należnych w tym okręgu. Mandaty te przydziela się kandydatom według kolejności głosów i nigdzie nie jest napisane, że nie może mandatu dostać kandydat, na którego nikt nie zagłosował. Jeśli jego partii należy się odpowiednia liczba mandatów, w majestacie prawa zasiądzie w Sejmie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka